http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114884,10485710,Ruch_Palikota_ma_juz_wniosek_o_usuniecie_krzyza_z.html
Ruch Palikota ma już wniosek o usunięcie krzyża z Sejmu
ga PAP 2011-10-17, ostatnia aktualizacja 2011-10-17 16:35:03.0
- Ruch Palikota przygotował wniosek do marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny "o wydanie zarządzenia nakazującego usunięcie krzyża łacińskiego znajdującego się w sali posiedzeń Sejmu RP". Wniosek trafi do Schetyny, po tym jak w przyszłym tygodniu podpiszą go wszyscy posłowie Ruchu.
Rzecznik klubu Andrzej Rozenek poinformował, że w przyszłym tygodniu odbędzie się posiedzenie klubu Ruchu Palikota, na którym pod wnioskiem podpiszą się jego posłowie.
Krzyż sprzeczny z prawem
We wniosku napisano, że krzyż w sali obrad Sejmu został umieszczony "sprzecznie z prawem". Wnioskodawcy podkreślają, że obecność symbolu religijnego w tym miejscu jest m.in. niezgodna z konstytucją, Konwencją o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności oraz zapisami Konkordatu między Stolicą Apostolską a Rzeczpospolitą Polską.
"Stan permanentnego bezprawia"
"Rzeczpospolita Polska jest państwem świeckim, którego władze publiczne, w tym władza ustawodawcza, powinny zachowywać bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych" - napisano we wniosku. Według autorów wniosku, "obecność krzyża łacińskiego zwisającego ponad głowami posłów stanowi permanentne naruszenie gwarancji bezstronności władzy publicznej w sprawach religii, a zatem oznacza stan permanentnego bezprawia trwający już 14 lat".
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114884,10481243,GW__Biskupi_mowia_jak_Palikot.html
GW: Biskupi mówią jak Palikot
red. 2011-10-17, ostatnia aktualizacja 2011-10-17 08:30:42.0
- Nie da się dyskutować o roli Kościoła, gdy hierarchowie na każdą krytykę reagują agresją - piszą w "Gazecie Wyborczej" Grzegorz Sroczyński i Katarzyna Wiśniewska.
"Kto chce usunąć krzyż z przestrzeni publicznej w Polsce, ten chce wprowadzać własną ideologię nienawiści" - ogłosił abp Józef Michalik po weekendowym zebraniu Episkopatu. Jak widać, niewiele ma Kościół do powiedzenia w dyskusji o świeckim państwie. Biskupi na brutalny język Palikota odpowiedzieli równie brutalnie. Inaczej najwyraźniej nie potrafią.
Palikot rozpoczął dyskusję o świeckim państwie. Nie jest specjalnie ważne, czy robi to szczerze, czy dla taniego efektu. Kościół tej dyskusji nie chce, chociaż jest nieunikniona. Przykłada do postulatów Palikota postpeerelowską kliszę, abp Sławoj Leszek Głódź mówi o "recydywie tego, co było już po 1945 r." Biskupi reagują agresywnie, ciskają gromy, bo przyzwyczaili się, że to skuteczne. Kościół po 1989r. od kolejnych rządów - od lewicy po prawicę - dostawał wszystko, co chciał. Państwo ustępowało, bo zawsze były jakieś ważne powody, żeby ustępować. I zawsze też były ważne powody, żeby tzw. mainstream siedział cicho.(...)
Polscy biskupi, tłamsząc przez lata wszelkie próby dyskusji o roli religii w świeckim państwie, wyrządzili Kościołowi krzywdę. Pozbawili go rozsądnej kontroli. I pozbawili rozsądnych krytyków. Teraz więc - zamiast poczciwie zatroskanego "Tygodnika Powszechnego" czy ojca Ludwika Wiśniewskiego - mają Palikota. To z nim
oraz tygodnikiem "Fakty iMity" będą musieli toczyć światopoglądową dyskusję. Na własne życzenie.
Cały tekst na drugiej stronie "Gazety Wyborczej"
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114884,10486598,Walka_o_krzyz___cd__Klotnia_w_Polsacie__Nowicka_wyszla.html
Walka o krzyż - cd. Kłótnia w Polsacie. Nowicka wyszła za studia
aw 2011-10-17, ostatnia aktualizacja 2011-10-17 18:45:29.0
- Chcemy wreszcie zacząć normalną, nie emocjonalną dyskusję na temat miejsca Kościoła w sferze politycznej - powiedziała w Polsacie News Wanda Nowicka z Ruchu Palikota. Jej rozmowa z Janem Dziedziczakiem z PiS natychmiast zamieniła się w burzliwą dyskusję. - To ja przyjdę, jak będzie można normalnie porozmawiać - powiedziała oburzona Nowicka, opuszczając studio.
Wanda Nowicka mówiła, że chce rozmawiać "o wpływie jaki wywiera Kościół na decyzje polityczne". - Ze sfery podejmowania decyzji politycznych powinno się usunąć wszelkie symbole religijne, bo akurat tam nie są potrzebne - mówiła Nowicka. - Kościół powinien zajmować się sferą sacrum, a władze polityczne powinny podejmować decyzje kierując się różnymi porządkami, w tym też światopoglądem katolickim - przekonywała.
Oburzona Nowicka wychodzi ze telewizyjnego studia
"Obsesja pewnej grupy osób"
- Ruch Palikota realizuje plan Platformy w zajmowaniu się tematami zastępczymi. Donald Tusk na pewno zaciera ręce, bo przecież jego rząd fatalnie kieruje służbą zdrowia i walczy bezrobociem - powiedział Jan Dziedziczak z Prawa i Sprawiedliwości w odpowiedzi na słowa Nowickiej o potrzebie oddzielenia sfer politycznej i religijnej. Mówił, że postulat Ruchu Palikota to "obsesja pewnej grupy osób".
- Fakty są takie, że krzyża nie powinniśmy zdejmować, bo nie ma ku temu powodów - przekonywał Dziedziczak. Dodał, że dla "wszystkich osób, którym bliska jest polska tradycja i kultura jest jasne, że krzyż w naszej kulturze był zawsze". - My słyniemy w tolerancji. Znam wielu wspaniałych żydów i muzułmanów, którym krzyż nie przeszkadza - argumentował.
"Koniec z atakami ad personam i zastraszaniem"
Poseł PiS dodał, że w Polsce nigdy "poważnie osoby nie protestowały przeciwko obecności krzyża". Twierdzi, że projekt Ruchu Palikota to atak na polski Kościół i religię katolicką oraz próbą usuwania nauczania Jana Pawła II. - Pani Wanda Nowicka jest przecież z tego znana. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że pani Wanda Nowicka jest finansowana przez środowiska aborcyjne i wypełnia teraz swoją rolę - powiedział Dziedziczak.
W odpowiedzi posłanka Ruchu Palikota stwierdziła, że to właśnie "takiego rodzaju dyskusję Ruch Palikota chciałby wreszcie zakończyć". - Czyli nie ataki ad personam, nie zastraszanie, nie ex katedra emocjonalne krzyki pana posła... - próbowała mówić Nowicka.
"Tu się nie da rozmawiać"
- Ta dyskusja dotyczy dwóch różnych porządków i jest o tym, czy krzyż powinien wisieć w Sejmie, jak chce tego większość osób, czy nie powinno być krzyża. Czyli wizja katolicka albo ateistyczna - powiedział Dziedziczak. - Chodzi o budowę nowoczesnego państwa... - próbowała oponować Nowicka, ale znów nie mogła skończyć. - To ja może wyjdę - powiedziała, gdy nie była w stanie dojść do głosu, żeby odpowiedzieć na argument Dziedziczaka. - Dziękuję bardzo za zaproszenie, to ja przyjdę, jak się da normalnie porozmawiać - zakończyła i wyszła.
Spór o krzyż w sali sejmowej rozpoczęła deklaracja Ruchu Palikota, który zapowiedział, że zwróci się do marszałka Sejmu o usunięcie go z sali obrad.
http://www.tokfm.pl/Tokfm/5,103169,10482199,Sejm_z_krzyzem_w_tle__GALERIA_ZDJEC_.html
W nocy z 19 na 20 października 1997 roku dwóch posłów Akcji Wyborczej Solidarność zamontowało krzyż na sali posiedzeń S. Jeden z nich podczas wieszania krzyża spadł z krzesła i zniszczył framugę drzwi. Na zdjęciu Tomasz Wójcik i Piotr Krutul
3 lipca 2011 roku roku. Na sali sejmowej obok fragi polskiej flaga Unii Europejskiej
9 listopada 2010 roku. Przygotowania do zgromadzenia parlamentarnego NATO w polskim Sejmie
6 kwietnia 2005 roku w polskim Sejmie uczczono pamięć papieża-Polaka, Jana Pawła II
Krzyż wisi też na sali posiedzeń Senatu. Zdjęcie z listopada 2009 roku
Monday, October 17, 2011
Sunday, October 16, 2011
1% od podatku zamiast Funduszu Koscielnego
http://www.gazetakrakowska.pl/fakty24/461403,rewolucja-w-kosciele-wierni-w-polsce-dadza-1-procent-podatku,id,t.html
Rewolucja w Kościele. Wierni w Polsce dadzą 1 procent podatku?
Abp Budzik proponuje zlikwidować Fundusz kościelny
(© Jakub Szymczak)
Magdalena Stokłosa, Ewa Pajuro
2011-10-13 08:56:11, aktualizacja: 2011-10-13 08:56:11
Jeden procent podatku na rzecz Kościoła lub gminy wyznaniowej - to pomysł abp. Stanisława Budzika, nowego metropolity lubelskiego. Obywatele mogliby przekazywać część podatku w taki sam sposób jak na organizacje pożytku publicznego. W zamian za pieniądze z jednego procenta Kościół zlikwiduje tzw. Fundusz kościelny.
Czytaj także: Wybory 2011: Platforma odwoła się do PKW?
Obecnie każdy podatnik wypełniając PIT może przekazać 1 procent np. na fundację lub stowarzyszenie. Co proponują duchowni? - Chodzi o pozwolenie obywatelom, aby mogli decydować o jeszcze jednym procencie ze swojego podatku i mieli możliwość przekazania go na rzecz konkretnego Kościoła - tłumaczy abp Budzik. I podaje, że podobne rozwiązanie funkcjonuje m.in. na Węgrzech.
Gdyby pomysł wszedł w życie, moglibyśmy odpisać dwa procenty podatku. W zamian Kościół zgodziłby się na likwidację Funduszu kościelnego. - Coroczne dotacje na jego rzecz wzbudzają niepotrzebne emocje - stwierdził nowy metropolita lubelski w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną. - Nikt sobie już nie uświadamia, że są one formą rekompensaty za dobra zabrane Kościołowi na podstawie komunistycznego ustawodawstwa, które obowiązuje po dziś dzień - mówił duchowny.
Fundusz powstał 60 lat temu, by rekompensować szkody, jakich doznał Kościół ze strony państwa. Jego wydatki miały pochodzić z dochodów uzyskiwanych z nieruchomości przejętych przez państwo. W praktyce jednak pokrywa je budżet państwa. W ubiegłym roku na fundusz przekazano około 89 mln złotych.
Poseł PSL, Jan Łopata, członek Komisji Finansów, zastanawia się, czy Kościół nie straci na nowym rozwiązaniu. - Na pewno minie kilka lat zanim podatnicy oswoją się z nową możliwością. Na początku ilość przekazanych pieniędzy może nie być duża. Trzeba brać pod uwagę okres przejściowy, kiedy środki funduszu nie wygasną do końca, ale będą mniejsze niż do tej pory - komentuje.
Podkreśla jednak, że rozwiązanie ma jedną zasadniczą zaletę. - Chodzi o dobrowolność. W tej chwili w ramach Funduszu kościelnego państwo musi przekazywać dotację. To wzbudza wiele negatywnych opinii. W nowej formule podatnicy sami decydowaliby, czy chcą część swojego podatku odpisać na rzecz Kościoła. To wytrąciłoby z ręki argument przeciwnikom Kościoła - mówi poseł.
Pozytywnie zaskoczony propozycją jest Ruch Palikota. - Jestem w szoku. To przecież jeden z naszych postulatów - emocjonuje się Michał Kabaciński, przyszły poseł. Podkreśla jednak, że obywatel powinien mieć pełną dowolność na co przekaże w sumie dwa procenty podatku. - Nie powinno być z góry powiedziane, że połowa idzie na organizacje pożytku publicznego, a połowa na Kościół. Nasza formuła zakłada, że można przekazać dwa procenty na dowolną fundację bądź stowarzyszenie i zero na Kościół - wyjaśnia.
Posłowie Prawa i Sprawiedliwości unikają oceniania pomysłu. - Rozwiązanie powinno być przedmiotem spokojnej dyskusji na forum Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu - uważa Lech Sprawka, poseł PiS.
Pomysł podoba się ks. Jackowi Prusakowi z Krakowa. - Jest bardzo trafny i dobrze odzwierciedlałby wrażliwość społeczną na kwestię dóbr kościelnych - ocenia duchowny. - Teraz często pokutuje przeświadczenie, że Kościół ograbia naród.
To rozwiązanie pomogłoby odfiltrować złe emocje - mówi. Ks. Prusak dodaje, że katolicy czuliby się odpowiedzialni za Kościół, a osoby niewierzące przestałyby mieć poczucie, że państwo daje coś Kościołowi. - Fundusz kościelny jest reliktem przeszłości, a zasady jego funkcjonowania są dla wielu niezrozumiałe. Tu wszystko jest klarowne - podsumowuje ks. Prusak.
Niektórzy duchowni nie chcą komentować propozycji. - Każda dyskusja o pieniądzach w Kościele sprowadza się obecnie do stwierdzenia, że duchowni mają ich za dużo. A proszę mi wierzyć, księża z wielu małych parafii ledwo wiążą koniec z końcem - mówi pragnący zachować anonimowość ksiądz.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80271,10478250,1_proc__odpisu_na_Kosciol___To_wyjatkowa_hipokryzja_.html
1 proc. odpisu na Kościół? "Grabież i hipokryzja". Politycy protestują
rik, lukon, Gazeta.pl, TOK FM 2011-10-16, ostatnia aktualizacja 2011-10-16 14:53:57.0
Politycy w Radiu ZET skrytykowali pomysł przedstawiony przez Konferencję Episkopatu Polski, aby podatnicy mogli odpisać 1 proc. podatku na rzecz wybranego Kościoła lub grupy wyznaniowej. - To wyjątkowa hipokryzja - skomentował Marek Siwiec. - To próba wyrwania jednego procenta więcej z kasy państwowej. Ja przeciwko temu protestuję. Kolejne kilkaset milionów złotych to będzie po prostu grabież Skarbu Państwa - mówił po audycji w rozmowie z TOK FM.
Goście Moniki Olejnik skomentowali pomysł przedstawiony przez Konferencję Episkopatu Polski. Z wyliczeń Agaty Nowakowskiej z "Gazety Wyborczej" wynika, że mogłoby to być 600 mln złotych, podczas gdy Fundusz Kościelny kosztuje 80-100 mln złotych rocznie.
Nałęcz: Kwesta. Kościół robi to od 2 tys. lat
Krytycznie do projektu odniósł się Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta: - Jestem zdziwiony, bo myślałem, że Fundusz Kościelny został ustanowiony w złych czasach PRL jako rekompensata za odebrane mienie. Myślałem, że skoro Kościół odzyskuje mienie, to ten Fundusz powinien zostać zlikwidowany. Teraz słyszę, że ma zostać zastąpiony czymś znacznie obszerniejszym i pochodzącym z budżetu państwa, bo to nie jest dobrowolna ofiara, a uszczuplenie dochodów państwa.
- Jest pytanie jak przy każdym manewrze budżetowym. Jeśli mamy komuś dać, a to oznacza danie Kościołowi kilkuset milionów złotych, to komu zabierzemy? - pytał Nałęcz tuż po audycji w rozmowie w reporterem TOK FM.
- Tak tę propozycję interpretuję. Kościół od dwóch tysięcy lat umiejętnie kwestuje, tak jak każdy z nas, by zgromadzić na swoje funkcjonowanie jak największe środki. Działamy w sytuacji niezbędnych oszczędności w finansach publicznych, więc chyba trudno mówić o kolejnym wydatku. Z czasem ta propozycja będzie coraz bardziej kłopotliwa dla Kościoła. Spotka się z kontrakcją ze strony niektórych środowisk, które powiedzą, by "przyciąć" wszystkie inne formy finansowania. I zacznie się ustalanie, wyliczanie, na jakie formy aktywności Kościoła są skierowane finanse publiczne - przestrzegał Nałęcz.
- To jest propozycja taka: oddamy wam 90, a zabierzemy 600 milionów. To jest wyjątkowa hipokryzja, to co zaproponował Kościół. Ja rozumiem, żeby oni zaproponowali to, co jest w Niemczech, a czego oni się boją jak ognia, mianowicie żeby się wierni dodatkowo opodatkowali na Kościół, w minimalnej kwocie. A nie sięgać do wspólnej kasy, tylko inaczej - mówił Marek Siwiec z SLD.
Andrzej Rozenek z Ruchu Palikota powiedział: - Pomysł odpisu od podatku jest bardzo dobrym pomysłem, ale pod warunkiem, że Kościół nie będzie sięgać do kieszeni podatnika w żaden inny sposób. Wycofanie religii ze szkoły, wycofanie jakichkolwiek dotacji na działalność kościelną, wtedy odpis od podatku.
Hofman: Brońmy banków, atakujmy kościół?
- W zeszłej kadencji konsultowałem pomysł zwiększenia 1 proc. odpisu i to nie znalazło akceptacji właśnie z powodu zmniejszenia wpływów do budżetu. Nie ulega żadnej wątpliwości, że to uszczupli budżet - uważa z kolei Adam Szejnfeld z PO. - Ja wolę, jeśli jest dyskusja tego typu niż awanturnictwo tego typu, czy wieszać krzyż w nocy czy zdejmować go w dzień. Trudno się odnieść do propozycji Episkopatu, bo w czasach niepewności finansowej, każdy ubytek w kasie państwa musi być bardzo rozważnie podnoszony.
Adam Hofman z PiS zaatakował przedstawiciela PO i jako jedyny bronił też pomysłu Episkopatu: - Brońmy banków, atakujmy Kościół. To jest daleko idące. (...) Warto pamiętać, że w Polsce Kościół katolicki jest instytucją, która przed 1989 r. była jedyną ostoją walki o wolność. Dziś rozmawiając o roli Kościoła w życiu publicznym trzeba wziąć pod uwagę ten aspekt historyczny.
Rewolucja w Kościele. Wierni w Polsce dadzą 1 procent podatku?
Abp Budzik proponuje zlikwidować Fundusz kościelny
(© Jakub Szymczak)
Magdalena Stokłosa, Ewa Pajuro
2011-10-13 08:56:11, aktualizacja: 2011-10-13 08:56:11
Jeden procent podatku na rzecz Kościoła lub gminy wyznaniowej - to pomysł abp. Stanisława Budzika, nowego metropolity lubelskiego. Obywatele mogliby przekazywać część podatku w taki sam sposób jak na organizacje pożytku publicznego. W zamian za pieniądze z jednego procenta Kościół zlikwiduje tzw. Fundusz kościelny.
Czytaj także: Wybory 2011: Platforma odwoła się do PKW?
Obecnie każdy podatnik wypełniając PIT może przekazać 1 procent np. na fundację lub stowarzyszenie. Co proponują duchowni? - Chodzi o pozwolenie obywatelom, aby mogli decydować o jeszcze jednym procencie ze swojego podatku i mieli możliwość przekazania go na rzecz konkretnego Kościoła - tłumaczy abp Budzik. I podaje, że podobne rozwiązanie funkcjonuje m.in. na Węgrzech.
Gdyby pomysł wszedł w życie, moglibyśmy odpisać dwa procenty podatku. W zamian Kościół zgodziłby się na likwidację Funduszu kościelnego. - Coroczne dotacje na jego rzecz wzbudzają niepotrzebne emocje - stwierdził nowy metropolita lubelski w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną. - Nikt sobie już nie uświadamia, że są one formą rekompensaty za dobra zabrane Kościołowi na podstawie komunistycznego ustawodawstwa, które obowiązuje po dziś dzień - mówił duchowny.
Fundusz powstał 60 lat temu, by rekompensować szkody, jakich doznał Kościół ze strony państwa. Jego wydatki miały pochodzić z dochodów uzyskiwanych z nieruchomości przejętych przez państwo. W praktyce jednak pokrywa je budżet państwa. W ubiegłym roku na fundusz przekazano około 89 mln złotych.
Poseł PSL, Jan Łopata, członek Komisji Finansów, zastanawia się, czy Kościół nie straci na nowym rozwiązaniu. - Na pewno minie kilka lat zanim podatnicy oswoją się z nową możliwością. Na początku ilość przekazanych pieniędzy może nie być duża. Trzeba brać pod uwagę okres przejściowy, kiedy środki funduszu nie wygasną do końca, ale będą mniejsze niż do tej pory - komentuje.
Podkreśla jednak, że rozwiązanie ma jedną zasadniczą zaletę. - Chodzi o dobrowolność. W tej chwili w ramach Funduszu kościelnego państwo musi przekazywać dotację. To wzbudza wiele negatywnych opinii. W nowej formule podatnicy sami decydowaliby, czy chcą część swojego podatku odpisać na rzecz Kościoła. To wytrąciłoby z ręki argument przeciwnikom Kościoła - mówi poseł.
Pozytywnie zaskoczony propozycją jest Ruch Palikota. - Jestem w szoku. To przecież jeden z naszych postulatów - emocjonuje się Michał Kabaciński, przyszły poseł. Podkreśla jednak, że obywatel powinien mieć pełną dowolność na co przekaże w sumie dwa procenty podatku. - Nie powinno być z góry powiedziane, że połowa idzie na organizacje pożytku publicznego, a połowa na Kościół. Nasza formuła zakłada, że można przekazać dwa procenty na dowolną fundację bądź stowarzyszenie i zero na Kościół - wyjaśnia.
Posłowie Prawa i Sprawiedliwości unikają oceniania pomysłu. - Rozwiązanie powinno być przedmiotem spokojnej dyskusji na forum Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu - uważa Lech Sprawka, poseł PiS.
Pomysł podoba się ks. Jackowi Prusakowi z Krakowa. - Jest bardzo trafny i dobrze odzwierciedlałby wrażliwość społeczną na kwestię dóbr kościelnych - ocenia duchowny. - Teraz często pokutuje przeświadczenie, że Kościół ograbia naród.
To rozwiązanie pomogłoby odfiltrować złe emocje - mówi. Ks. Prusak dodaje, że katolicy czuliby się odpowiedzialni za Kościół, a osoby niewierzące przestałyby mieć poczucie, że państwo daje coś Kościołowi. - Fundusz kościelny jest reliktem przeszłości, a zasady jego funkcjonowania są dla wielu niezrozumiałe. Tu wszystko jest klarowne - podsumowuje ks. Prusak.
Niektórzy duchowni nie chcą komentować propozycji. - Każda dyskusja o pieniądzach w Kościele sprowadza się obecnie do stwierdzenia, że duchowni mają ich za dużo. A proszę mi wierzyć, księża z wielu małych parafii ledwo wiążą koniec z końcem - mówi pragnący zachować anonimowość ksiądz.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80271,10478250,1_proc__odpisu_na_Kosciol___To_wyjatkowa_hipokryzja_.html
1 proc. odpisu na Kościół? "Grabież i hipokryzja". Politycy protestują
rik, lukon, Gazeta.pl, TOK FM 2011-10-16, ostatnia aktualizacja 2011-10-16 14:53:57.0
Politycy w Radiu ZET skrytykowali pomysł przedstawiony przez Konferencję Episkopatu Polski, aby podatnicy mogli odpisać 1 proc. podatku na rzecz wybranego Kościoła lub grupy wyznaniowej. - To wyjątkowa hipokryzja - skomentował Marek Siwiec. - To próba wyrwania jednego procenta więcej z kasy państwowej. Ja przeciwko temu protestuję. Kolejne kilkaset milionów złotych to będzie po prostu grabież Skarbu Państwa - mówił po audycji w rozmowie z TOK FM.
Goście Moniki Olejnik skomentowali pomysł przedstawiony przez Konferencję Episkopatu Polski. Z wyliczeń Agaty Nowakowskiej z "Gazety Wyborczej" wynika, że mogłoby to być 600 mln złotych, podczas gdy Fundusz Kościelny kosztuje 80-100 mln złotych rocznie.
Nałęcz: Kwesta. Kościół robi to od 2 tys. lat
Krytycznie do projektu odniósł się Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta: - Jestem zdziwiony, bo myślałem, że Fundusz Kościelny został ustanowiony w złych czasach PRL jako rekompensata za odebrane mienie. Myślałem, że skoro Kościół odzyskuje mienie, to ten Fundusz powinien zostać zlikwidowany. Teraz słyszę, że ma zostać zastąpiony czymś znacznie obszerniejszym i pochodzącym z budżetu państwa, bo to nie jest dobrowolna ofiara, a uszczuplenie dochodów państwa.
- Jest pytanie jak przy każdym manewrze budżetowym. Jeśli mamy komuś dać, a to oznacza danie Kościołowi kilkuset milionów złotych, to komu zabierzemy? - pytał Nałęcz tuż po audycji w rozmowie w reporterem TOK FM.
- Tak tę propozycję interpretuję. Kościół od dwóch tysięcy lat umiejętnie kwestuje, tak jak każdy z nas, by zgromadzić na swoje funkcjonowanie jak największe środki. Działamy w sytuacji niezbędnych oszczędności w finansach publicznych, więc chyba trudno mówić o kolejnym wydatku. Z czasem ta propozycja będzie coraz bardziej kłopotliwa dla Kościoła. Spotka się z kontrakcją ze strony niektórych środowisk, które powiedzą, by "przyciąć" wszystkie inne formy finansowania. I zacznie się ustalanie, wyliczanie, na jakie formy aktywności Kościoła są skierowane finanse publiczne - przestrzegał Nałęcz.
- To jest propozycja taka: oddamy wam 90, a zabierzemy 600 milionów. To jest wyjątkowa hipokryzja, to co zaproponował Kościół. Ja rozumiem, żeby oni zaproponowali to, co jest w Niemczech, a czego oni się boją jak ognia, mianowicie żeby się wierni dodatkowo opodatkowali na Kościół, w minimalnej kwocie. A nie sięgać do wspólnej kasy, tylko inaczej - mówił Marek Siwiec z SLD.
Andrzej Rozenek z Ruchu Palikota powiedział: - Pomysł odpisu od podatku jest bardzo dobrym pomysłem, ale pod warunkiem, że Kościół nie będzie sięgać do kieszeni podatnika w żaden inny sposób. Wycofanie religii ze szkoły, wycofanie jakichkolwiek dotacji na działalność kościelną, wtedy odpis od podatku.
Hofman: Brońmy banków, atakujmy kościół?
- W zeszłej kadencji konsultowałem pomysł zwiększenia 1 proc. odpisu i to nie znalazło akceptacji właśnie z powodu zmniejszenia wpływów do budżetu. Nie ulega żadnej wątpliwości, że to uszczupli budżet - uważa z kolei Adam Szejnfeld z PO. - Ja wolę, jeśli jest dyskusja tego typu niż awanturnictwo tego typu, czy wieszać krzyż w nocy czy zdejmować go w dzień. Trudno się odnieść do propozycji Episkopatu, bo w czasach niepewności finansowej, każdy ubytek w kasie państwa musi być bardzo rozważnie podnoszony.
Adam Hofman z PiS zaatakował przedstawiciela PO i jako jedyny bronił też pomysłu Episkopatu: - Brońmy banków, atakujmy Kościół. To jest daleko idące. (...) Warto pamiętać, że w Polsce Kościół katolicki jest instytucją, która przed 1989 r. była jedyną ostoją walki o wolność. Dziś rozmawiając o roli Kościoła w życiu publicznym trzeba wziąć pod uwagę ten aspekt historyczny.
Friday, October 14, 2011
Histeria amerykańskich bogaczy
http://wyborcza.pl/1,75248,10475308,Histeria_amerykanskich_bogaczy.html
Piotr Stasiński 2011-10-15, ostatnia aktualizacja 2011-10-15 00:14:50.0
"Panowie wszechświata z Wall Street" zdobyli ogromne majątki dzięki zawiłym operacjom finansowym, które zwykłym Amerykanom pożytku nie przyniosły, natomiast wepchnęły nas w kryzys zagrażający bytowi milionów ludzi - pisze wielki ekonomista Paul Krugman
Panikę, która ogarnęła amerykańskich plutokratów w reakcji na bunt z Wall Street, wyszydził w komentarzu dla "New York Timesa" (9 października) Paul Krugman, ekonomista, noblista, publicysta. Plutokratami nazywa superbogaczy, polityków republikańskich i komentatorów, którzy "służą interesom 0,01 proc. najzamożniejszych Amerykanów".Eric Cantor, przewodniczący większości republikańskiej w Izbie Reprezentantów, określił buntowników z Wall Street mianem "motłochu", który "szczuje Amerykanów przeciw Amerykanom".
Starający się o nominację prezydencką Republikanów Mitt Romney oskarżył ich o wszczynanie walki klas. A drugi kandydat prezydencki, Herman Cain, wzorem McCarthy'ego, nazwał ich postępowanie "antyamerykańskim". Krugman cytuje też aberracyjny zarzut senatora Randa Paula, że demonstranci będą konfiskować bogatym iPady, bo na nie nie zasługują.
Od gadających głów w telewizji CNBC można usłyszeć porównania z leninizmem. A burmistrz Michael Bloomberg, sam potężny finansista, bezsensownie oskarża ludzi protestujących przeciw bankierom o to, że usiłują "odebrać nowojorczykom miejsca pracy".
Bogaci Amerykanie, którzy świetnie prosperują dzięki systemowi "ustawionemu" pod ich korzyści - pisze Krugman - dostają szału, kiedy ktoś wskaże, jak bardzo ten system jest właśnie "ustawiony". Rok temu baronów finansowych rozwścieczyła łagodna krytyka prezydenta Obamy. Uznali go niemal za socjalistę, bo poparł "regułę Volckera" (byłego prezesa Fed, czyli banku centralnego USA), która zakazałaby wdawania się w ryzykowne spekulacje tym bankom, które korzystają z gwarancji rządowych.
Natomiast propozycję likwidacji ulg i kruczków pozwalających najbogatszym płacić wyjątkowo niskie podatki Stephen Schwarzman, prezes potężnego funduszu private equity Blackstone Group, porównał do najazdu Hitlera na Polskę.
"Panowie wszechświata z Wall Street" - pisze Krugman - w głębi duszy wiedzą, że ich postawa jest moralnie nie do obrony. Zdobyli ogromne majątki dzięki zawiłym operacjom finansowym, które zwykłym Amerykanom pożytku nie przyniosły, natomiast wepchnęły nas w kryzys zagrażający bytowi milionów ludzi.
I uszło im to płazem. Ich firmy zostały wyratowane za pieniądze podatników, bez szczególnych obwarowań. Wciąż korzystają z rozmaitych gwarancji państwowych. Nadal cieszą się przywilejami, które pozwalają im płacić podatki od wielomilionowych dochodów według stawek niższych niż stawki dla rodzin z klasy średniej.
Specjalne traktowanie bogaczy wymaga ostrej, krytycznej analizy. I temu właśnie potentaci się sprzeciwiają; każdego, kto się jej domaga, demonizują i piętnują. To nie buntownicy z Wall Street są antyamerykańscy, oni chcą po prostu, by ich wysłuchano - konkluduje Krugman. Prawdziwymi ekstremistami są oligarchowie Ameryki, którzy próbują zdusić wszelką krytykę i dociekanie źródeł ich bogactwa.
http://wyborcza.pl/1,75248,10475309,Premie__ktore_wstrzasnely_swiatem.html
Premie, które wstrząsnęły światem
ToP 2011-10-15, ostatnia aktualizacja 2011-10-15 00:18:05.0
Dopóki na giełdach panowała szalona hossa rozpoczęta po wygranej wojnie z Irakiem w 2003 r., dopóty gigantyczne premie, wystawny styl życia i zadufanie w sobie uchodziły bankierom z Wall Street na sucho
Według serwisu Networkworld.com w 2007 r. szefowie 11 największych banków zainkasowali 234 mln dol. Gdy rozpoczął się kryzys finansowy, na jaw zaczęły wychodzić historie, od których włosy stawały dęba. Bank inwestycyjny Bear Stearns został w ostatniej chwili ocalony przed bankructwem dzięki przejęciu przez konkurenta JP Morgan z pomocą amerykańskiego banku centralnego Fed. Rzesze pracowników Bear Stearns trafiły na bruk, ale sam prezes James Cayne miał już zabezpieczone dostatnie życie, bo tylko w roku poprzedzającym przejęcie zarobił przeszło 38 mln dol. Gdy jego bank był na krawędzi upadku, nie można było się z nim skontaktować, bo oddawał się właśnie ulubionej grze w brydża, która wymaga koncentracji, i... nie zabrał telefonu.
Do historii przeszedł Richard Fuld, prezes upadłego legendarnego banku inwestycyjnego Lehman Brothers. Długo ukrywał on tragiczną sytuację finansową banku i pozbywał się pracowników, którzy ośmielili się mówić o zagrożeniach. Zanim bank padł, Fuld dostał za 2007 r. 34 mln dol. pensji. "Financial Times" napisał, że Fuld stał się "synonimem pychy, braku kompetencji, arogancji i pospolitej głupoty".
Podczas przesłuchania w Kongresie kongresman Henry Waxman pytał publicznie prezesa Fulda: "Czy to w porządku, by prezes firmy, która właśnie padła, dostał w ostatnich dziesięciu latach prawie pół miliarda dolarów pensji?". Fuld wyjaśnił, że zarobił mniej, bo jedynie "między 250 a 350 mln".
Po upadku Lehmana rząd USA musiał wydać setki miliardów dolarów na nacjonalizacje banków i innych instytucji finansowych, które były napakowane po sufit bezwartościowymi obligacjami zabezpieczonymi nieruchomościami, których ceny poleciały na łeb na szyję.
W ten sposób rząd stał się właścicielem największej firmy ubezpieczeniowej AIG. Kilka dni po jej uratowaniu za pieniądze z kieszeni podatników menedżerowi spółki urządzili sobie tygodniową imprezę za 400 tys. dol. z kasy AIG. Była zaplanowana wcześniej i jej nie odwołano. W kalifornijskim spa mieszkali w pokojach po tysiąc dolarów za noc, a w restauracji wydali 150 tys. dol. Szokowały nie tylko pensje, ale i gigantyczne odprawy wypłacane najwyższej rangi menedżerom.
Były dyrektor generalny AIG Martin Sullivan na kilka miesięcy przed pogrążeniem się firmy otrzymał kontrakt przewidujący 15 mln dol. odprawy. Na biurko Fulda w Lehmanie na kilka dni przed bankructwem trafiła prośba o 20 mln dol. odprawy dla trzech wysokich dyrektorów banku.
http://wyborcza.pl/1,75248,10475306,Wirus_Wall_Street.html
Wirus Wall Street
Mariusz Zawadzki, Waszyngton 2011-10-15, ostatnia aktualizacja 2011-10-15 00:11:53.0
Czy młodzi wywrócą świat do góry nogami? "Okupanci" Wall Street trzymają się mocno, a dziś na całym świecie mają się odbyć marsze i happeningi przeciwko "niesprawiedliwemu systemowi"
Protest w Nowym Jorku trwa od 17 września i rozprzestrzenił się na całą Amerykę. Zaczęło się od niewielkiego happeningu pod hasłem: "Okupuj Wall Street!", w parku Zuccotti, niedaleko siedziby nowojorskiej giełdy.
Dziś już tysiące młodych w dziesiątkach miast USA demonstrują przeciwko skostniałemu, niepisanemu układowi świata finansjery z Wall Street z politykami w Waszyngtonie, który sprawia, że w Ameryce bogaci stają się coraz bogatsi, a biedni - coraz biedniejsi.
Jeszcze kilka dni temu burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg zapewniał, że demonstranci mogą sobie "okupować" park, jak długo im się podoba, o ile nie naruszają porządku publicznego. Bloomberg zachowuje się niezwykle powściągliwie, ponieważ sam jest miliarderem i łatwo mógłby zostać posądzony o stronniczość.
Jednak w czwartek firma Brookfield Properties, która jest właścicielem Zuccotti, ogłosiła, że w piątek w nocy zamierza tam przeprowadzić generalne sprzątanie. Dlatego "okupanci" muszą park opuścić. Buntownicy, którzy od tygodni koczują pod gołym niebem, uznali, że to podstęp, który ma zakończyć protest. Szybko zorganizowali szczotki i wiadra i sami przez kilka godzin sprzątali Zuccotti. Jednocześnie rozesłali wici w internecie, wzywając do wzmocnienia szeregów demonstrantów.
Wokół parku zbierała się jednak policja i sprawa wyglądała niewesoło. W środku nocy z czwartku na piątek zastępca Bloomberga Cas Holloway niespodziewanie wydał oświadczenie: "Otrzymaliśmy właśnie informację od właścicieli parku Zuccotti, że odkładają planowane na piątek sprzątanie parku i wycofują swoją prośbę do policji, aby asystowała przy tej operacji. Brookfield Properties wyraża nadzieję, że uda się wypracować z protestującymi porozumienie, które zagwarantuje, że park będzie czysty, bezpieczny i dostępny dla szerszej publiczności".
Buntownicy często są oskarżani o to, że nie mają żadnego pomysłu na zmienienie Ameryki. - To fakt, że nie znamy odpowiedzi, ale stawiamy bardzo dużo ważnych pytań. I poczekamy w tym parku, aż ktoś udzieli nam odpowiedzi - mówił mi uczestnik bliźniaczego happeningu w waszyngtońskim parku McFarlanda niedaleko Białego Domu.
W Waszyngtonie, Nowym Jorku czy San Francisco wypisane są na transparentach te same hasła: "Należę do 99 proc. biedaków, nie stać mnie na lobbystę w Kongresie!" albo "Wykupujcie długi studentów, a nie bankierów!".
To drugie odnosi się do kryzysu sprzed kilku lat, który groził upadkiem wielkich amerykańskich banków. W pogoni za zyskiem dawały one kredyty mieszkaniowe nawet bezrobotnym, a potem handlowały derywatami hipotecznymi, czyli papierami pochodnymi od tych kredytów. Kiedy zawalił się rynek nieruchomości, rząd USA pożyczył bankom ponad 700 mld dolarów, żeby wyciągnąć je z opresji.
Studenci, którzy przez kilka lat biorą pożyczki, żeby mieć na czesne i zdobyć dyplom, nie mogą liczyć na podobną szczodrość. Wchodzą w dorosłe życie z długiem rzędu kilkudziesięciu tysięcy dolarów lub więcej. Co gorsza, miewają problemy ze znalezieniem pracy, bo bezrobocie wśród dwudziestolatków wynosi 18 proc. (dwa razy więcej niż średnia krajowa).
Doraźne wyratowanie banków otworzyło wielu Amerykanom oczy na zupełnie inny, niezwiązany z kryzysem proces społeczny. Poziom nierówności społecznych rośnie w Ameryce od 40 lat i jest dziś dokładnie taki jak tuż przed wybuchem Wielkiego Kryzysu w 1929 roku. 400 najbogatszych Amerykanów z listy miesięcznika "Forbes" zgromadziło takie majątki co 60 proc. najmniej zamożnych obywateli USA (czyli prawie 200 mln ludzi). W latach 2002-07 ten 1 proc. najbogatszych pomnażał majątki w tempie 10 proc. rocznie, a pozostałe 99 proc. - w tempie 1,3 proc. Badania pokazują też, że szanse awansu z niższej do wyższej grupy społecznej są dziś w Ameryce gorsze niż w wielu krajach Europy czy Kanadzie.
Mit o pucybucie, który - jeśli tylko wykaże się pracowitością i zdolnościami - może zostać milionerem, jest już tylko mitem. Do tej pory jednak Amerykanie nie zdawali sobie z tego sprawy.
Być może ruch Occupy Wall Street jest pierwszym sygnałem przebudzenia z "amerykańskiego snu". Obecny kryzys bardzo takie przebudzenie ułatwił, ponieważ jest znacznie głębszy, niż wskazują najczęściej podawane statystyki. Jeśli np. spojrzeć na bezrobocie, to za prezydenta Obamy wzrosło ono minimalnie - z 7,5 do 9 proc. Ale liczba tych, którzy nie mają pracy przynajmniej pół roku, wzrosła z 2,5 do 6 mln! Oznacza to, że zdesperowanych lub zrezygnowanych Amerykanów jest kilka milionów więcej (i prędzej czy później musieli wyjść na ulice).
"Okupantów" z Wall Street entuzjastycznie poparły środowiska radykalnej lewicy, które uważały dwa-trzy lata temu, że kryzys jest wielką szansą, żeby gruntownie zmienić Amerykę - tak jak całkowicie zmienił ją prezydent Franklin Delano Roosevelt po kryzysie 1929-33 r. Jednak ku rozpaczy radykałów Obama nie okazał się prezydentem na miarę Roosevelta. Ich zdaniem zmarnował okazję, jaka zdarza się raz na kilka pokoleń - mógł pozwolić na bankructwa banków i zbudować lepszą, sprawiedliwszą Amerykę.
Occupy Wall Street wydaje się niektórym drugą wielką okazją na zmianę, dlatego do parku Zuccotti pielgrzymują ikony radykalnej lewicy, takie jak Naomi Klein czy Slavoj Žižek.
Lewica ma nadzieję, że wirus Wall Street rozprzestrzeni się na cały świat. W sobotę demonstracje pod hasłem: "Zjednoczeni dla globalnej zmiany", zapowiadane są m.in. w kilkuset miastach na kilku kontynentach: w Madrycie (gdzie młodzi demonstrowali już wiosną), w Rzymie, Toronto, Hongkongu i nawet w Warszawie. Manifestacja zacznie się w samo południe przed bramą Uniwersytetu Warszawskiego i przejdzie pod Ministerstwem Finansów, NBP, giełdą i biurem Komisji Europejskiej.
Piotr Stasiński 2011-10-15, ostatnia aktualizacja 2011-10-15 00:14:50.0
"Panowie wszechświata z Wall Street" zdobyli ogromne majątki dzięki zawiłym operacjom finansowym, które zwykłym Amerykanom pożytku nie przyniosły, natomiast wepchnęły nas w kryzys zagrażający bytowi milionów ludzi - pisze wielki ekonomista Paul Krugman
Panikę, która ogarnęła amerykańskich plutokratów w reakcji na bunt z Wall Street, wyszydził w komentarzu dla "New York Timesa" (9 października) Paul Krugman, ekonomista, noblista, publicysta. Plutokratami nazywa superbogaczy, polityków republikańskich i komentatorów, którzy "służą interesom 0,01 proc. najzamożniejszych Amerykanów".Eric Cantor, przewodniczący większości republikańskiej w Izbie Reprezentantów, określił buntowników z Wall Street mianem "motłochu", który "szczuje Amerykanów przeciw Amerykanom".
Starający się o nominację prezydencką Republikanów Mitt Romney oskarżył ich o wszczynanie walki klas. A drugi kandydat prezydencki, Herman Cain, wzorem McCarthy'ego, nazwał ich postępowanie "antyamerykańskim". Krugman cytuje też aberracyjny zarzut senatora Randa Paula, że demonstranci będą konfiskować bogatym iPady, bo na nie nie zasługują.
Od gadających głów w telewizji CNBC można usłyszeć porównania z leninizmem. A burmistrz Michael Bloomberg, sam potężny finansista, bezsensownie oskarża ludzi protestujących przeciw bankierom o to, że usiłują "odebrać nowojorczykom miejsca pracy".
Bogaci Amerykanie, którzy świetnie prosperują dzięki systemowi "ustawionemu" pod ich korzyści - pisze Krugman - dostają szału, kiedy ktoś wskaże, jak bardzo ten system jest właśnie "ustawiony". Rok temu baronów finansowych rozwścieczyła łagodna krytyka prezydenta Obamy. Uznali go niemal za socjalistę, bo poparł "regułę Volckera" (byłego prezesa Fed, czyli banku centralnego USA), która zakazałaby wdawania się w ryzykowne spekulacje tym bankom, które korzystają z gwarancji rządowych.
Natomiast propozycję likwidacji ulg i kruczków pozwalających najbogatszym płacić wyjątkowo niskie podatki Stephen Schwarzman, prezes potężnego funduszu private equity Blackstone Group, porównał do najazdu Hitlera na Polskę.
"Panowie wszechświata z Wall Street" - pisze Krugman - w głębi duszy wiedzą, że ich postawa jest moralnie nie do obrony. Zdobyli ogromne majątki dzięki zawiłym operacjom finansowym, które zwykłym Amerykanom pożytku nie przyniosły, natomiast wepchnęły nas w kryzys zagrażający bytowi milionów ludzi.
I uszło im to płazem. Ich firmy zostały wyratowane za pieniądze podatników, bez szczególnych obwarowań. Wciąż korzystają z rozmaitych gwarancji państwowych. Nadal cieszą się przywilejami, które pozwalają im płacić podatki od wielomilionowych dochodów według stawek niższych niż stawki dla rodzin z klasy średniej.
Specjalne traktowanie bogaczy wymaga ostrej, krytycznej analizy. I temu właśnie potentaci się sprzeciwiają; każdego, kto się jej domaga, demonizują i piętnują. To nie buntownicy z Wall Street są antyamerykańscy, oni chcą po prostu, by ich wysłuchano - konkluduje Krugman. Prawdziwymi ekstremistami są oligarchowie Ameryki, którzy próbują zdusić wszelką krytykę i dociekanie źródeł ich bogactwa.
http://wyborcza.pl/1,75248,10475309,Premie__ktore_wstrzasnely_swiatem.html
Premie, które wstrząsnęły światem
ToP 2011-10-15, ostatnia aktualizacja 2011-10-15 00:18:05.0
Dopóki na giełdach panowała szalona hossa rozpoczęta po wygranej wojnie z Irakiem w 2003 r., dopóty gigantyczne premie, wystawny styl życia i zadufanie w sobie uchodziły bankierom z Wall Street na sucho
Według serwisu Networkworld.com w 2007 r. szefowie 11 największych banków zainkasowali 234 mln dol. Gdy rozpoczął się kryzys finansowy, na jaw zaczęły wychodzić historie, od których włosy stawały dęba. Bank inwestycyjny Bear Stearns został w ostatniej chwili ocalony przed bankructwem dzięki przejęciu przez konkurenta JP Morgan z pomocą amerykańskiego banku centralnego Fed. Rzesze pracowników Bear Stearns trafiły na bruk, ale sam prezes James Cayne miał już zabezpieczone dostatnie życie, bo tylko w roku poprzedzającym przejęcie zarobił przeszło 38 mln dol. Gdy jego bank był na krawędzi upadku, nie można było się z nim skontaktować, bo oddawał się właśnie ulubionej grze w brydża, która wymaga koncentracji, i... nie zabrał telefonu.
Do historii przeszedł Richard Fuld, prezes upadłego legendarnego banku inwestycyjnego Lehman Brothers. Długo ukrywał on tragiczną sytuację finansową banku i pozbywał się pracowników, którzy ośmielili się mówić o zagrożeniach. Zanim bank padł, Fuld dostał za 2007 r. 34 mln dol. pensji. "Financial Times" napisał, że Fuld stał się "synonimem pychy, braku kompetencji, arogancji i pospolitej głupoty".
Podczas przesłuchania w Kongresie kongresman Henry Waxman pytał publicznie prezesa Fulda: "Czy to w porządku, by prezes firmy, która właśnie padła, dostał w ostatnich dziesięciu latach prawie pół miliarda dolarów pensji?". Fuld wyjaśnił, że zarobił mniej, bo jedynie "między 250 a 350 mln".
Po upadku Lehmana rząd USA musiał wydać setki miliardów dolarów na nacjonalizacje banków i innych instytucji finansowych, które były napakowane po sufit bezwartościowymi obligacjami zabezpieczonymi nieruchomościami, których ceny poleciały na łeb na szyję.
W ten sposób rząd stał się właścicielem największej firmy ubezpieczeniowej AIG. Kilka dni po jej uratowaniu za pieniądze z kieszeni podatników menedżerowi spółki urządzili sobie tygodniową imprezę za 400 tys. dol. z kasy AIG. Była zaplanowana wcześniej i jej nie odwołano. W kalifornijskim spa mieszkali w pokojach po tysiąc dolarów za noc, a w restauracji wydali 150 tys. dol. Szokowały nie tylko pensje, ale i gigantyczne odprawy wypłacane najwyższej rangi menedżerom.
Były dyrektor generalny AIG Martin Sullivan na kilka miesięcy przed pogrążeniem się firmy otrzymał kontrakt przewidujący 15 mln dol. odprawy. Na biurko Fulda w Lehmanie na kilka dni przed bankructwem trafiła prośba o 20 mln dol. odprawy dla trzech wysokich dyrektorów banku.
http://wyborcza.pl/1,75248,10475306,Wirus_Wall_Street.html
Wirus Wall Street
Mariusz Zawadzki, Waszyngton 2011-10-15, ostatnia aktualizacja 2011-10-15 00:11:53.0
Czy młodzi wywrócą świat do góry nogami? "Okupanci" Wall Street trzymają się mocno, a dziś na całym świecie mają się odbyć marsze i happeningi przeciwko "niesprawiedliwemu systemowi"
Protest w Nowym Jorku trwa od 17 września i rozprzestrzenił się na całą Amerykę. Zaczęło się od niewielkiego happeningu pod hasłem: "Okupuj Wall Street!", w parku Zuccotti, niedaleko siedziby nowojorskiej giełdy.
Dziś już tysiące młodych w dziesiątkach miast USA demonstrują przeciwko skostniałemu, niepisanemu układowi świata finansjery z Wall Street z politykami w Waszyngtonie, który sprawia, że w Ameryce bogaci stają się coraz bogatsi, a biedni - coraz biedniejsi.
Jeszcze kilka dni temu burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg zapewniał, że demonstranci mogą sobie "okupować" park, jak długo im się podoba, o ile nie naruszają porządku publicznego. Bloomberg zachowuje się niezwykle powściągliwie, ponieważ sam jest miliarderem i łatwo mógłby zostać posądzony o stronniczość.
Jednak w czwartek firma Brookfield Properties, która jest właścicielem Zuccotti, ogłosiła, że w piątek w nocy zamierza tam przeprowadzić generalne sprzątanie. Dlatego "okupanci" muszą park opuścić. Buntownicy, którzy od tygodni koczują pod gołym niebem, uznali, że to podstęp, który ma zakończyć protest. Szybko zorganizowali szczotki i wiadra i sami przez kilka godzin sprzątali Zuccotti. Jednocześnie rozesłali wici w internecie, wzywając do wzmocnienia szeregów demonstrantów.
Wokół parku zbierała się jednak policja i sprawa wyglądała niewesoło. W środku nocy z czwartku na piątek zastępca Bloomberga Cas Holloway niespodziewanie wydał oświadczenie: "Otrzymaliśmy właśnie informację od właścicieli parku Zuccotti, że odkładają planowane na piątek sprzątanie parku i wycofują swoją prośbę do policji, aby asystowała przy tej operacji. Brookfield Properties wyraża nadzieję, że uda się wypracować z protestującymi porozumienie, które zagwarantuje, że park będzie czysty, bezpieczny i dostępny dla szerszej publiczności".
Buntownicy często są oskarżani o to, że nie mają żadnego pomysłu na zmienienie Ameryki. - To fakt, że nie znamy odpowiedzi, ale stawiamy bardzo dużo ważnych pytań. I poczekamy w tym parku, aż ktoś udzieli nam odpowiedzi - mówił mi uczestnik bliźniaczego happeningu w waszyngtońskim parku McFarlanda niedaleko Białego Domu.
W Waszyngtonie, Nowym Jorku czy San Francisco wypisane są na transparentach te same hasła: "Należę do 99 proc. biedaków, nie stać mnie na lobbystę w Kongresie!" albo "Wykupujcie długi studentów, a nie bankierów!".
To drugie odnosi się do kryzysu sprzed kilku lat, który groził upadkiem wielkich amerykańskich banków. W pogoni za zyskiem dawały one kredyty mieszkaniowe nawet bezrobotnym, a potem handlowały derywatami hipotecznymi, czyli papierami pochodnymi od tych kredytów. Kiedy zawalił się rynek nieruchomości, rząd USA pożyczył bankom ponad 700 mld dolarów, żeby wyciągnąć je z opresji.
Studenci, którzy przez kilka lat biorą pożyczki, żeby mieć na czesne i zdobyć dyplom, nie mogą liczyć na podobną szczodrość. Wchodzą w dorosłe życie z długiem rzędu kilkudziesięciu tysięcy dolarów lub więcej. Co gorsza, miewają problemy ze znalezieniem pracy, bo bezrobocie wśród dwudziestolatków wynosi 18 proc. (dwa razy więcej niż średnia krajowa).
Doraźne wyratowanie banków otworzyło wielu Amerykanom oczy na zupełnie inny, niezwiązany z kryzysem proces społeczny. Poziom nierówności społecznych rośnie w Ameryce od 40 lat i jest dziś dokładnie taki jak tuż przed wybuchem Wielkiego Kryzysu w 1929 roku. 400 najbogatszych Amerykanów z listy miesięcznika "Forbes" zgromadziło takie majątki co 60 proc. najmniej zamożnych obywateli USA (czyli prawie 200 mln ludzi). W latach 2002-07 ten 1 proc. najbogatszych pomnażał majątki w tempie 10 proc. rocznie, a pozostałe 99 proc. - w tempie 1,3 proc. Badania pokazują też, że szanse awansu z niższej do wyższej grupy społecznej są dziś w Ameryce gorsze niż w wielu krajach Europy czy Kanadzie.
Mit o pucybucie, który - jeśli tylko wykaże się pracowitością i zdolnościami - może zostać milionerem, jest już tylko mitem. Do tej pory jednak Amerykanie nie zdawali sobie z tego sprawy.
Być może ruch Occupy Wall Street jest pierwszym sygnałem przebudzenia z "amerykańskiego snu". Obecny kryzys bardzo takie przebudzenie ułatwił, ponieważ jest znacznie głębszy, niż wskazują najczęściej podawane statystyki. Jeśli np. spojrzeć na bezrobocie, to za prezydenta Obamy wzrosło ono minimalnie - z 7,5 do 9 proc. Ale liczba tych, którzy nie mają pracy przynajmniej pół roku, wzrosła z 2,5 do 6 mln! Oznacza to, że zdesperowanych lub zrezygnowanych Amerykanów jest kilka milionów więcej (i prędzej czy później musieli wyjść na ulice).
"Okupantów" z Wall Street entuzjastycznie poparły środowiska radykalnej lewicy, które uważały dwa-trzy lata temu, że kryzys jest wielką szansą, żeby gruntownie zmienić Amerykę - tak jak całkowicie zmienił ją prezydent Franklin Delano Roosevelt po kryzysie 1929-33 r. Jednak ku rozpaczy radykałów Obama nie okazał się prezydentem na miarę Roosevelta. Ich zdaniem zmarnował okazję, jaka zdarza się raz na kilka pokoleń - mógł pozwolić na bankructwa banków i zbudować lepszą, sprawiedliwszą Amerykę.
Occupy Wall Street wydaje się niektórym drugą wielką okazją na zmianę, dlatego do parku Zuccotti pielgrzymują ikony radykalnej lewicy, takie jak Naomi Klein czy Slavoj Žižek.
Lewica ma nadzieję, że wirus Wall Street rozprzestrzeni się na cały świat. W sobotę demonstracje pod hasłem: "Zjednoczeni dla globalnej zmiany", zapowiadane są m.in. w kilkuset miastach na kilku kontynentach: w Madrycie (gdzie młodzi demonstrowali już wiosną), w Rzymie, Toronto, Hongkongu i nawet w Warszawie. Manifestacja zacznie się w samo południe przed bramą Uniwersytetu Warszawskiego i przejdzie pod Ministerstwem Finansów, NBP, giełdą i biurem Komisji Europejskiej.
Saturday, October 8, 2011
Uciekinierzy z koscielnego niewolnictwa
http://wyborcza.pl/1,75248,10431640,120_tysiecy_Polakow_ucieklo_z_zielonej_wyspy.html
120 tysięcy Polaków uciekło z zielonej wyspy
Patrycja Maciejewicz 2011-10-08, ostatnia aktualizacja 2011-10-07 21:03:49.0
Choć patrząc na wskaźniki ekonomiczne, byliśmy prymusem na tle europejskiej mizerii, to Polacy znów zaczęli emigrować z kraju. Można się cieszyć, że przynajmniej nie zasilają szeregów bezrobotnych, ale... dla Polski to strata i demograficzny problem w przyszłości
Masowa emigracja za chlebem to pieśń ostatnich ośmiu lat. Gdy weszliśmy do Unii Europejskiej, zniknęły bariery odgradzające nas od krajów, które dla wielu były ziemią obiecaną. Premier Kazimierz Marcinkiewicz za otwarcie hiszpańskiego rynku wylewnie dziękował swojemu partnerowi José Luisowi Zapatero. Jego "Gracias, gracias, gracias" poszło w świat. Ekonomiści myśleli, że swoich sił próbować będzie kilkadziesiąt, no, może sto tysięcy Polaków. Tymczasem chętnych było tylu, że nie był to ani strumień, ani fala. To był prawdziwy zalew zachodnich rynków pracy. W trzy lata (2004-07) liczba emigrantów wzrosła z 1 do 2,3 mln osób.
Kiedy trzy lata temu nadeszła pierwsza fala kryzysu światowego, wydawało się, że ten trend się załamał. Część emigrantów wróciła do kraju i próbowała zapuścić tu korzenie. Nic dziwnego - w Irlandii, Wielkiej Brytanii czy w USA upadały banki, załamał się rynek nieruchomości i szybko rosło bezrobocie, a nasza gospodarka na tym tle przypominała spokojną wyspę. Część ekonomistów przekonywała wówczas, że emigracja po prostu się skończyła. Wygląda jednak na to, że się mylili, a wielu z nas wciąż nie waha się szukać szczęścia za granicą.
Z najnowszych danych GUS opublikowanych w piątek wynika, że polscy emigranci znów stanowią dwumilionową rzeszę. W 2010 r. z kraju wyjechało około 120 tys. osób, a jeszcze rok wcześniej Polska, jako jedyna w Unii, miała dodatnie tempo wzrostu PKB . - Cieszyliśmy się z tego sukcesu, a mimo to okazuje się, że wielu z nas uznało, że łatwiej im będzie przeżyć za granicą. Pogodzili się z faktem, że tam często pracują poniżej swoich kwalifikacji - mówi prof. Krystyna Iglicka, demograf z Centrum Stosunków Międzynarodowych.
Z czego wynika nagły powrót Polaków do wyjazdów za granicę do pracy? Dla Pawła Strzeleckiego, ekonomisty zajmującego się rynkiem pracy w Instytucie Ekonomicznym NBP i w Instytucie Statystyki i Demografii SGH, to zaskakujące dane. - Do tej pory wydawało mi się, że w ubiegłym roku liczba powrotów i wyjazdów mniej więcej się zrównoważyła - przyznaje.
Europa to wciąż nasz największy rynek pracy, przemieszczamy się pomiędzy poszczególnymi krajami Niemcy - rynek, który w 2010 roku nie był dla nas w pełni otwarty - przyciągnęły kolejne 40 tys. osób. Jednak z tych 120 tys. dodatkowych emigrantów ponad połowa wyjechała poza nasz kontynent. Dokąd? Tego GUS nie podaje. Wyjaśnia tylko, że nowa emigracja to prawdopodobnie młode osoby, które poza krajem widzą szansę na poprawę swoich warunków życia, i ci, którzy dołączyli do rodzin już przebywających za granicą.
Tak jak Iza z Gdyni, która przed laty z mężem Zbyszkiem dorywczo pracowała w Wielkiej Brytanii. Później próbowali układać sobie życie w kraju, ale w końcu Zbyszek znów wyjechał. Gdy skończył studia w Aberdeen i znalazł lepszą pracę, dołączyły do niego żona z córką. Za dwa miesiące urodzi się im drugie dziecko.
- Pamiętajmy, że nawet przy naszym wysokim wzroście gospodarczym mieliśmy w tym roku wyższe bezrobocie niż Niemcy czy Holandia - podkreśla Strzelecki.
W szczycie fali emigracyjnej, w 2007 r., mieliśmy nadzieję stać się drugą Irlandią. Polska chciała ściągnąć do kraju "pokolenie sukcesu": z doświadczeniem, znajomością języków, obyte w świecie. Próbowano nawet uruchomić specjalny program powrotów, jednak szybko kryzys zweryfikował te plany.
Dziś znów się zastanawiamy, czy mamy więcej plusów, czy minusów. Idzie kolejna fala kryzysu, nie wiadomo jeszcze, jak bardzo nas dotknie. Ci, którzy wyjeżdżają, nie zasilają szeregów bezrobotnych. - Dla nich samych i pewnie dla urzędów pracy to dobrze. Ale gospodarka na tym nie skorzysta, bo spada jej potencjał. Od 2010 roku liczba osób w wieku produkcyjnym zaczęła spadać, mamy mniej rąk do pracy. To trend na dłużej. Dodatkowa emigracja będzie nasilać te problemy - tłumaczy Paweł Strzelecki.
Krystyna Iglicka ukuła termin "stracone pokolenie". Jej zdaniem ludzie, którzy wyemigrowali, zostaną na dłużej za granicą, ściągną swoje rodziny, będą pracować i radzić sobie, ale wciąż poniżej kwalifikacji. - Na nich w Polsce praca nie czeka, bo czas płynie, a oni nie zdobywają umiejętności, na które liczą pracodawcy. I emigracja, i demografia będą więc potężnym wyzwaniem dla kolejnych rządów – kwituje.
Komentarze
1.Od 89 roku Polacy musza emigrowac gdyz pensje(praca)dochody sa w Polsce niewolnicze w porownaniu z EU zachodnia.Exodus trwa a podane dane statystyczne sa nierealne.Polacy i ich rodziny wraz z dziecmi maja "umiejetnosci"w EU,USA,Kanada ale jesli maja dzieci,pozostaja aby zapewnic dzieciom lepsze wykszalcenie i podstawy dla odpowiedniej ich perspektywy.
Przestań się rzucać - uciekło wielu, ja np. uciekłem przed polskim chamstwem i bezczelnym wykorzystywaniem mnie przez państwo polskie: darmowa praca zamiast wojska, ciągłe oszustwa na podatkach (a bo tu nie zapłacił pan 40 złotych, będzie kara 400 zł), i podobne. Do tego chamstwo i brak kultury miejscowych, niegrzeczne zachowanie, ciągłe poczucie krzywdy, że trzeba pracować, wpychanie się bez kolejki itp.
W Niemczech państwo mnie nie traktuje jak drobnego złodziejaszka, a miejscowi są bardziej uprzejmi.
""Kiedy trzy lata temu nadeszła pierwsza fala kryzysu światowego, wydawało się, że ten trend się załamał. Część emigrantów wróciła do kraju i próbowała zapuścić tu korzenie. Nic dziwnego - w Irlandii, Wielkiej Brytanii czy w USA upadały banki, załamał się rynek nieruchomości i szybko rosło bezrobocie, a nasza gospodarka na tym tle przypominała spokojną wyspę""""
Z bezrobociem wyższym jak tam , pensjami 5x niższymi i cenami zachodnimi.
Dziś z Polski opłaca się uciec choćby na parę miesięcy pracować choć 1/4 etatu za 500EU.
Dzięki temu będzie żył lepiej jak większość w kraju pracując prawie najdłużej na swiecie za 350eu.
Ale co najważniejsze , będzie mógł się wyleczyć!!!!! gdyż dziś w Polsce to niemożliwe.
Dziś ponad 70% CHORYCH NIEMA ZA CO SIĘ LECZYĆ. (choć niby powinno to być darmowe)
Ludzie umierają w karetkach ,poczekalniach czekają w kolejce do specjalisty do śmierci.
wyborcza.biz/biznes/1,101562,10289802,Pacjenci_nie_maja_pieniedzy_na_leczenie.html
"""Z czego wynika nagły powrót Polaków do wyjazdów za granicę do pracy? Dla Pawła Strzeleckiego, ekonomisty zajmującego się rynkiem pracy w Instytucie Ekonomicznym NBP i w Instytucie Statystyki i Demografii SGH, to zaskakujące dane. """""
Co w tym jest zaskakującego? pensje stoją w miejscu a realna inflacja obecnie ponad 15%.
Kiedy wyjeżdżali w 2004-5 roku koszt podstawowego utrzymania w Polsce był 3x niższy, pensje tylko nieznacznie niższe.
Ja i moja siostra wyjechalismy do Niemiec. Trojka rodzenstwa zostala w Polsce. My we dwojke z siostra mamy razem 6 dzieci (ja trojke i ona trojke).Moje rodzenstwo w Polsce ma tylko jedna corke. A jest tak bo ich po prostu nie stac na dzieci. Mojej zony dwie siostry, ktore tez wyjechaly do Niemiec maja razem 5 dzieci. Takze 11 dzieci pozegnalo na zawsze nasz kraj, jedno zostalo w Polsce. Kiedy zaczna ci Politycy myslec o Polsce a nie o sobie. Polska traci najlepszych i traci ich dzieci, a politycy tylko pieprza o jakis sukcesach, ktore nic nie zmieniaja.
Co tu gadac. W Szwajcarii zasilek dla bezrobotnych wynoszacy 10 tys. zl na miesiac uwazany jest za ponizej przecietnego, a w Polsce przecietny dochod na osobe (mowa o medianie) jest w okolicach 1 tys. zl na miesiac...
Od 3 lat próbuję bezskutecznie dostać pracę w Polsce :/
Nie mam niestety pieniędzy na wyjazd(sam bilet to nie wszystko).
Marzę, że któregoś dnia porzucę ten kraj i nigdy tu nie wróce.
Chcę też zmienić imię i nazwisko by nigdy więcej nie mieć z Polską nic wspólnego.
Bezrobotny od 3 lat.
Po dwóch kierunkach studiów,
Ze znajomością dwóch obcych języków.
Pracy nie ma.
Pustkę żubry wypełnią i koncert f-mol Chopina...
Gość portalu: GTPRESS napisał(a):
> dla zdrowia NARODU to dobra tendencja, oby tylko ktos nie wypelnil pustki po c
> hwilowo nieobecnych......
Naprawde wstyd. Wstyd dla panstwa. Dla Kosciola. Dla rodzin. I dla srodowisk ktore wydaly tych imigrantow. Dla nowego pokolenia Polakow rodzina. koledzy czy mala ojczyzna (osiedle, dzielnica) to nic. Awans ze zmywaka do pracy w "offisie" usprawiedliwia wyobcowanie, depresje i permanentne skargi na wszystko. Tubylcow, Polakow, podla kuchnie etc. Z niewolnika na frustranta. Polska droga.
Masz rację. White slaves. I od tego uciekamy, wyjeżdżamy gdzie się da. W Polsce jesteś niewolnikiem uprzywilejowanych. Musisz zapracować na chłopskie dopłaty, renty i opiekę zdrowotną, na bogactwo księdza pana, na bizantyński dwór hrabiego Komorowskiego, na przywileje polityków, górników, urzędników i dlatego zawsze będziesz biedny i wykorzystywany. Nie ma co tracić życia, ma się je jedno - trzeba uciekać, bo państwo polskie to państwo ucisku i niewolnictwa.
no i nie czuć smrodu kościelnego
kadzidła. Nie muszę zależeć od religijnych poglądów p(osłów), klechy nie włażą do moich majtek i pod moją kołdrę. Ludzie są wyluzowani i ogólnie czystsza atmosfera wokoło.
Re: ChcęUciecZPolski
Autor: Gość: kompozytor IP: *.
No no, to nie jest tak. Pracodawca pracuje na swoje utrzymanie, a pracownik na swoje. Jesli pracodawca dba o pracownikow, to zostaja przy nim najlepsi, o ktorych warto dbac we wlasnym interesie. Jesli nie dba, to kazdy kto ma cos do zaoferowania szuka sobie lepszej pracy.
Mieszkam w NY 15 lat i bywalem w roznych sytuacjach finansowych i gospodarczych. Imigranci wala tutaj drzwiami i oknami, zyja nielegalnie, zakladaja biznesy, zdobywaja wyksztalcenie, kupuja domy i samochody, sciagaja rodziny i tylko wyjechac nie moga poki sie nie zalegalizuja, bo nie mogliby tu wrocic.
Jest tez srodowisko ludzi, ktorzy znalezli sie tu chyba przez pomylke. Pracuja ciezko, za nedzne wynagrodzenie, przeklinaja pracodawcow - wyzyskiwaczy i Ameryke, ale nie ucza sie jezyka, nie szukaja lepszej pracy, nie probuja sie przekwalifikowac, zyja z dnia na dzien marzac, ze kiedys wroca do kraju z kupa kasy.
Ciekawe, co ich czeka po powrocie...
Panie dziennikarzu - pisz pan dokladniej
"Masowa emigracja za chlebem to pieśń ostatnich ośmiu lat". A co z emigracja do Niemiec miedzy 1989 a 1992, gdzie 550 000 Polakow opuscilo Polske i zamieszkalo w Niemczech (Niemieckie statystyki). Polska byla zawsze krajem emigracji masowej - szczegolnie w ostatnich 200 latach stracilismy bezpowrotnie dziesiatki milionow ludzi.
Re: 120 tysięcy Polaków uciekło z zielonej wyspy
Gość portalu: OSTPREUSSEN. napisał(a):
> Mysle, ze mieszkasz w Niemczech bo tam wlasnie placi sie za wizyte u lekarza do
> mowego 10,- Euro raz na 3 miesiace kalendarzowe a wizyty u specjalistow sa oczy
> wiscie darmowe.
Mieszka na Malcie, w Niemczech zarabiała by 4-5x więcej jak w Polsce.
A nie tylko 2x, choć już 2x więcej to jest jest diametralna druzgocąca różnica.
W Polsce po opłatach, życiu zostaje 0-100zł, tam cała pensja czyli xx RAZY WIĘCEJ.
Jak widać taka Malta zapewnia jakość życia, nierealną w Polsce.
I śmiem wątpić czy dorówna kiedykolwiek , jeśli w Polsce inflacja jest kosmiczna a bieda z roku na rok wzrasta, większość co roku biednieje.
120 tysięcy Polaków uciekło z zielonej wyspy
Patrycja Maciejewicz 2011-10-08, ostatnia aktualizacja 2011-10-07 21:03:49.0
Choć patrząc na wskaźniki ekonomiczne, byliśmy prymusem na tle europejskiej mizerii, to Polacy znów zaczęli emigrować z kraju. Można się cieszyć, że przynajmniej nie zasilają szeregów bezrobotnych, ale... dla Polski to strata i demograficzny problem w przyszłości
Masowa emigracja za chlebem to pieśń ostatnich ośmiu lat. Gdy weszliśmy do Unii Europejskiej, zniknęły bariery odgradzające nas od krajów, które dla wielu były ziemią obiecaną. Premier Kazimierz Marcinkiewicz za otwarcie hiszpańskiego rynku wylewnie dziękował swojemu partnerowi José Luisowi Zapatero. Jego "Gracias, gracias, gracias" poszło w świat. Ekonomiści myśleli, że swoich sił próbować będzie kilkadziesiąt, no, może sto tysięcy Polaków. Tymczasem chętnych było tylu, że nie był to ani strumień, ani fala. To był prawdziwy zalew zachodnich rynków pracy. W trzy lata (2004-07) liczba emigrantów wzrosła z 1 do 2,3 mln osób.
Kiedy trzy lata temu nadeszła pierwsza fala kryzysu światowego, wydawało się, że ten trend się załamał. Część emigrantów wróciła do kraju i próbowała zapuścić tu korzenie. Nic dziwnego - w Irlandii, Wielkiej Brytanii czy w USA upadały banki, załamał się rynek nieruchomości i szybko rosło bezrobocie, a nasza gospodarka na tym tle przypominała spokojną wyspę. Część ekonomistów przekonywała wówczas, że emigracja po prostu się skończyła. Wygląda jednak na to, że się mylili, a wielu z nas wciąż nie waha się szukać szczęścia za granicą.
Z najnowszych danych GUS opublikowanych w piątek wynika, że polscy emigranci znów stanowią dwumilionową rzeszę. W 2010 r. z kraju wyjechało około 120 tys. osób, a jeszcze rok wcześniej Polska, jako jedyna w Unii, miała dodatnie tempo wzrostu PKB . - Cieszyliśmy się z tego sukcesu, a mimo to okazuje się, że wielu z nas uznało, że łatwiej im będzie przeżyć za granicą. Pogodzili się z faktem, że tam często pracują poniżej swoich kwalifikacji - mówi prof. Krystyna Iglicka, demograf z Centrum Stosunków Międzynarodowych.
Z czego wynika nagły powrót Polaków do wyjazdów za granicę do pracy? Dla Pawła Strzeleckiego, ekonomisty zajmującego się rynkiem pracy w Instytucie Ekonomicznym NBP i w Instytucie Statystyki i Demografii SGH, to zaskakujące dane. - Do tej pory wydawało mi się, że w ubiegłym roku liczba powrotów i wyjazdów mniej więcej się zrównoważyła - przyznaje.
Europa to wciąż nasz największy rynek pracy, przemieszczamy się pomiędzy poszczególnymi krajami Niemcy - rynek, który w 2010 roku nie był dla nas w pełni otwarty - przyciągnęły kolejne 40 tys. osób. Jednak z tych 120 tys. dodatkowych emigrantów ponad połowa wyjechała poza nasz kontynent. Dokąd? Tego GUS nie podaje. Wyjaśnia tylko, że nowa emigracja to prawdopodobnie młode osoby, które poza krajem widzą szansę na poprawę swoich warunków życia, i ci, którzy dołączyli do rodzin już przebywających za granicą.
Tak jak Iza z Gdyni, która przed laty z mężem Zbyszkiem dorywczo pracowała w Wielkiej Brytanii. Później próbowali układać sobie życie w kraju, ale w końcu Zbyszek znów wyjechał. Gdy skończył studia w Aberdeen i znalazł lepszą pracę, dołączyły do niego żona z córką. Za dwa miesiące urodzi się im drugie dziecko.
- Pamiętajmy, że nawet przy naszym wysokim wzroście gospodarczym mieliśmy w tym roku wyższe bezrobocie niż Niemcy czy Holandia - podkreśla Strzelecki.
W szczycie fali emigracyjnej, w 2007 r., mieliśmy nadzieję stać się drugą Irlandią. Polska chciała ściągnąć do kraju "pokolenie sukcesu": z doświadczeniem, znajomością języków, obyte w świecie. Próbowano nawet uruchomić specjalny program powrotów, jednak szybko kryzys zweryfikował te plany.
Dziś znów się zastanawiamy, czy mamy więcej plusów, czy minusów. Idzie kolejna fala kryzysu, nie wiadomo jeszcze, jak bardzo nas dotknie. Ci, którzy wyjeżdżają, nie zasilają szeregów bezrobotnych. - Dla nich samych i pewnie dla urzędów pracy to dobrze. Ale gospodarka na tym nie skorzysta, bo spada jej potencjał. Od 2010 roku liczba osób w wieku produkcyjnym zaczęła spadać, mamy mniej rąk do pracy. To trend na dłużej. Dodatkowa emigracja będzie nasilać te problemy - tłumaczy Paweł Strzelecki.
Krystyna Iglicka ukuła termin "stracone pokolenie". Jej zdaniem ludzie, którzy wyemigrowali, zostaną na dłużej za granicą, ściągną swoje rodziny, będą pracować i radzić sobie, ale wciąż poniżej kwalifikacji. - Na nich w Polsce praca nie czeka, bo czas płynie, a oni nie zdobywają umiejętności, na które liczą pracodawcy. I emigracja, i demografia będą więc potężnym wyzwaniem dla kolejnych rządów – kwituje.
Komentarze
1.Od 89 roku Polacy musza emigrowac gdyz pensje(praca)dochody sa w Polsce niewolnicze w porownaniu z EU zachodnia.Exodus trwa a podane dane statystyczne sa nierealne.Polacy i ich rodziny wraz z dziecmi maja "umiejetnosci"w EU,USA,Kanada ale jesli maja dzieci,pozostaja aby zapewnic dzieciom lepsze wykszalcenie i podstawy dla odpowiedniej ich perspektywy.
Przestań się rzucać - uciekło wielu, ja np. uciekłem przed polskim chamstwem i bezczelnym wykorzystywaniem mnie przez państwo polskie: darmowa praca zamiast wojska, ciągłe oszustwa na podatkach (a bo tu nie zapłacił pan 40 złotych, będzie kara 400 zł), i podobne. Do tego chamstwo i brak kultury miejscowych, niegrzeczne zachowanie, ciągłe poczucie krzywdy, że trzeba pracować, wpychanie się bez kolejki itp.
W Niemczech państwo mnie nie traktuje jak drobnego złodziejaszka, a miejscowi są bardziej uprzejmi.
""Kiedy trzy lata temu nadeszła pierwsza fala kryzysu światowego, wydawało się, że ten trend się załamał. Część emigrantów wróciła do kraju i próbowała zapuścić tu korzenie. Nic dziwnego - w Irlandii, Wielkiej Brytanii czy w USA upadały banki, załamał się rynek nieruchomości i szybko rosło bezrobocie, a nasza gospodarka na tym tle przypominała spokojną wyspę""""
Z bezrobociem wyższym jak tam , pensjami 5x niższymi i cenami zachodnimi.
Dziś z Polski opłaca się uciec choćby na parę miesięcy pracować choć 1/4 etatu za 500EU.
Dzięki temu będzie żył lepiej jak większość w kraju pracując prawie najdłużej na swiecie za 350eu.
Ale co najważniejsze , będzie mógł się wyleczyć!!!!! gdyż dziś w Polsce to niemożliwe.
Dziś ponad 70% CHORYCH NIEMA ZA CO SIĘ LECZYĆ. (choć niby powinno to być darmowe)
Ludzie umierają w karetkach ,poczekalniach czekają w kolejce do specjalisty do śmierci.
wyborcza.biz/biznes/1,101562,10289802,Pacjenci_nie_maja_pieniedzy_na_leczenie.html
"""Z czego wynika nagły powrót Polaków do wyjazdów za granicę do pracy? Dla Pawła Strzeleckiego, ekonomisty zajmującego się rynkiem pracy w Instytucie Ekonomicznym NBP i w Instytucie Statystyki i Demografii SGH, to zaskakujące dane. """""
Co w tym jest zaskakującego? pensje stoją w miejscu a realna inflacja obecnie ponad 15%.
Kiedy wyjeżdżali w 2004-5 roku koszt podstawowego utrzymania w Polsce był 3x niższy, pensje tylko nieznacznie niższe.
Ja i moja siostra wyjechalismy do Niemiec. Trojka rodzenstwa zostala w Polsce. My we dwojke z siostra mamy razem 6 dzieci (ja trojke i ona trojke).Moje rodzenstwo w Polsce ma tylko jedna corke. A jest tak bo ich po prostu nie stac na dzieci. Mojej zony dwie siostry, ktore tez wyjechaly do Niemiec maja razem 5 dzieci. Takze 11 dzieci pozegnalo na zawsze nasz kraj, jedno zostalo w Polsce. Kiedy zaczna ci Politycy myslec o Polsce a nie o sobie. Polska traci najlepszych i traci ich dzieci, a politycy tylko pieprza o jakis sukcesach, ktore nic nie zmieniaja.
Co tu gadac. W Szwajcarii zasilek dla bezrobotnych wynoszacy 10 tys. zl na miesiac uwazany jest za ponizej przecietnego, a w Polsce przecietny dochod na osobe (mowa o medianie) jest w okolicach 1 tys. zl na miesiac...
Od 3 lat próbuję bezskutecznie dostać pracę w Polsce :/
Nie mam niestety pieniędzy na wyjazd(sam bilet to nie wszystko).
Marzę, że któregoś dnia porzucę ten kraj i nigdy tu nie wróce.
Chcę też zmienić imię i nazwisko by nigdy więcej nie mieć z Polską nic wspólnego.
Bezrobotny od 3 lat.
Po dwóch kierunkach studiów,
Ze znajomością dwóch obcych języków.
Pracy nie ma.
Pustkę żubry wypełnią i koncert f-mol Chopina...
Gość portalu: GTPRESS napisał(a):
> dla zdrowia NARODU to dobra tendencja, oby tylko ktos nie wypelnil pustki po c
> hwilowo nieobecnych......
Naprawde wstyd. Wstyd dla panstwa. Dla Kosciola. Dla rodzin. I dla srodowisk ktore wydaly tych imigrantow. Dla nowego pokolenia Polakow rodzina. koledzy czy mala ojczyzna (osiedle, dzielnica) to nic. Awans ze zmywaka do pracy w "offisie" usprawiedliwia wyobcowanie, depresje i permanentne skargi na wszystko. Tubylcow, Polakow, podla kuchnie etc. Z niewolnika na frustranta. Polska droga.
Masz rację. White slaves. I od tego uciekamy, wyjeżdżamy gdzie się da. W Polsce jesteś niewolnikiem uprzywilejowanych. Musisz zapracować na chłopskie dopłaty, renty i opiekę zdrowotną, na bogactwo księdza pana, na bizantyński dwór hrabiego Komorowskiego, na przywileje polityków, górników, urzędników i dlatego zawsze będziesz biedny i wykorzystywany. Nie ma co tracić życia, ma się je jedno - trzeba uciekać, bo państwo polskie to państwo ucisku i niewolnictwa.
no i nie czuć smrodu kościelnego
kadzidła. Nie muszę zależeć od religijnych poglądów p(osłów), klechy nie włażą do moich majtek i pod moją kołdrę. Ludzie są wyluzowani i ogólnie czystsza atmosfera wokoło.
Re: ChcęUciecZPolski
Autor: Gość: kompozytor IP: *.
No no, to nie jest tak. Pracodawca pracuje na swoje utrzymanie, a pracownik na swoje. Jesli pracodawca dba o pracownikow, to zostaja przy nim najlepsi, o ktorych warto dbac we wlasnym interesie. Jesli nie dba, to kazdy kto ma cos do zaoferowania szuka sobie lepszej pracy.
Mieszkam w NY 15 lat i bywalem w roznych sytuacjach finansowych i gospodarczych. Imigranci wala tutaj drzwiami i oknami, zyja nielegalnie, zakladaja biznesy, zdobywaja wyksztalcenie, kupuja domy i samochody, sciagaja rodziny i tylko wyjechac nie moga poki sie nie zalegalizuja, bo nie mogliby tu wrocic.
Jest tez srodowisko ludzi, ktorzy znalezli sie tu chyba przez pomylke. Pracuja ciezko, za nedzne wynagrodzenie, przeklinaja pracodawcow - wyzyskiwaczy i Ameryke, ale nie ucza sie jezyka, nie szukaja lepszej pracy, nie probuja sie przekwalifikowac, zyja z dnia na dzien marzac, ze kiedys wroca do kraju z kupa kasy.
Ciekawe, co ich czeka po powrocie...
Panie dziennikarzu - pisz pan dokladniej
"Masowa emigracja za chlebem to pieśń ostatnich ośmiu lat". A co z emigracja do Niemiec miedzy 1989 a 1992, gdzie 550 000 Polakow opuscilo Polske i zamieszkalo w Niemczech (Niemieckie statystyki). Polska byla zawsze krajem emigracji masowej - szczegolnie w ostatnich 200 latach stracilismy bezpowrotnie dziesiatki milionow ludzi.
Re: 120 tysięcy Polaków uciekło z zielonej wyspy
Gość portalu: OSTPREUSSEN. napisał(a):
> Mysle, ze mieszkasz w Niemczech bo tam wlasnie placi sie za wizyte u lekarza do
> mowego 10,- Euro raz na 3 miesiace kalendarzowe a wizyty u specjalistow sa oczy
> wiscie darmowe.
Mieszka na Malcie, w Niemczech zarabiała by 4-5x więcej jak w Polsce.
A nie tylko 2x, choć już 2x więcej to jest jest diametralna druzgocąca różnica.
W Polsce po opłatach, życiu zostaje 0-100zł, tam cała pensja czyli xx RAZY WIĘCEJ.
Jak widać taka Malta zapewnia jakość życia, nierealną w Polsce.
I śmiem wątpić czy dorówna kiedykolwiek , jeśli w Polsce inflacja jest kosmiczna a bieda z roku na rok wzrasta, większość co roku biednieje.
Wierny Przymierzu Piastow z Bogiem
W listopadzie 2005 r. Magda Teter przypomniala jeszcze raz zydowskim czytelnikom pisma Association for Jewish Studies Review postac polskiego arystokraty Walentyna Potockiego, ktory zgodnie z polska i zydowska tradycja historyczna wyrzekl sie katolicyzmu i po studiach biblijnych przyjal religie zydowska. M. Teter pisze, ze po spaleniu Potockiego na stosie 23 maja 1749 r. kilku Zydom udalo sie zakrasc na miejsce egzekucji, skad zabrali nieco popiolow jego “swietego i czystego ciala” oraz troche krwi ze “swietego ciala” gera cedeka (sprawiedliwego nawroconego). Te relikwie meczennika, ktory oddal swe zycie za nauke Mojzesza staly sie dla Zydow drogocennymi, rytualnymi skarbami, podobnie jak obecnie dla Polakow staja sie ampulki z krwia blogoslawionego Jana Pawla II, ktorymi Kosciol hojnie obdarowuje parafie zwlaszcza na Podkarpaciu, a ostatnio nawet parafie polonijnych emigrantow w USA w nadziei, ze owe relikwie zacheca zaprzyjaznionych z Polonusami latynosow do propagowania religijnego kultu “polskiego” papieza, az stanie sie 'bogiem' rownym Kopernikowi, ktory swa boska moca wstrzymal slonce i ruszyl ziemie...
Postac W. Potockiego jest dla polskiego Kosciola sakramentalnym tabu, podobnie jak zydowska matka czy zona Adama Mickiewicza, ktorych prawdziwego pochodzenia nie odwazy sie wspomniec zaden polski historyk z obawy przed karzacym ramieniem koscielnego 'KGB'. W identyczny sposob Kosciol zakneblowal polskich historykow, by nie pokusili sie o wzmianke o monetach Piastow z napisami hebrajskim alfabetem, mimo ze sa to najdawniejsze zabytki polskiego pismiennicwa o wiele wczesniejsze niz zabtyki pisane lacinskim alfabetem. Wspolczesni historycy tacy jak J. Tazbir, Jacek Moskwa czy Litwin Rimantas Miknys, ktorzy odwazyli sie wsponiec owa postac uznaja ja za historyczne zmyslenie, czyli legende. Trudno im sie dziwic, jako ze Potocki znajduje sie na przciwnym biegunie do M. Kopernika. Swa konwersja na judaizm W. Potocki symbolicznie potwiedzil wiernosc Polski dla religijnego przymierza Piastow z Bogiem Biblii hebrajskiej, i calkowicie zniszczyl “naukowy” autorytek M. Kopernika, ktory zanegowal madrosc Mieszka i jego odstepstwo od religii poganskiej, ktorej naukowa madrosc przeciwstawi Ks. Kopernik Objawionej Nauce Tory.
Jozef, Ignacy Krasezwski jest najstarszym, zweryfikowanym zrodlem do konwersji Potockiego. Zamiescil on relacje o tym wydarzeniu w III tomie historii Wilna (1841) p.t. Wilno od początków jego do roku 1750 (1840–1842), w ktorej pisze, ze zaczerpnal ja z hebrajskiego oryginalu Ammudei Beit Yehudah Judy Hurwitza (Amsterdam 1766). Atoli historycy piszacy swe dziela pod dyktando bierutowcow podkreslaja, ze w zachowanych kopiach dziela Hurwitza znajduje sie tylko krotka wzmianka o egzekucji sedziwego rabina nazwiskiem Mann. Relacja Hurwitza zostala jednak potwierdzona przez rosyjskie przeklady i dodatkowlo przez kult jakim Zydzi otaczali grob Potockiego w Wilnie, ktory znajdowal sie na zydowskim cmentarzu w dzielnicy Snipiszki dopoki nie zniszczyli go nazisci w czasie II wojny. W niektorych zrodlach znajdujemy wzmianki, ze jego szczatki zostaly uratowane wraz ze szczatkami slynnego Geniusza Wilenskiego (Gaon z Wilna), choc nie ma obecnie w Wilnie, ani nigdzie indziej pomnika czy grobu Potockiego.
J. Kraszewski pisze we wspomnianej historii Wilna, ze mlody Potocki i jego przyjaciel Zaremba, ktorzy udali sie z Polski na studia do Paryza poznali sedziwego Zyda pochylonego nad wielka ksiega w chwili, gdy weszli do jego wniarni. Jego wyklady i komentarze do Starego Testamentu, ktory, jak wiekszosci katolikow, byl im zupelnie obcy wywarly na nich tak wielkie wrazenie, ze zmusili go oni swymi prosbami, by nauczyl ich j. hebrajskiego. Po szesciu miesiacach posiedli zdolnosc rozumienia j. hebrajskiego i wraz z nia wielka sympatie do religii zydowskiej. Postanowili udac sie do Amsterdamu, ktory byl jednym z nielicznych miast w Europie w owym czasie, gdzie chrzescijanin mogl otwarcie wyznawac religie zydowska. Ale Potocki udal sie do Rzymu, skad, przekonawszy sie, ze nie moze juz dluzej przyznawac sie do katolicyzmu wrocil do Amsterdamu i przyjal dla siebioe Przymierze Abrahama a wraz z nim nowe imie Abraham ben Abraham.
Po krotkim pobycie w Niemczech, Potocki wrocil do Polski i przez jakis czas zyl wsrod Zydow w miasteczku Ilia (w okregu wilenskim), ktorzy znali jego prawdziwa tozsmosc. Zaprzyjaznil sie z gaonem z Wilna. Kiedy w koncu zostal aresztowany przez wladze i umieszczony w wiezieniu, gdzie oczekiwal na egzekucje przez spalenie na stosie zapytal wspomnianego Gaona jakie blogoslawienstwo winien odmowic bezposrednio przed swa smiercia i otrzymal odpowiedz M'Kadesh es Shimcha be'rabim" (Ten kto uswieca Jego (Boga) imie publicznie). Blagania jego matki i przyjaciol nie zdolaly go sklonic do powrotu do chrzescijanstwa i pod dlugim pobycie w wiezieniu i po procesie o herezje zostal spalony w Wilnie, w drugim dniu zydowskiego swieta Szawuot. Obecnosc na egzekucji laczyla sie dla Zydow z pewnym niebzepiecznstwem, tym niemniej Zyd nazwiskiem Lejzor Ziskes, ktory nie mial brody, wmieszal sie w tlum i wzamian za lapowke otrzymal porcje prochow meczennika, ktory pozniej zostal pogrzebany na zydowskim cmentarzu. Krolewskie ulaskawienie przybylo za pozno, by uratowac zycie skazanca.
Przyjaciel Potockiego, ktory wrocil do Polski kilka lat wczesniej przed Potockim, pojal za zone corke magnata i mial z nia syna. On takze spelnil swe przyrzeczenie i przyjawszy religie zydowska udal sie wraz z zona i synkiem do Amsterdamu, gdzie poddal sie wraz z nim obrzezaniu. Po przyjeciu religii zydowskiej takze przez jego zone, udali sie do ziemi Izraela,
W antologii p.t. A Treasury of Jewish Quotations (Nowy Jork 1956) znalazlem cytat ze wspomnianego dziela J. Hurwitza, ktory zadaje klam tym historykom, ktorzy twierdza, ze w zachowanych egzemplarzach jego ksiazki nie ma wzmianki o konwersji Potockiego. Autor owej antologii cytuje odpowiedz Potockiego na blagania jego przyjaciol by powrocil do chrzescijanstwa. Powiedzial on do swych przyjaciol te slowa: “ Biedny czlowiek poszukujac woreczka z groszami, przeszedl przez miasto, gdzie znalazl slawe i fortune. Czy sadzicie, ze zawrocilby, by podjac poszukiwanie grosikow?” Ten dialog zapisany zostal przez Hurwitza na 46 stronie jego ksiazki.
Siec Szma Izrael Torah tak wyjasnia niechec historykow do postaci W. Potockiego: “Sa wazne powody ku temu, ze tak niewiele wspolczesnych zrodel poswieca uwage relacji o “sprawiedliwym nawroconym” Jest zrozumiale, ze szlachecka rodzina Potockich, jako religijna polsko-katolicka rodzina nie byla szczesliwa ze jeden z jej synow przeszedl an religie zydowska. Rodzina Potockich znana byla ze swego przyjaznego stosunku do Zydow zyjacych w granicach ich dobr. Wzmianka o konwersji bylaby interpretowana jako otwarta prowokacja pod adresem wladcy tych obszarow. Dodatkowo, bez watpienia konwersja czlonka arystokratycznego rodu najwyzszej rangi wzbudzilaby wielkie zainteresowanie podleglej im ludnosci, zas jego odmowa powrotu do ich religii byla dla nich wielkim problemem.”
(2)
Prof. J. Tazbir dowodzi legendarnego charakteru konwersji Potckiego wskazujac, ze religijna tolerancja Warszawskiej Konfederacji i prawa neminem captivabimus zapobiegala egzekucji za zmiane religii.
Obydwa argumenty pomijaja istotne aspekty historyczne konwersji Potockiego, ktora podkopala nie tylko wiekowa propagande papieska na rzecz kopernikanizmu, ale obnazyla intelektualna slabosc podstawowego dogmatu chrzescijanstwa, jaki obowiazywal od oslawionego Soboru Nicejskiego, ktorego dogmat o Trojcy sw. podniosl Jezusa do rangi Boga rownego moca i majestatem Bogu Ojcu. Owe teologiczne zmagania, ktore rozgorzaly w swiecie chrzescijanskim i podzielily go na dwa wrogie sobie obozy prztrwaly wieki i inspiruja odpowiednio autorow piszacych biografie Jezusa, z ktorych ostatnia jest biografia p.t. Jezus z Nazaretu napisana przez Benedykta XVI. Teologowie, ktorzy odrzucili dogmat ustanowiony w Nicei reprezentowali poglad zwany subordynacjonizmem odwolujacy sie do nauk zwartych w ewangeliach, ktore przecza stanowisku o boskiej randze Jezusa i jego rownosci pod tym wzgledem ze Stworca nieba i ziemi.
Powolywali sie oni na slowa samego Jezusa, takie np. jak: “O dniu owym lub godzinie nie wie nikt – ani aniolowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec.” (Marka 13:32), czy dobitne stwierdzenie zanotowane w ewangelii sw. Jana: “Ojciec jest wiekszy niz ja.” (14:28). Ogranicze sie do tych dwoch cytatow sposrd wielu o podobnym charakterze, bo wyrazaja one adekwatnie sedno owego odwiecznego sporu. Zwroce raczej uwage na fakt, ze autorzy nicejskiego creda nie znalezli kontrargumentow majacych sile zanegowania subordynacyjnej wobec Boga Ojca rangi Syna, czyli Jezusa. Przypomne jednak,. ze tacy zwolennicy nicejskiego dogmatu jak sam sw. Augustyn nie zawahali sie przed ucieczka do falszerstwa tekstu Nowego Testamentu, byle udowodnic rownosc Jezusa z Bogiem “Ojcem” I tak podczas gdy teologowie Wschodu interpretowali slynny werset z ewangelii Jana 15:26 w znaczeniu, ze Duch sw. pochodzi wylacznie od Ojca (“duch prawdy, ktory wychodzi od Ojca”), sw. Augustyn wywodzi, ze wlasciwy stosunek miedzy trzema osobami Trojcy Duch sw. musi rowniez pochodzic od Syna i takie falszerstwo tekstu sw. Jana oburzylo teologow greckiego Kosciola i zmusilo ich do odrzucenia “podwojnego pochodzenia” utrwalonego dogmatycznie” w lacinskiej frazie filioque, ktora do dnia dzisiejszego dzieli koscioly Zachodu i Wschodu.
Nic wiec dziwnego ze w warunkach owej nieustannej wojny teologicznej dochodzilo do gwaltownych walk miedzy teologami reprezenetujacymi przeciwne poglady podczas obrad takiego czy innego Synodu. W tej sytuacji cesarz Teodozjusz uznal za uzasadnione posluzenie sie jego cesarska wladza celem ustanowienia obowiazujacego pogladu religijnego. I tak w styczniu 381 r. cesarz Teodozjusz oglosil oficjalny list (epistula) do prefekta naddunajskich prowincji Ilyrii, w ktorym stanowil, ze jedyna mozliwa do zaakceptowania forma chrzescijanstwa jest wyzanie Boga w Trojcy, w ktorym Bog Ojciec, Jezus Syn i Duch sw. uznawani sa jako posiadajacy taki sam majestat. W tym samym dokumencie Teodozjusz potepil wszystkie inne formuly chrzescijanskie jako herezje karalne zarowno przez panstwo jak i sad Boga. Ten list okreslil teokratyczny charakter imperium chrzescijanskiego.
Decyzja Teodozjusza byla miarodajna dla hierarchow Kosciola, ktorzy, jak to potwierdza list biskupa Antiochii Flavianusa z 387 r., uznawali cesarza za rownego Bogu. Zacytuje slowa przysiegi jaka musili skladac rekruci werbowani do armii Trodozjusza: “Na Boga i Chrystusa i na Ducha sw.oraz na majestat cesarza, ktory z woli Boga winien byc kochany i czczony przez ludzka rase...Bo kiedy cesarz otzrymuje imie Augustusa nalezy mu sie religijna czesc taka sama jak bostwu obecnemu w ciele' Ta przysiega stawia cesarza na rowni z Chrystusem, ktory jak wierzono posiadal podwojna nature Boga i czlowieka. Nic sie nie zmienilo po zastapieniu poganskiej religii 'chrzescijanstwem'.Przypomne, ze poganski cesarz Aurelian wladajacy w okresie 270-275 bil monety z napisami deo et domino nato okrelajacymi go jako urodzonego Poga i Pana. Napis polski hebrajskimi literami na monecie piastowskiej glosi: Mieszko, krol Polski. Ten napis jest wierny nauce Biblii hebrajskiej, ktora ubostwienie czlowieka traktowala jako bluznierstwo.
Obowiazujacy charakter dogmatu Nicejskiego potwierdzil takze kodeks prawny Justyniania, ktorego egzemplarz zostal odnaleziony w 1070 r. w Padwie. Jaroslaw Pelikan komentujac obrone dogmatu nicejskiego w kodeksach Teodozjusza i Justyniana napisal :”To co uderza najbardziej, to fakt, ze niepodwazalna hegemonai teologiczna dogmatu o Trojcy zainicjowana w 4-tym wieku przejawia sie takze w woli i zdolnosci wladz swieckich do jego obrony. Nawet Akt Tolerancji uchwalony przez angielski parlament wbrew woli anglikanskiego kosciola w 1689 r. nie objal tolerancja argumentow przeciwko Trojcy. Newton demaskowal rzekomo biblijne argumenty potwierdzajace prawde tego dogmatu, ale nie udalo mu sie opublikowac niczego z tego co napisal. Wieki po Nicei teologowie poslugiwali sie argumentami okreslonych ojcow Kosciola zamiast naukami ewangelistow.
Przed 600 rokiem papiez Grzegorz Wielki uznal teologiczne postanowienia czterech soborow: Nicejskiego z 325 r., konstantynopolitanskiego z 381 r., efezyjskiego z 431 r. i chalcedonskiego z 451 r. za “nowe cztery ewangelie Kosciola”, ktora zastapily oryginalne ewangelie zwarte w Nowym Testamencie. Te nauki w wykladni rzymskich papiezy staly sie kamieniami wegielnymi chrzesciajnskeij ortodoksji. To nowe chrzescijanstwo odwoluje sie do dogmatycznych doktryn sw. Augustyna, ktorego trwaly przyczynek do mysli politycznej wyraza sie w jego usprawiedliwieniu autorytarnych rezymow dopatrujacych sie cnoty w ladzie gwoli ladu, raczej niz w abstrakcyjnym ideale sprawiedliwosci czy w obronie praw czlowieka, czy nawet nauk samego Jezusa. Wszelski bunt wobec owego autorytarnego systemu teokratycznego karany byl z cala bezwzglednoscia i potwierdza to najdobitniej egzekucja W. Potockiego i wczesniejsza egzekucja przez spalenie na stosie w Genewie Hiszpana Michaela Servetusa (1511-1553), ktory w 1531 r. opublikowal; dzielo p.t. O bledach Trojcy, w ktorym zanegowal stwierdzenie koscielnego autorytetu Piotra Lombarda, ktory w swych Senencjach zapewnial, ze nauka o Trojcy moze byc znaleziona na kazdej stronic Pisma sw. Servetus odpowiedzial: ...”W calej Biblii nie ma ani jednego slowa o Trojcy sw., ani o jej osobach. Ani o esencji czy jednosci substancji, ani o naturze kilku bytow, ani o reszcie ich bredni i logicznych lamancow. Servetus zostal skzany na podstawie kodeksu Justyniana, ktory stanowil kare smierci za negowanie Trojcy sw. Dogmat o tozsamosci substancji (homoousios) trzech osob Trojcy wywodzi sie z dogmatu greckiego filozofa Anaksymandra, ktory glosil, ze fundamentalna esencja, czy substancja wszystkich rzeczy jest tzw. Apeiron, tak jak w hinduskiej doktrynie owa substancja byl Brahman doslownie energia, ktora faraon Achenaten nazywal 'Jedno'. Ini bogowie byli personfifikacjami owej energii, co w przypadku Jezusa potwierdza okreslenie go mianem 'swiatlo ze swiatla', ktore w przypadku Kopernika kryje sie za jego utozsamieniem boga ze sloncem.
Postac W. Potockiego jest dla polskiego Kosciola sakramentalnym tabu, podobnie jak zydowska matka czy zona Adama Mickiewicza, ktorych prawdziwego pochodzenia nie odwazy sie wspomniec zaden polski historyk z obawy przed karzacym ramieniem koscielnego 'KGB'. W identyczny sposob Kosciol zakneblowal polskich historykow, by nie pokusili sie o wzmianke o monetach Piastow z napisami hebrajskim alfabetem, mimo ze sa to najdawniejsze zabytki polskiego pismiennicwa o wiele wczesniejsze niz zabtyki pisane lacinskim alfabetem. Wspolczesni historycy tacy jak J. Tazbir, Jacek Moskwa czy Litwin Rimantas Miknys, ktorzy odwazyli sie wsponiec owa postac uznaja ja za historyczne zmyslenie, czyli legende. Trudno im sie dziwic, jako ze Potocki znajduje sie na przciwnym biegunie do M. Kopernika. Swa konwersja na judaizm W. Potocki symbolicznie potwiedzil wiernosc Polski dla religijnego przymierza Piastow z Bogiem Biblii hebrajskiej, i calkowicie zniszczyl “naukowy” autorytek M. Kopernika, ktory zanegowal madrosc Mieszka i jego odstepstwo od religii poganskiej, ktorej naukowa madrosc przeciwstawi Ks. Kopernik Objawionej Nauce Tory.
Jozef, Ignacy Krasezwski jest najstarszym, zweryfikowanym zrodlem do konwersji Potockiego. Zamiescil on relacje o tym wydarzeniu w III tomie historii Wilna (1841) p.t. Wilno od początków jego do roku 1750 (1840–1842), w ktorej pisze, ze zaczerpnal ja z hebrajskiego oryginalu Ammudei Beit Yehudah Judy Hurwitza (Amsterdam 1766). Atoli historycy piszacy swe dziela pod dyktando bierutowcow podkreslaja, ze w zachowanych kopiach dziela Hurwitza znajduje sie tylko krotka wzmianka o egzekucji sedziwego rabina nazwiskiem Mann. Relacja Hurwitza zostala jednak potwierdzona przez rosyjskie przeklady i dodatkowlo przez kult jakim Zydzi otaczali grob Potockiego w Wilnie, ktory znajdowal sie na zydowskim cmentarzu w dzielnicy Snipiszki dopoki nie zniszczyli go nazisci w czasie II wojny. W niektorych zrodlach znajdujemy wzmianki, ze jego szczatki zostaly uratowane wraz ze szczatkami slynnego Geniusza Wilenskiego (Gaon z Wilna), choc nie ma obecnie w Wilnie, ani nigdzie indziej pomnika czy grobu Potockiego.
J. Kraszewski pisze we wspomnianej historii Wilna, ze mlody Potocki i jego przyjaciel Zaremba, ktorzy udali sie z Polski na studia do Paryza poznali sedziwego Zyda pochylonego nad wielka ksiega w chwili, gdy weszli do jego wniarni. Jego wyklady i komentarze do Starego Testamentu, ktory, jak wiekszosci katolikow, byl im zupelnie obcy wywarly na nich tak wielkie wrazenie, ze zmusili go oni swymi prosbami, by nauczyl ich j. hebrajskiego. Po szesciu miesiacach posiedli zdolnosc rozumienia j. hebrajskiego i wraz z nia wielka sympatie do religii zydowskiej. Postanowili udac sie do Amsterdamu, ktory byl jednym z nielicznych miast w Europie w owym czasie, gdzie chrzescijanin mogl otwarcie wyznawac religie zydowska. Ale Potocki udal sie do Rzymu, skad, przekonawszy sie, ze nie moze juz dluzej przyznawac sie do katolicyzmu wrocil do Amsterdamu i przyjal dla siebioe Przymierze Abrahama a wraz z nim nowe imie Abraham ben Abraham.
Po krotkim pobycie w Niemczech, Potocki wrocil do Polski i przez jakis czas zyl wsrod Zydow w miasteczku Ilia (w okregu wilenskim), ktorzy znali jego prawdziwa tozsmosc. Zaprzyjaznil sie z gaonem z Wilna. Kiedy w koncu zostal aresztowany przez wladze i umieszczony w wiezieniu, gdzie oczekiwal na egzekucje przez spalenie na stosie zapytal wspomnianego Gaona jakie blogoslawienstwo winien odmowic bezposrednio przed swa smiercia i otrzymal odpowiedz M'Kadesh es Shimcha be'rabim" (Ten kto uswieca Jego (Boga) imie publicznie). Blagania jego matki i przyjaciol nie zdolaly go sklonic do powrotu do chrzescijanstwa i pod dlugim pobycie w wiezieniu i po procesie o herezje zostal spalony w Wilnie, w drugim dniu zydowskiego swieta Szawuot. Obecnosc na egzekucji laczyla sie dla Zydow z pewnym niebzepiecznstwem, tym niemniej Zyd nazwiskiem Lejzor Ziskes, ktory nie mial brody, wmieszal sie w tlum i wzamian za lapowke otrzymal porcje prochow meczennika, ktory pozniej zostal pogrzebany na zydowskim cmentarzu. Krolewskie ulaskawienie przybylo za pozno, by uratowac zycie skazanca.
Przyjaciel Potockiego, ktory wrocil do Polski kilka lat wczesniej przed Potockim, pojal za zone corke magnata i mial z nia syna. On takze spelnil swe przyrzeczenie i przyjawszy religie zydowska udal sie wraz z zona i synkiem do Amsterdamu, gdzie poddal sie wraz z nim obrzezaniu. Po przyjeciu religii zydowskiej takze przez jego zone, udali sie do ziemi Izraela,
W antologii p.t. A Treasury of Jewish Quotations (Nowy Jork 1956) znalazlem cytat ze wspomnianego dziela J. Hurwitza, ktory zadaje klam tym historykom, ktorzy twierdza, ze w zachowanych egzemplarzach jego ksiazki nie ma wzmianki o konwersji Potockiego. Autor owej antologii cytuje odpowiedz Potockiego na blagania jego przyjaciol by powrocil do chrzescijanstwa. Powiedzial on do swych przyjaciol te slowa: “ Biedny czlowiek poszukujac woreczka z groszami, przeszedl przez miasto, gdzie znalazl slawe i fortune. Czy sadzicie, ze zawrocilby, by podjac poszukiwanie grosikow?” Ten dialog zapisany zostal przez Hurwitza na 46 stronie jego ksiazki.
Siec Szma Izrael Torah tak wyjasnia niechec historykow do postaci W. Potockiego: “Sa wazne powody ku temu, ze tak niewiele wspolczesnych zrodel poswieca uwage relacji o “sprawiedliwym nawroconym” Jest zrozumiale, ze szlachecka rodzina Potockich, jako religijna polsko-katolicka rodzina nie byla szczesliwa ze jeden z jej synow przeszedl an religie zydowska. Rodzina Potockich znana byla ze swego przyjaznego stosunku do Zydow zyjacych w granicach ich dobr. Wzmianka o konwersji bylaby interpretowana jako otwarta prowokacja pod adresem wladcy tych obszarow. Dodatkowo, bez watpienia konwersja czlonka arystokratycznego rodu najwyzszej rangi wzbudzilaby wielkie zainteresowanie podleglej im ludnosci, zas jego odmowa powrotu do ich religii byla dla nich wielkim problemem.”
(2)
Prof. J. Tazbir dowodzi legendarnego charakteru konwersji Potckiego wskazujac, ze religijna tolerancja Warszawskiej Konfederacji i prawa neminem captivabimus zapobiegala egzekucji za zmiane religii.
Obydwa argumenty pomijaja istotne aspekty historyczne konwersji Potockiego, ktora podkopala nie tylko wiekowa propagande papieska na rzecz kopernikanizmu, ale obnazyla intelektualna slabosc podstawowego dogmatu chrzescijanstwa, jaki obowiazywal od oslawionego Soboru Nicejskiego, ktorego dogmat o Trojcy sw. podniosl Jezusa do rangi Boga rownego moca i majestatem Bogu Ojcu. Owe teologiczne zmagania, ktore rozgorzaly w swiecie chrzescijanskim i podzielily go na dwa wrogie sobie obozy prztrwaly wieki i inspiruja odpowiednio autorow piszacych biografie Jezusa, z ktorych ostatnia jest biografia p.t. Jezus z Nazaretu napisana przez Benedykta XVI. Teologowie, ktorzy odrzucili dogmat ustanowiony w Nicei reprezentowali poglad zwany subordynacjonizmem odwolujacy sie do nauk zwartych w ewangeliach, ktore przecza stanowisku o boskiej randze Jezusa i jego rownosci pod tym wzgledem ze Stworca nieba i ziemi.
Powolywali sie oni na slowa samego Jezusa, takie np. jak: “O dniu owym lub godzinie nie wie nikt – ani aniolowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec.” (Marka 13:32), czy dobitne stwierdzenie zanotowane w ewangelii sw. Jana: “Ojciec jest wiekszy niz ja.” (14:28). Ogranicze sie do tych dwoch cytatow sposrd wielu o podobnym charakterze, bo wyrazaja one adekwatnie sedno owego odwiecznego sporu. Zwroce raczej uwage na fakt, ze autorzy nicejskiego creda nie znalezli kontrargumentow majacych sile zanegowania subordynacyjnej wobec Boga Ojca rangi Syna, czyli Jezusa. Przypomne jednak,. ze tacy zwolennicy nicejskiego dogmatu jak sam sw. Augustyn nie zawahali sie przed ucieczka do falszerstwa tekstu Nowego Testamentu, byle udowodnic rownosc Jezusa z Bogiem “Ojcem” I tak podczas gdy teologowie Wschodu interpretowali slynny werset z ewangelii Jana 15:26 w znaczeniu, ze Duch sw. pochodzi wylacznie od Ojca (“duch prawdy, ktory wychodzi od Ojca”), sw. Augustyn wywodzi, ze wlasciwy stosunek miedzy trzema osobami Trojcy Duch sw. musi rowniez pochodzic od Syna i takie falszerstwo tekstu sw. Jana oburzylo teologow greckiego Kosciola i zmusilo ich do odrzucenia “podwojnego pochodzenia” utrwalonego dogmatycznie” w lacinskiej frazie filioque, ktora do dnia dzisiejszego dzieli koscioly Zachodu i Wschodu.
Nic wiec dziwnego ze w warunkach owej nieustannej wojny teologicznej dochodzilo do gwaltownych walk miedzy teologami reprezenetujacymi przeciwne poglady podczas obrad takiego czy innego Synodu. W tej sytuacji cesarz Teodozjusz uznal za uzasadnione posluzenie sie jego cesarska wladza celem ustanowienia obowiazujacego pogladu religijnego. I tak w styczniu 381 r. cesarz Teodozjusz oglosil oficjalny list (epistula) do prefekta naddunajskich prowincji Ilyrii, w ktorym stanowil, ze jedyna mozliwa do zaakceptowania forma chrzescijanstwa jest wyzanie Boga w Trojcy, w ktorym Bog Ojciec, Jezus Syn i Duch sw. uznawani sa jako posiadajacy taki sam majestat. W tym samym dokumencie Teodozjusz potepil wszystkie inne formuly chrzescijanskie jako herezje karalne zarowno przez panstwo jak i sad Boga. Ten list okreslil teokratyczny charakter imperium chrzescijanskiego.
Decyzja Teodozjusza byla miarodajna dla hierarchow Kosciola, ktorzy, jak to potwierdza list biskupa Antiochii Flavianusa z 387 r., uznawali cesarza za rownego Bogu. Zacytuje slowa przysiegi jaka musili skladac rekruci werbowani do armii Trodozjusza: “Na Boga i Chrystusa i na Ducha sw.oraz na majestat cesarza, ktory z woli Boga winien byc kochany i czczony przez ludzka rase...Bo kiedy cesarz otzrymuje imie Augustusa nalezy mu sie religijna czesc taka sama jak bostwu obecnemu w ciele' Ta przysiega stawia cesarza na rowni z Chrystusem, ktory jak wierzono posiadal podwojna nature Boga i czlowieka. Nic sie nie zmienilo po zastapieniu poganskiej religii 'chrzescijanstwem'.Przypomne, ze poganski cesarz Aurelian wladajacy w okresie 270-275 bil monety z napisami deo et domino nato okrelajacymi go jako urodzonego Poga i Pana. Napis polski hebrajskimi literami na monecie piastowskiej glosi: Mieszko, krol Polski. Ten napis jest wierny nauce Biblii hebrajskiej, ktora ubostwienie czlowieka traktowala jako bluznierstwo.
Obowiazujacy charakter dogmatu Nicejskiego potwierdzil takze kodeks prawny Justyniania, ktorego egzemplarz zostal odnaleziony w 1070 r. w Padwie. Jaroslaw Pelikan komentujac obrone dogmatu nicejskiego w kodeksach Teodozjusza i Justyniana napisal :”To co uderza najbardziej, to fakt, ze niepodwazalna hegemonai teologiczna dogmatu o Trojcy zainicjowana w 4-tym wieku przejawia sie takze w woli i zdolnosci wladz swieckich do jego obrony. Nawet Akt Tolerancji uchwalony przez angielski parlament wbrew woli anglikanskiego kosciola w 1689 r. nie objal tolerancja argumentow przeciwko Trojcy. Newton demaskowal rzekomo biblijne argumenty potwierdzajace prawde tego dogmatu, ale nie udalo mu sie opublikowac niczego z tego co napisal. Wieki po Nicei teologowie poslugiwali sie argumentami okreslonych ojcow Kosciola zamiast naukami ewangelistow.
Przed 600 rokiem papiez Grzegorz Wielki uznal teologiczne postanowienia czterech soborow: Nicejskiego z 325 r., konstantynopolitanskiego z 381 r., efezyjskiego z 431 r. i chalcedonskiego z 451 r. za “nowe cztery ewangelie Kosciola”, ktora zastapily oryginalne ewangelie zwarte w Nowym Testamencie. Te nauki w wykladni rzymskich papiezy staly sie kamieniami wegielnymi chrzesciajnskeij ortodoksji. To nowe chrzescijanstwo odwoluje sie do dogmatycznych doktryn sw. Augustyna, ktorego trwaly przyczynek do mysli politycznej wyraza sie w jego usprawiedliwieniu autorytarnych rezymow dopatrujacych sie cnoty w ladzie gwoli ladu, raczej niz w abstrakcyjnym ideale sprawiedliwosci czy w obronie praw czlowieka, czy nawet nauk samego Jezusa. Wszelski bunt wobec owego autorytarnego systemu teokratycznego karany byl z cala bezwzglednoscia i potwierdza to najdobitniej egzekucja W. Potockiego i wczesniejsza egzekucja przez spalenie na stosie w Genewie Hiszpana Michaela Servetusa (1511-1553), ktory w 1531 r. opublikowal; dzielo p.t. O bledach Trojcy, w ktorym zanegowal stwierdzenie koscielnego autorytetu Piotra Lombarda, ktory w swych Senencjach zapewnial, ze nauka o Trojcy moze byc znaleziona na kazdej stronic Pisma sw. Servetus odpowiedzial: ...”W calej Biblii nie ma ani jednego slowa o Trojcy sw., ani o jej osobach. Ani o esencji czy jednosci substancji, ani o naturze kilku bytow, ani o reszcie ich bredni i logicznych lamancow. Servetus zostal skzany na podstawie kodeksu Justyniana, ktory stanowil kare smierci za negowanie Trojcy sw. Dogmat o tozsamosci substancji (homoousios) trzech osob Trojcy wywodzi sie z dogmatu greckiego filozofa Anaksymandra, ktory glosil, ze fundamentalna esencja, czy substancja wszystkich rzeczy jest tzw. Apeiron, tak jak w hinduskiej doktrynie owa substancja byl Brahman doslownie energia, ktora faraon Achenaten nazywal 'Jedno'. Ini bogowie byli personfifikacjami owej energii, co w przypadku Jezusa potwierdza okreslenie go mianem 'swiatlo ze swiatla', ktore w przypadku Kopernika kryje sie za jego utozsamieniem boga ze sloncem.
Friday, October 7, 2011
Przed wyborami 7-10-2011
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103087,10431307,Michnik__Polska_rabnela_sie_w_noge_i_ma_siniaka__Ten.html
Michnik: Polska rąbnęła się w nogę i ma siniaka. Ten siniak nazywa się PiS
not. map 2011-10-07, ostatnia aktualizacja 2011-10-07 20:03:28.0
- Nie do końca umiemy rozszyfrować powody, dla których wiele osób, które nie muszą podzielać fobii czy ambicji Jarosława Kaczyńskiego, Jacka Kurskiego, Ziobry czy posła Hofmana, ufają tym ludziom bardziej niż innym. To podstawowe pytanie, które humanistyka, publicystyka powinna sobie postawić już w powyborczy poniedziałek
- mówił w Radiu TOK FM Adam Michnik, naczelny "Gazety Wyborczej".
Grzegorz Chlasta, Radio TOK FM: Co jest stawką w tych wyborach?
Adam Michnik, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" : - Stawką jest to, czy na najbliższe cztery lata potrafimy wybrać sobie taką większość parlamentarną, która stworzy rząd stabilny, odpowiedzialny, kompetentny, przewidywalny. Oczywiście nie w 100 proc., bo w 100 proc. wszystko jest idealne tylko w raju, a nie jesteśmy aniołami przecież. Żaden rząd nie był i nie będzie idealny.
Czyli nie wygrana Platformy, ale stabilny rząd?
- Platforma, ew. z PSL-em lub innym sojusznikiem ma najwięcej danych, by taki stabilny rząd utworzyć. Nie wierzę, by zdołała to uczynić formacja Jarosława Kaczyńskiego dlatego, że to formacja nastawiona na permanentny konflikt, na permanentną mobilizację opinii publicznej, na stałą wojnę.
Starcie PO - PiS to spór cywilizacyjny, czy spór o wartości?
- I cywilizacyjny i w związku z tym - o wartości. To są dwie różne wizje państwa. Wizja państwa według Platformy, to Polska demokratyczna, pluralistyczna, modernizująca się, prozachodnia. Polska budowana nie na podejrzliwości i strachu. Natomiast projekt PiS-u Kaczyńskiego jest tego zaprzeczniem. To projekt państwa, którego ja się bałem. Jak on rządził, bałem się włączyć telewizor, bo co chwila widziałem jakiegoś lekarza wyprowadzanego w kajdankach, jakieś pomówienia wobec ministrów spraw zagranicznych, jakieś tropienia WSI, a to sprawa prowokacji w stosunku do Barbary Blidy, a to prowokacja wobec Beaty Sawickiej. W końcu zorganizowanie prowokacji wobec wicepremiera rządu, którego premierem był sam Jarosław Kaczyński. To już szczyt wszystkiego. To mentalność, która mi przypomina stalinowską paranoję, gdzie się nie ufało najbliższym współpracownikom.
Co by pan powiedział tym, którzy mówią: "No tak, ale łapówek w szpitalach było dzięki temu mniej".
- Ja nie wiem, skąd oni to wiedzą, że ich było mniej. Oczywiście korupcja, łapówkarstwo w służbie zdrowia, to jest problem. Śmieszne jest twierdzić, że go nie ma, ale nie przypominam sobie dnia, gdzie usłyszałbym, że w polskiej służbie zdrowia zostały zlikwidowane łapówki. Nie twierdzę, że z tym nie należy walczyć, ale sposoby organizowania prowokacji policyjnych przeciwko lekarzom, montowanie im w gabinetach ukrytych kamer, wszystko to razem wydaje mi się przypominać stalinowskie metody walki z korupcją. Komuniści też walczyli z korupcją, to nie znaczy, że z tego powodu możemy aprobować metody, którymi to robili.
Co pan myśli o Ruchu Janusza Palikota?
Dobre pytanie. Ten Ruch, ich sukces sondażowy, jest dla mnie zaskoczeniem. Znam Janusza Palikota i osobiście bardzo go lubię. To człowiek bystry, inteligentny, wesoły i ma dynamit w butach, jemu się chce robić. Powiedziałem, że jeśli będziesz miał, 5,1 proc., to będą uważał, że masz niesamowity wprost sukces. A on w ostatnim sondażu miał 10 proc.! To jest niewiarygodne. Próbuję to zinterpretować: on zbiera z jednej strony głosy protestu tych wszystkich, którzy nie chcą głosować na żadne partie establishmentu, a innych partii nie ma. To jest jedyna partia antyestablishmentowa. Z drugiej strony, to taki fenomen, jaki już w Polsce obserwowaliśmy: partia Tymińskiego, czy Polska Partia Przyjaciół Piwa, fenomen Leppera. Pojawia się ktoś, kto mówi: "Ja jestem przeciwko temu establishmentowi" i zbiera głosy niezadowolonych. Oczywiście wolę, żeby te głosy zebrał Palikot, niż by je miał zbierać Lepper świętej pamięci czy Tymiński, czy nie daj boże Korwin-Mikke.
Wyobraża sobie pan koalicję Platformy z Ruchem Palikota?
- Nic sobie nie wyobrażam na razie. Wiem, co czytam. Palikot powiedział, że poprze każdą koalicję, która zablokuje dojście PiS do władzy. To nie znaczy, że w koalicji będzie. Znaczy to, że jeśli zabraknie koalicji z PSL-em dostatecznej ilości głosów, a Palikot dotrzyma słowa, powstanie rząd PO-PLS przy wsparciu Janusza Palikota. I uważam takie postępowanie za racjonalne i państwowotwórcze.
To już jest koniec SLD?
- Nie wiem. Zobaczymy, jaki będzie ich wynik. Ale na pewno to SLD, które zbierało w wyborach między 20 a 40 procent już nie istnieje. I nie wydaje mnie się, by to kierownictwo SLD mogło odbudować siłę i wizerunek tej formacji politycznej.
A co by Pan powiedział tym, którzy mówią: "Basta. Polityka w Polsce sięgnęła dna. Nie będziemy w tym uczestniczyć, nie będziemy głosować".
- Powiedziałbym im, że robią niemądrze, bo nie głosując też głosują - na najgorszego. I powiedziałbym, by byli ostrożni z radykalizmem osądu. Jeśli chcą zobaczyć dno, niech się wybiorą za naszą wschodnią granicę: do Białorusi, do Rosji, na Ukrainę, gdzie Julia Tymoszenko w więzieniu siedzi. Mówiłbym: bądźcie ostrożni. Zdaję sobie sprawę, że młodzi ludzie mają inną perspektywę. Ja pamiętam czasy, gdy tylko mogłem marzyć o takich zmartwieniach, jakie mam teraz.
Jest takie powiedzenie Stanisława Jerzego Leca: "Myślał, że już jest na dnie i usłyszał pukanie od spodu." Miarkowałbym się więc w osądach, że jesteśmy na dnie i radziłbym tym ludziom, by usłyszeli pukanie od spodu. Jeśli dzięki ich absencji do władzy dojdzie partia Jarosława Kaczyńskiego, będą przeklinać swoją absencję i modlić się, by do władzy wróciła partia Tuska.
Tadeusz Mazowiecki mówił: będą głosował na Donalda Tuska, który jest dziś mężem stanu. Pan też tak myśli?
- Nie lubię takich słów. Donalda Tuska znam od wielu lat, lubię go i szanuję.Uważam, że to jest dobry premier. Jeśli to Tadeusz Mazowiecki ma na myśli, to tak samo myślę. Ale kiedyś dla mnie materiałem na męża stanu był np. Jan Maria Rokita. Jestem bardzo rozczarowany, gdy on teraz mówi, żeby nie głosować. To postawa głęboko antyobywatelska. To postawa Piłata, który myje ręce i nie chce uczestniczyć w odpowiedzialności za Polskę.
Na kogo Pan będzie głosował?
- Wybory są tajne, ale jeśli Pana interesuje mój osobisty głos...W swoim okręgu mam Donalda Tuska, więc będę głosował na niego, a do Senatu - na panią Borys-Damięcką, która jest kandydatką Platformy. Gdybym był w innym okręgu, zagłosowałbym na Andrzeja Celińskiego czy na Marka Borowskiego. To po prostu są dobrzy kandydaci.
Boi się Pan tych wyborów?
- Boję się, że mogą przynieść fatalny rezultat, który sprawi, że do władzy powróci formacja, która niszczyła polską demokrację i polskie państwo.
Przecież częścią demokracji jest obecność opozycji.
- Oczywiście, że jest. Ale nie można być fatalistą. Skoro się walnąłem w nogę, to nie znaczy, że taka była konieczność dziejowa. Powinienem uważać, by drugi raz się nie walnąć. Polska jako całość rąbnęła się w nogę i ma siniaka. Ten siniak się nazywa PiS. Na przyszłość trzeba uważać, by opozycja, którą wytwarza nasze społeczeństwo składała się z ludzi, którzy respektują wspólne dobro. PiS nie respektuje wspólnego dobra, oni nie respektują podstawowych zasad demokracji. To są rzeczy absolutnie oburzające i demoralizujące nasze społeczeństwo.
Trzeba powiedzieć jasno: w porównaniu z innymi krajami, Polska ma sukces. To nie znaczy, że jest wszystko dobrze, bo nie jest. Ale jak się na Polskę patrzy z Moskwy, z Kijowa, z Nowego Jorku, Pragi, Rzymu, Paryża, czy Berlina, to Polska ma sukces. W każdej z tych stolic Pan to usłyszy.
A jak przyjdzie druga fala kryzysu, recesja, zastój gospodarczy?
- To może się zdarzyć. Ale gdyby tak przyszło, to ja wolę mieć na czele polskiego państwa prezydenta Bronisława Komorowskiego a nie prezydenta Jarosława Kaczyńskiego i premiera Tuska a nie premiera Ziobrę, Jacka Kurskiego czy innego z tych geniuszy.
Jeśli ktoś dalej, słuchając Pana, myśli: "Nie pójdę głosować"?
To ja mówię: Człowieku, nie oddawaj Polski, przez swoją absencję, w ręce kłamczuchów i mitomanów. Naprawdę. Szkoda Polski.
http://wybory.gazeta.pl/wyboryparlamentarne/1,118281,10428712,Niemiecka_prasa__Polityczny_klaun_moze_wyznaczyc_premiera.html
Niemiecka prasa: Polityczny klaun może wyznaczyć premiera Polski
mig, PAP 2011-10-07, ostatnia aktualizacja 2011-10-07 15:20:57.0
Janusz Palikot, którego kariera jeszcze rok temu wydawała się skończona, może odgrywać ważną rolę po niedzielnych wyborach parlamentarnych w Polsce - pisze dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Niemiecka gazeta nazywa byłego polityka "polskim klaunem", ale i Stańczykiem. "Od klauna do twórcy królów" - komentuje wpływowy "FAZ".
"FAZ" opisuje kontrowersyjną działalność Palikota w przeszłości. Niemiecki dziennik przypomina, że opuścił Platformę Obywatelską. "Teraz Palikot powraca, założył własną partię i odnosi sukcesy" - pisze "FAZ". I dodaje: "Po wyborach w niedzielę Tusk może być na niego zdany, by utworzyć rząd przeciwko prawicy".
Palikot jak Berlusconi i jak Stańczyk na dworze króla Zygmunta
"Palikot ma międzynarodowe wzorce. Z jednej strony jest trochę jak włoski premier Silvio Berlusconi, bo startował jako multimilioner i przedsiębiorca (...). Z drugiej strony uosabia on bardzo polski archetyp - przenikliwie dowcipnego i śmiertelnie poważnego błazna Stańczyka na dworze króla Zygmunta w XVI wieku" - pisze niemiecki dziennik.
Tajemnica sukcesu Palikota według Niemców: instynkt po Smoleńsku
Korespondent "FAZ" pisze o tajemnicy sukcesu Janusza Palikota. Według niemieckiego dziennikarza wykazał się on właściwym instynktem w ubiegłym roku po katastrofie smoleńskiej i pogrzebie prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. "W tamtych tygodniach, gdy telewizja od rana do nocy pełna była różańców i kadzideł, światło dzienne ujrzały jednocześnie skrywane od lat antyklerykalne nastroje na lewicy, a także przede wszystkim wśród już nie całkiem chrześcijańskiego młodego pokolenia w Polsce (....). Palikot dostrzegł wówczas swoją szansę" - ocenia "FAZ". Gazeta dodaje, że polityczna lewica w Polsce, która w każdym innym kraju mogłaby skanalizować te nastroje, w Polsce wciąż dźwiga brzemię komunizmu, a na dodatek - korupcji.
"FAZ": Palikot wykorzystał antyklerykalne nastroje"
Tymczasem, jak notuje "FAZ", Palikot "powiedział wówczas, że gdzie się nie obejrzy, to na oficjalnych uroczystościach widzi tylko +opasłe brzuchy biskupów+, ale teraz należy poważnie zabrać się do budowy świeckiego państwa: opodatkować Kościół, nauczać w szkole wychowania seksualnego zamiast religii, dopuścić potępianą przez Kościół metodę in-vitro, a przede wszystkim skończyć z +tchórzostwem wobec krzyża+" - pisze niemiecki dziennik. I ocenia, że premier Tusk odrzuca w wywiadach możliwość, że po wyborach będzie musiał dogadać się z Palikotem, dawnym "nadwornym błaznem", ale bez przekonania.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80271,10427625,Tusk__Podjalem_wyzwanie_przelamania_fatalizmu_w_relacjach.html
Tusk: Podjąłem wyzwanie przełamania fatalizmu w relacjach z Rosją
aw, PAP 2011-10-07, ostatnia aktualizacja 2011-10-07 13:02:18.0
Premier Donald Tusk powiedział, że podjął wielkie wyzwanie, aby przełamać "historyczny fatalizm" w relacjach polsko-rosyjskich. Zadeklarował, że jeśli będzie nadal premierem po wyborach, to będzie starał się, aby te relacje były jak najlepsze.
- Ja podjąłem moim zdaniem wielkie wyzwanie, żeby, żeby Polska z Rosją budowały relacje przyjazne, umożliwiające współpracę - przede wszystkim współpracę gospodarczą. W Rosji i w Polsce są różne zaszłości, które tę współpracę utrudniają - powiedział Tusk.
Premier przyznał, że "nie wszystko idzie tak, jak powinno". - Katastrofa smoleńska na pewno była dramatem, sposób wyjaśniania jej przyczyn na pewno nie ułatwił nam pełnego resetu - mówił. Zapewnił, że nie chodzi o "reset pamięci" po stronie polskiej.
"Potrzebujemy zdolności wychodzenia do przodu"
- My, w Polsce, nie będziemy resetować naszej pamięci. Ale (...) powtórzę: Polska i Rosja zasługują na przyjazne relacje. Oba te wielkie narody mogą żyć ze sobą w przyjaźni, musi to być ufundowane na prawdzie, na mądrej pamięci, ale też na zdolności do wychodzenia do przodu - ocenił Tusk.
Premier zadeklarował, że jeśli będzie miał okazję rządzić jeszcze cztery następne lata, to będzie pracował na rzecz jak najlepszych relacji polsko-rosyjskich. "Przy świadomości wszystkich trudności, jakie nasza historia i niektóre działania wytwarzają, ale trzeba tak czy inaczej patrzeć do przodu" - zaznaczył premier.
Jak dodał, są "różne emocje i różne zaszłości", które niektórym politykom po obu stronach granicy utrudniają rozsądne, nastawione na przyszłość działanie.
http://wybory.gazeta.pl/wyboryparlamentarne/1,118281,10431238,Wybory_2011__Kaczynski__Zwyciezymy__bo_musimy_zwyciezyc.html
Wybory 2011. Kaczyński: Zwyciężymy, bo musimy zwyciężyć dla Polski
olg 2011-10-07, ostatnia aktualizacja 2011-10-07 19:07:40.0
- Obecna władza stworzyła zły nastrój, w którym Polacy boją się przyznawać do swoich poglądów. Ale czuję, że Polska się budzi. My nie będziemy wykluczać nikogo, bez względu na to, jaki beret nosi na głowie - mówił Jarosław Kaczyński w Warszawie.
Za dwa dni będą decydowała się nasz przyszłość. Mieliśmy w naszej ojczyźnie przez cztery lata pewien eksperyment. U władzy była formacja, która dużo obiecała, że zmieni nasz kraj na nieporównywalnie lepszy, że da nam nowe życie. A jak było naprawdę?- zaczął swoje wystąpienie prezes PiS.
"PO chwali się orlikami, bo nie zrobiła nic innego"
- Został stworzony nowy system władzy - oddalonej od człowieka, aroganckiej pozbawionej empatii i przy tym wysoce niesprawnej, żeby nie powiedzieć niedołężnej. Władzy, która w ostatni dzień kampanii musi się chwalić orlikami, bo nie ma czym innym. Oczywiście, orliki są dobre, ale jak na cztery lata w dużym europejskim kraju, który otrzymuje znaczne wsparcie z Unii, to dużo za mało - krytykował Kaczyński rządy PO.
- Ale chodzi nie tylko o sprawy materialne, chodzi o nastrój, który został zbudowany. Zły nastrój, w którym wielu Polaków boi się przyznawać do swoich poglądów. Jeszcze dziś słyszałem o tym rozmawiając ze zwykłymi ludźmi. I to można i trzeba zmienić. Czuję, że Polska się budzi - oświadczył.
- Widziałem to, jeżdżąc po kraju, widzę to tutaj. Jestem przekonany, ze zwyciężymy. Wygramy nie po to, żeby przez cztery kolejne lata miało być jak dotychczas. W Polsce nie może być przywilejów. Polska musi być krajem równych i wolnych Polaków, musi być także krajem solidarnym. Święte dla Polaków słowo "solidarność" musi być czynem, sposobem działania, istotą życia społecznego - mówił Kaczyński.
- Polacy mają prawo żyć tak, jak ludzie na zachodzie Europy. Nie ma biednych krajów, są kraje źle rządzone. Polska ma w sobie ogromny potencjał, ten historyczny i ten zgromadzony w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Nie można go blokować przez systemy przywilejów, biurokrację, akty niesprawiedliwości, to wszystko, co buduje poczucie beznadziejności szczególnie w młodym pokoleniu. Możemy to zmienić. Polskie państwo może być uczciwe i dobre - dodał.
"PiS nie wyklucza nikogo za to, co nosi na głowie"
- Polacy mogą mieć dobra prace i uczciwą płacę. Mogą być we własnym kraju bezpieczni, mieć poczucie wolności, które będzie im mówiło, że ich poglądy polityczne nie wpływają na ich pracę, na ich stosunki międzyludzkie. Trzeba zakończyć tę wojnę, którą wywołano przed laty i która trwa do dziś, bo jest częścią sposobu rządzenia tych, którzy są u steru. Władza PiS jest jedyną szansą na jej zakończenie - zapewniał szef PiS.
- My nie chcemy nikogo wykluczać przypisywać mu jakiś cech, my nie zważamy na to, kto co nosi na głowie, np. jaki beret nosi i z czego - zażartował - My po prostu pytamy kto chce pracować, kto coś umie, kto chce tworzyć swój los sam, ale w dobrych warunkach zapewnionych przez państwo, a takich Polaków jest miażdżąca większość. Do nich się zwracamy, by podjęli decyzję i żeby namawiali innych do tej decyzji. Wiele milionów Polaków wie już dziś, że będzie głosować na PiS. Zwracam się do nich: namówcie każdy choćby jedną osobę, a nasze zwycięstwo będzie wielkie. PIS zwycięży! - przekonywał lider PiS.
- Polacy mają dość władzy, która jest arogancka, wobec tych, których uważa za słabych, a niekiedy wręcz klękająca przed możnymi z Polski i zagranicy. My nie będziemy się kłaniać ani klękać. Będziemy budowali Polskę godną, silną i szanowaną. Zwyciężymy, bo dla Polski zwyciężyć musimy - powiedział na zakończenie.
http://wybory.gazeta.pl/wyboryparlamentarne/1,118281,10430114,Intelektualisci_pisza_do_Niemcow_w_obronie_Jaroslawa.html
Intelektualiści piszą do Niemców w obronie Jarosława Kaczyńskiego
jagor, PAP 2011-10-07, ostatnia aktualizacja 2011-10-07 16:46:35.0
Ok. 150 intelektualistów podpisało się pod listem do niemieckiej opinii publicznej. Jak podkreślają, w mediach w Niemczech i Polsce pojawiły się manipulacje dotyczące słów prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego na temat Angeli Merkel i okoliczności, w których objęła ona urząd kanclerski.
Pod "listem otwartym do niemieckiej opinii publicznej" podpisali się m.in.: artysta fotografik Adam Bujak, prof. Zdzisław Krasnodębski, dr hab. Andrzej Waśko, dr hab. Wojciech Roszkowski, prof. Edward Malec, prof. Andrzej Zybertowicz, dr Tomasz Żukowski, ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz.
"Politycy i media zmanipulowali słowa prezesa"
Zdaniem sygnatariuszy listu politycy Platformy Obywatelskiej oraz niektóre media "zdecydowali o włączeniu w przebieg kampanii wyborczej" kwestii relacji polsko-niemieckich. Zaznaczają, że "pretekstem do tego działania, szkodliwego dla atmosfery naszych wzajemnych stosunków, stała się polityczna nadinterpretacja zapisów książki Jarosława Kaczyńskiego "Polska naszych marzeń", wykrzywiająca ich sens i przesłanie". W ocenie autorów listu, w mediach w Niemczech i Polsce pojawiły się manipulacje dotyczące słów Kaczyńskiego.
"Ubolewamy z powodu takiego nieodpowiedzialnego działania niektórych polityków i mediów w Polsce i Niemczech. Jest nam przykro, że podobne insynuacje, znajdujące poparcie w części mediów w obu krajach, nie tylko fałszują nasze głębokie przekonanie o potrzebie budowania trwałych i partnerskich więzi pomiędzy naszymi krajami, ale także prowadzą do powielania personalnych stereotypów i uprzedzeń, które nigdy nie stanowią solidnej podstawy do równoprawnej współpracy" - napisano w liście.
"Jesteśmy zdecydowanie przeciwni takiemu stylowi uprawiania polityki i uważamy, że tylko rzetelna i oparta na prawdzie wymiana poglądów, negocjacje i uczciwe uzgadnianie interesów stanowią podstawę do skutecznych i trwałych więzi w relacjach międzynarodowych" - oświadczyli sygnatariusze listu.
Kanclerz Merkel a kampania wyborcza PiS-u
W książce "Polska naszych marzeń" prezes PiS napisał, że nie sądzi, "żeby kanclerstwo Angeli Merkel było wynikiem czystego zbiegu okoliczności". Dopytywany o to w wywiadzie dla "Newsweeka", powiedział: "Ona wie, co ja chcę przez to powiedzieć. Tyle wystarczy".
W podobnym tonie napisany jest cały rozdział "Angela Merkel, czyli specjalne sąsiedztwo". "Ważne jest, że od Polski Merkel chce przede wszystkim może miękkiego, ale jednak podporządkowania" - czytamy w książce. Prezes PiS wspomina m.in. swoje pierwsze spotkanie z Merkel, kiedy nie była jeszcze kanclerzem Niemiec, w restauracji Hawelka. Już wówczas wyczuł, że Merkel chce, by Polska miała takie samo stanowisko ws. wojny w Iraku jak Niemcy. "Polska miała robić to co Niemcy" - tego chciała Merkel, zdaniem Kaczyńskiego.
Te słowa Kaczyńskiego szeroko komentowały niemieckie media. Dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisał w środę, że prezes PiS znów sięgnął w kampanii wyborczej po niemiecką kartę, a rolę "złego Niemca" odgrywa tym razem Angela Merkel.
Byli szefowie MSZ solidaryzują się z kanclerz Niemiec
"Czujemy się w obowiązku wyrazić głęboki sprzeciw wobec ostatnich wypowiedzi prezesa Jarosława Kaczyńskiego o stosunkach polsko-niemieckich" -czytamy w liście, pod którym podpisali się: Władysław Bartoszewski, Andrzej Olechowski, Włodzimierz Cimoszewicz, Dariusz Rosati i Adam Daniel Rotfeld. Jak podkreślili insynuowanie podejrzanych przyczyn demokratycznego wyboru przywódcy kraju, który jest ważnym partnerem w Unii Europejskiej i z którym łączą nas przyjazne relacje, przez lidera najważniejszej partii opozycyjnej i kandydata na premiera RP, jest dla Polski szkodliwe.
Wątek niemiecki w kampanii PiS
Obrońcą słów prezesa Kaczyńskiego o Angeli Merkel w obecnej kampanii wyborczej był m.in. Joachim Brudziński. Jedynka PiS-u w Szczecinie, szef komitetu wykonawczego tej partii, mówił, w wywiadzie dla RMF FM , że "dla każdego średnio rozgarniętego to oczywista oczywistość, co prezes miał na myśli". - Poprzednik Merkel, Schroeder mówił, że Polska powinna być państwem drugiej kategorii, a dziś jest czołowym biznesmenem w konsorcjum Nord Stream, które ponad naszymi głowami buduje Merkel z Putinem - tłumaczył słowa prezesa PiS Brudziński.
Wydaje się, że wątek z kanclerz Niemiec to tylko część wyraźnie antyniemieckiej strategii PiS-u w kampanii wyborczej.
Nord Stream, Partnerstwo Wschodnie i Stadion Narodowy
W Szczecinie szef komitetu wykonawczego zapowiedział, że po wygranych wyborach Prawo i Sprawiedliwośćbędzie egzekwowało od strony niemieckiej zagłębienie nitki gazociągu Nord Stream w miejscu, gdzie krzyżuje się ona z północnym torem podejściowym do portu w Świnoujściu. Jeśli Niemcy - zaznaczył polityk PiS - nie zgodzą się na zagłębienie gazociągu, to PiS skieruje sprawę "na drogę sądową przed sądami niemieckimi, a jeśli będzie taka potrzeba, to również przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości". Brudziński wyjaśnił, że "wystąpienie do sądu nastąpi w oparciu o konwencje o swobodzie żeglugi i powszechnej dostępności do portów".
- Partnerstwo Wschodnie to faktycznie koncepcja niemiecka, którą tylko dla niepoznaki zgłosiły cztery lata temu Polska i Szwecja - ogłosił dość niespodziewanie w Fundacji Batorego Witold Waszczykowski z PiS. Były wiceszef MSZ i BBN, kandydat na posła z listy PiS reprezentował swoją partię na debacie Fundacji Batorego o polityce wschodniej w programach głównych polskich partii politycznych.
Z kolei na trop spisku z udziałemniemieckich architektów wpadła była szefowa polskiej dyplomacji Anna Fotyga, która walczy o mandat w Gdańsku.
- W katastrofie samolotowej zginął wybitny polski architekt Stefan Kuryłowicz, który całe życie marzył, by zaprojektować Stadion Narodowy. A wy wybraliście niemieckiego architekta. Chciałabym, by państwo bardziej wspierali polską przedsiębiorczość - oświadczyła.
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103086,10411093,Niemiecka_prasa__Merkel_w_roli__zlego_Niemca__Kaczynskiego.html
Niemiecka prasa: Merkel w roli "złego Niemca" Kaczyńskiego
aw, PAP, Deutsche Welle 2011-10-05, ostatnia aktualizacja 2011-10-05 15:44:58.0
Jarosław Kaczyński znów sięgnął w kampanii wyborczej po niemiecką kartę, a rolę "złego Niemca" odgrywa tym razem kanclerz Angela Merkel - napisał dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung". "Kaczyński sugeruje, że Merkel doszła do władzy dzięki Stasi" - pisze "Die Welt".
"Gdy Jarosław Kaczyński, narodowo-konserwatywny były premier Polski, chce wygrać wybory, chętnie sięga po pomoc z Niemiec. W 2005 roku, gdy razem z bratem bliźniakiem po raz pierwszy szykował się do objęcia władzy, pomógł mu Wehrmacht" - napisał dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" w artykule, który na stronie internetowej dziennika został wyeksponowany, jako najważniejsza wiadomość.
Niemiecki dziennik wyjaśnia, że "na kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich rozpowszechnił informację, że liberalno-konserwatywny kandydat Donald Tusk miał "dziadka w Wehrmachcie", i dlatego nie może być wiarygodnym patriotą. Tusk, który miesiącami prowadził we wszystkich sondażach, przegrał wybory, Lech Kaczyński został prezydentem, a Jarosław niedługo później szefem rządu".
"FAZ" zwraca uwagę, że najwyraźniej "w zwycięstwie w najbliższych wyborach ma pomóc Kaczyńskiemu Stasi". "Tym razem rolę "złego Niemca" odgrywa kanclerz Angela Merkel" - dodaje.
Według gazety faktycznym celem ataku jest jednak premier Donald Tusk, "który z przyjaznych relacji z niemiecką kanclerz uczynił swój znak firmowy".
Niemcy zaniepokojeni książką Kaczyńskiego
"FAZ" pisze, że Kaczyński poświęcił Merkel cały rozdział w swojej nowej książce. "Jego pierwsze zdanie jest zarówno tajemnicze jak i alarmujące" - pisze gazeta, cytując fragment, w którym szef PiS pisze, iż nie wierzy, że kanclerstwo Angeli Merkel było wynikiem czystego zbiegu okoliczności. Dziennik relacjonuje też wypowiedź Kaczyńskiego na ten temat z wywiadu dla tygodnika "Newsweek".
Jak ocenia korespondent "FAZ", mniej mglisty jest już drugi akapit z rozdziału książki Kaczyńskiego, gdzie ocenia on, że Merkel chce podporządkowania Polski, chociażby w łagodnej formie oraz tęsknocie Niemców za dawnymi terenami wschodnimi, które po wojnie stały się zachodnią Polską.
"Tylko Tusk powstrzyma szaleńcze idee Jarosława Kaczńyskiego"
"Kaczyński rozwija temat i pisze o zagrożeniu wynikającym z niemieckich inwestycji na zachodzie kraju (...) oraz o "kupionych polskich intelektualistach, którzy za pieniądze załatwiają interesy wroga. Autorzy, jak Andrzej Szczypiorski, Andrzej Stasiuk albo Olga Tokarczuk, ale także doradca Tuska Władysław Bartoszewski, stali się 'zakładnikami swego ekonomicznego sukcesu w Niemczech'" - cytuje "FAZ".
"Kaczyński nie umieścił Tuska bezpośrednio w tym szeregu. Jednak w sondażach zbliżył się do przeciwnika, przewaga Tuska topnieje i także on od dawna posługuje się hasłami, które sugerują rozstrzygające starcie: 'Tusk albo Kaczyński' - to decydujący wybór tego dnia. Nikt inny nie zdołałby powstrzymać przynajmniej tych najbardziej szaleńczych idei Jarosława Kaczyńskiego. Albo-albo." - pisze "FAZ".
Także portale internetowe innych niemieckich gazet zamieszczają depesze agencyjne na temat aktualnej debaty w Polsce wokół słów Kaczyńskiego o Niemczech i Merkel.
"Walka jest ostra, a wyniki nieznany"
Inne gazety zwracają uwagę na kampanię "narodowych konserwatystów" Jarosława Kaczyńskiego skierowaną do młodzieży. Tygodnik "Die Zeit"pisze, że: "W czasach walki wyborczej możliwe jest to, co normalnie byłoby nie do pomyślenia". "Die Zeit" wspomina w tym kontekście o wizycie prezesa PiS w warszawskich klubach młodzieżowych.
Dalej "Die Zeit" zaznacza: walka jest ostra, a jej wynik nieznany. Zwrot Kaczyńskiego w kierunku młodzieży niemiecka gazeta postrzega jako coś nowego, a nawet innowacyjnego. "Młode kobiety reklamujące PIS są obecnie hitem wyborczym", a pomysł "przynosi pierwsze efekty" - pisze hamburski tygodnik zauważając pomniejszający się dystans w sondażach między PiS i PO.
"Wyniki wyborów mogą być niespodzianką"
Także gazeta "Junge Welt" zwraca uwagę właśnie na ten młodzieżowy aspekt walki przedwyborczej i ofensywę PiS adresowaną do młodych Polaków. Gazeta zauważa, że mimo pomniejszającego się dystansu między liberalną PO a konserwatywną PiS szanse na przejęcie władzy przez Jarosława Kaczyńskiego są jednak znikome, bo polskim konserwatystom brakuje odpowiedniego partnera koalicyjnego.
"Junge Welt" poświęca także uwagę wschodzącym gwiazdom polskiej sceny politycznej, w tym ekscentrycznemu Januszowi Palikotowi i prezentuje polską walkę przedwyborczą jako dynamiczną i pełną niewiadomych. Gazeta zaznacza, że tym razem wyniki wyborów i losy walczących ugrupowań pozostają do końca trudne do przewidzenia. Tym samym rezultaty głosowania mogą się okazać niespodzianką.
Michnik: Polska rąbnęła się w nogę i ma siniaka. Ten siniak nazywa się PiS
not. map 2011-10-07, ostatnia aktualizacja 2011-10-07 20:03:28.0
- Nie do końca umiemy rozszyfrować powody, dla których wiele osób, które nie muszą podzielać fobii czy ambicji Jarosława Kaczyńskiego, Jacka Kurskiego, Ziobry czy posła Hofmana, ufają tym ludziom bardziej niż innym. To podstawowe pytanie, które humanistyka, publicystyka powinna sobie postawić już w powyborczy poniedziałek
- mówił w Radiu TOK FM Adam Michnik, naczelny "Gazety Wyborczej".
Grzegorz Chlasta, Radio TOK FM: Co jest stawką w tych wyborach?
Adam Michnik, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" : - Stawką jest to, czy na najbliższe cztery lata potrafimy wybrać sobie taką większość parlamentarną, która stworzy rząd stabilny, odpowiedzialny, kompetentny, przewidywalny. Oczywiście nie w 100 proc., bo w 100 proc. wszystko jest idealne tylko w raju, a nie jesteśmy aniołami przecież. Żaden rząd nie był i nie będzie idealny.
Czyli nie wygrana Platformy, ale stabilny rząd?
- Platforma, ew. z PSL-em lub innym sojusznikiem ma najwięcej danych, by taki stabilny rząd utworzyć. Nie wierzę, by zdołała to uczynić formacja Jarosława Kaczyńskiego dlatego, że to formacja nastawiona na permanentny konflikt, na permanentną mobilizację opinii publicznej, na stałą wojnę.
Starcie PO - PiS to spór cywilizacyjny, czy spór o wartości?
- I cywilizacyjny i w związku z tym - o wartości. To są dwie różne wizje państwa. Wizja państwa według Platformy, to Polska demokratyczna, pluralistyczna, modernizująca się, prozachodnia. Polska budowana nie na podejrzliwości i strachu. Natomiast projekt PiS-u Kaczyńskiego jest tego zaprzeczniem. To projekt państwa, którego ja się bałem. Jak on rządził, bałem się włączyć telewizor, bo co chwila widziałem jakiegoś lekarza wyprowadzanego w kajdankach, jakieś pomówienia wobec ministrów spraw zagranicznych, jakieś tropienia WSI, a to sprawa prowokacji w stosunku do Barbary Blidy, a to prowokacja wobec Beaty Sawickiej. W końcu zorganizowanie prowokacji wobec wicepremiera rządu, którego premierem był sam Jarosław Kaczyński. To już szczyt wszystkiego. To mentalność, która mi przypomina stalinowską paranoję, gdzie się nie ufało najbliższym współpracownikom.
Co by pan powiedział tym, którzy mówią: "No tak, ale łapówek w szpitalach było dzięki temu mniej".
- Ja nie wiem, skąd oni to wiedzą, że ich było mniej. Oczywiście korupcja, łapówkarstwo w służbie zdrowia, to jest problem. Śmieszne jest twierdzić, że go nie ma, ale nie przypominam sobie dnia, gdzie usłyszałbym, że w polskiej służbie zdrowia zostały zlikwidowane łapówki. Nie twierdzę, że z tym nie należy walczyć, ale sposoby organizowania prowokacji policyjnych przeciwko lekarzom, montowanie im w gabinetach ukrytych kamer, wszystko to razem wydaje mi się przypominać stalinowskie metody walki z korupcją. Komuniści też walczyli z korupcją, to nie znaczy, że z tego powodu możemy aprobować metody, którymi to robili.
Co pan myśli o Ruchu Janusza Palikota?
Dobre pytanie. Ten Ruch, ich sukces sondażowy, jest dla mnie zaskoczeniem. Znam Janusza Palikota i osobiście bardzo go lubię. To człowiek bystry, inteligentny, wesoły i ma dynamit w butach, jemu się chce robić. Powiedziałem, że jeśli będziesz miał, 5,1 proc., to będą uważał, że masz niesamowity wprost sukces. A on w ostatnim sondażu miał 10 proc.! To jest niewiarygodne. Próbuję to zinterpretować: on zbiera z jednej strony głosy protestu tych wszystkich, którzy nie chcą głosować na żadne partie establishmentu, a innych partii nie ma. To jest jedyna partia antyestablishmentowa. Z drugiej strony, to taki fenomen, jaki już w Polsce obserwowaliśmy: partia Tymińskiego, czy Polska Partia Przyjaciół Piwa, fenomen Leppera. Pojawia się ktoś, kto mówi: "Ja jestem przeciwko temu establishmentowi" i zbiera głosy niezadowolonych. Oczywiście wolę, żeby te głosy zebrał Palikot, niż by je miał zbierać Lepper świętej pamięci czy Tymiński, czy nie daj boże Korwin-Mikke.
Wyobraża sobie pan koalicję Platformy z Ruchem Palikota?
- Nic sobie nie wyobrażam na razie. Wiem, co czytam. Palikot powiedział, że poprze każdą koalicję, która zablokuje dojście PiS do władzy. To nie znaczy, że w koalicji będzie. Znaczy to, że jeśli zabraknie koalicji z PSL-em dostatecznej ilości głosów, a Palikot dotrzyma słowa, powstanie rząd PO-PLS przy wsparciu Janusza Palikota. I uważam takie postępowanie za racjonalne i państwowotwórcze.
To już jest koniec SLD?
- Nie wiem. Zobaczymy, jaki będzie ich wynik. Ale na pewno to SLD, które zbierało w wyborach między 20 a 40 procent już nie istnieje. I nie wydaje mnie się, by to kierownictwo SLD mogło odbudować siłę i wizerunek tej formacji politycznej.
A co by Pan powiedział tym, którzy mówią: "Basta. Polityka w Polsce sięgnęła dna. Nie będziemy w tym uczestniczyć, nie będziemy głosować".
- Powiedziałbym im, że robią niemądrze, bo nie głosując też głosują - na najgorszego. I powiedziałbym, by byli ostrożni z radykalizmem osądu. Jeśli chcą zobaczyć dno, niech się wybiorą za naszą wschodnią granicę: do Białorusi, do Rosji, na Ukrainę, gdzie Julia Tymoszenko w więzieniu siedzi. Mówiłbym: bądźcie ostrożni. Zdaję sobie sprawę, że młodzi ludzie mają inną perspektywę. Ja pamiętam czasy, gdy tylko mogłem marzyć o takich zmartwieniach, jakie mam teraz.
Jest takie powiedzenie Stanisława Jerzego Leca: "Myślał, że już jest na dnie i usłyszał pukanie od spodu." Miarkowałbym się więc w osądach, że jesteśmy na dnie i radziłbym tym ludziom, by usłyszeli pukanie od spodu. Jeśli dzięki ich absencji do władzy dojdzie partia Jarosława Kaczyńskiego, będą przeklinać swoją absencję i modlić się, by do władzy wróciła partia Tuska.
Tadeusz Mazowiecki mówił: będą głosował na Donalda Tuska, który jest dziś mężem stanu. Pan też tak myśli?
- Nie lubię takich słów. Donalda Tuska znam od wielu lat, lubię go i szanuję.Uważam, że to jest dobry premier. Jeśli to Tadeusz Mazowiecki ma na myśli, to tak samo myślę. Ale kiedyś dla mnie materiałem na męża stanu był np. Jan Maria Rokita. Jestem bardzo rozczarowany, gdy on teraz mówi, żeby nie głosować. To postawa głęboko antyobywatelska. To postawa Piłata, który myje ręce i nie chce uczestniczyć w odpowiedzialności za Polskę.
Na kogo Pan będzie głosował?
- Wybory są tajne, ale jeśli Pana interesuje mój osobisty głos...W swoim okręgu mam Donalda Tuska, więc będę głosował na niego, a do Senatu - na panią Borys-Damięcką, która jest kandydatką Platformy. Gdybym był w innym okręgu, zagłosowałbym na Andrzeja Celińskiego czy na Marka Borowskiego. To po prostu są dobrzy kandydaci.
Boi się Pan tych wyborów?
- Boję się, że mogą przynieść fatalny rezultat, który sprawi, że do władzy powróci formacja, która niszczyła polską demokrację i polskie państwo.
Przecież częścią demokracji jest obecność opozycji.
- Oczywiście, że jest. Ale nie można być fatalistą. Skoro się walnąłem w nogę, to nie znaczy, że taka była konieczność dziejowa. Powinienem uważać, by drugi raz się nie walnąć. Polska jako całość rąbnęła się w nogę i ma siniaka. Ten siniak się nazywa PiS. Na przyszłość trzeba uważać, by opozycja, którą wytwarza nasze społeczeństwo składała się z ludzi, którzy respektują wspólne dobro. PiS nie respektuje wspólnego dobra, oni nie respektują podstawowych zasad demokracji. To są rzeczy absolutnie oburzające i demoralizujące nasze społeczeństwo.
Trzeba powiedzieć jasno: w porównaniu z innymi krajami, Polska ma sukces. To nie znaczy, że jest wszystko dobrze, bo nie jest. Ale jak się na Polskę patrzy z Moskwy, z Kijowa, z Nowego Jorku, Pragi, Rzymu, Paryża, czy Berlina, to Polska ma sukces. W każdej z tych stolic Pan to usłyszy.
A jak przyjdzie druga fala kryzysu, recesja, zastój gospodarczy?
- To może się zdarzyć. Ale gdyby tak przyszło, to ja wolę mieć na czele polskiego państwa prezydenta Bronisława Komorowskiego a nie prezydenta Jarosława Kaczyńskiego i premiera Tuska a nie premiera Ziobrę, Jacka Kurskiego czy innego z tych geniuszy.
Jeśli ktoś dalej, słuchając Pana, myśli: "Nie pójdę głosować"?
To ja mówię: Człowieku, nie oddawaj Polski, przez swoją absencję, w ręce kłamczuchów i mitomanów. Naprawdę. Szkoda Polski.
http://wybory.gazeta.pl/wyboryparlamentarne/1,118281,10428712,Niemiecka_prasa__Polityczny_klaun_moze_wyznaczyc_premiera.html
Niemiecka prasa: Polityczny klaun może wyznaczyć premiera Polski
mig, PAP 2011-10-07, ostatnia aktualizacja 2011-10-07 15:20:57.0
Janusz Palikot, którego kariera jeszcze rok temu wydawała się skończona, może odgrywać ważną rolę po niedzielnych wyborach parlamentarnych w Polsce - pisze dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Niemiecka gazeta nazywa byłego polityka "polskim klaunem", ale i Stańczykiem. "Od klauna do twórcy królów" - komentuje wpływowy "FAZ".
"FAZ" opisuje kontrowersyjną działalność Palikota w przeszłości. Niemiecki dziennik przypomina, że opuścił Platformę Obywatelską. "Teraz Palikot powraca, założył własną partię i odnosi sukcesy" - pisze "FAZ". I dodaje: "Po wyborach w niedzielę Tusk może być na niego zdany, by utworzyć rząd przeciwko prawicy".
Palikot jak Berlusconi i jak Stańczyk na dworze króla Zygmunta
"Palikot ma międzynarodowe wzorce. Z jednej strony jest trochę jak włoski premier Silvio Berlusconi, bo startował jako multimilioner i przedsiębiorca (...). Z drugiej strony uosabia on bardzo polski archetyp - przenikliwie dowcipnego i śmiertelnie poważnego błazna Stańczyka na dworze króla Zygmunta w XVI wieku" - pisze niemiecki dziennik.
Tajemnica sukcesu Palikota według Niemców: instynkt po Smoleńsku
Korespondent "FAZ" pisze o tajemnicy sukcesu Janusza Palikota. Według niemieckiego dziennikarza wykazał się on właściwym instynktem w ubiegłym roku po katastrofie smoleńskiej i pogrzebie prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. "W tamtych tygodniach, gdy telewizja od rana do nocy pełna była różańców i kadzideł, światło dzienne ujrzały jednocześnie skrywane od lat antyklerykalne nastroje na lewicy, a także przede wszystkim wśród już nie całkiem chrześcijańskiego młodego pokolenia w Polsce (....). Palikot dostrzegł wówczas swoją szansę" - ocenia "FAZ". Gazeta dodaje, że polityczna lewica w Polsce, która w każdym innym kraju mogłaby skanalizować te nastroje, w Polsce wciąż dźwiga brzemię komunizmu, a na dodatek - korupcji.
"FAZ": Palikot wykorzystał antyklerykalne nastroje"
Tymczasem, jak notuje "FAZ", Palikot "powiedział wówczas, że gdzie się nie obejrzy, to na oficjalnych uroczystościach widzi tylko +opasłe brzuchy biskupów+, ale teraz należy poważnie zabrać się do budowy świeckiego państwa: opodatkować Kościół, nauczać w szkole wychowania seksualnego zamiast religii, dopuścić potępianą przez Kościół metodę in-vitro, a przede wszystkim skończyć z +tchórzostwem wobec krzyża+" - pisze niemiecki dziennik. I ocenia, że premier Tusk odrzuca w wywiadach możliwość, że po wyborach będzie musiał dogadać się z Palikotem, dawnym "nadwornym błaznem", ale bez przekonania.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80271,10427625,Tusk__Podjalem_wyzwanie_przelamania_fatalizmu_w_relacjach.html
Tusk: Podjąłem wyzwanie przełamania fatalizmu w relacjach z Rosją
aw, PAP 2011-10-07, ostatnia aktualizacja 2011-10-07 13:02:18.0
Premier Donald Tusk powiedział, że podjął wielkie wyzwanie, aby przełamać "historyczny fatalizm" w relacjach polsko-rosyjskich. Zadeklarował, że jeśli będzie nadal premierem po wyborach, to będzie starał się, aby te relacje były jak najlepsze.
- Ja podjąłem moim zdaniem wielkie wyzwanie, żeby, żeby Polska z Rosją budowały relacje przyjazne, umożliwiające współpracę - przede wszystkim współpracę gospodarczą. W Rosji i w Polsce są różne zaszłości, które tę współpracę utrudniają - powiedział Tusk.
Premier przyznał, że "nie wszystko idzie tak, jak powinno". - Katastrofa smoleńska na pewno była dramatem, sposób wyjaśniania jej przyczyn na pewno nie ułatwił nam pełnego resetu - mówił. Zapewnił, że nie chodzi o "reset pamięci" po stronie polskiej.
"Potrzebujemy zdolności wychodzenia do przodu"
- My, w Polsce, nie będziemy resetować naszej pamięci. Ale (...) powtórzę: Polska i Rosja zasługują na przyjazne relacje. Oba te wielkie narody mogą żyć ze sobą w przyjaźni, musi to być ufundowane na prawdzie, na mądrej pamięci, ale też na zdolności do wychodzenia do przodu - ocenił Tusk.
Premier zadeklarował, że jeśli będzie miał okazję rządzić jeszcze cztery następne lata, to będzie pracował na rzecz jak najlepszych relacji polsko-rosyjskich. "Przy świadomości wszystkich trudności, jakie nasza historia i niektóre działania wytwarzają, ale trzeba tak czy inaczej patrzeć do przodu" - zaznaczył premier.
Jak dodał, są "różne emocje i różne zaszłości", które niektórym politykom po obu stronach granicy utrudniają rozsądne, nastawione na przyszłość działanie.
http://wybory.gazeta.pl/wyboryparlamentarne/1,118281,10431238,Wybory_2011__Kaczynski__Zwyciezymy__bo_musimy_zwyciezyc.html
Wybory 2011. Kaczyński: Zwyciężymy, bo musimy zwyciężyć dla Polski
olg 2011-10-07, ostatnia aktualizacja 2011-10-07 19:07:40.0
- Obecna władza stworzyła zły nastrój, w którym Polacy boją się przyznawać do swoich poglądów. Ale czuję, że Polska się budzi. My nie będziemy wykluczać nikogo, bez względu na to, jaki beret nosi na głowie - mówił Jarosław Kaczyński w Warszawie.
Za dwa dni będą decydowała się nasz przyszłość. Mieliśmy w naszej ojczyźnie przez cztery lata pewien eksperyment. U władzy była formacja, która dużo obiecała, że zmieni nasz kraj na nieporównywalnie lepszy, że da nam nowe życie. A jak było naprawdę?- zaczął swoje wystąpienie prezes PiS.
"PO chwali się orlikami, bo nie zrobiła nic innego"
- Został stworzony nowy system władzy - oddalonej od człowieka, aroganckiej pozbawionej empatii i przy tym wysoce niesprawnej, żeby nie powiedzieć niedołężnej. Władzy, która w ostatni dzień kampanii musi się chwalić orlikami, bo nie ma czym innym. Oczywiście, orliki są dobre, ale jak na cztery lata w dużym europejskim kraju, który otrzymuje znaczne wsparcie z Unii, to dużo za mało - krytykował Kaczyński rządy PO.
- Ale chodzi nie tylko o sprawy materialne, chodzi o nastrój, który został zbudowany. Zły nastrój, w którym wielu Polaków boi się przyznawać do swoich poglądów. Jeszcze dziś słyszałem o tym rozmawiając ze zwykłymi ludźmi. I to można i trzeba zmienić. Czuję, że Polska się budzi - oświadczył.
- Widziałem to, jeżdżąc po kraju, widzę to tutaj. Jestem przekonany, ze zwyciężymy. Wygramy nie po to, żeby przez cztery kolejne lata miało być jak dotychczas. W Polsce nie może być przywilejów. Polska musi być krajem równych i wolnych Polaków, musi być także krajem solidarnym. Święte dla Polaków słowo "solidarność" musi być czynem, sposobem działania, istotą życia społecznego - mówił Kaczyński.
- Polacy mają prawo żyć tak, jak ludzie na zachodzie Europy. Nie ma biednych krajów, są kraje źle rządzone. Polska ma w sobie ogromny potencjał, ten historyczny i ten zgromadzony w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Nie można go blokować przez systemy przywilejów, biurokrację, akty niesprawiedliwości, to wszystko, co buduje poczucie beznadziejności szczególnie w młodym pokoleniu. Możemy to zmienić. Polskie państwo może być uczciwe i dobre - dodał.
"PiS nie wyklucza nikogo za to, co nosi na głowie"
- Polacy mogą mieć dobra prace i uczciwą płacę. Mogą być we własnym kraju bezpieczni, mieć poczucie wolności, które będzie im mówiło, że ich poglądy polityczne nie wpływają na ich pracę, na ich stosunki międzyludzkie. Trzeba zakończyć tę wojnę, którą wywołano przed laty i która trwa do dziś, bo jest częścią sposobu rządzenia tych, którzy są u steru. Władza PiS jest jedyną szansą na jej zakończenie - zapewniał szef PiS.
- My nie chcemy nikogo wykluczać przypisywać mu jakiś cech, my nie zważamy na to, kto co nosi na głowie, np. jaki beret nosi i z czego - zażartował - My po prostu pytamy kto chce pracować, kto coś umie, kto chce tworzyć swój los sam, ale w dobrych warunkach zapewnionych przez państwo, a takich Polaków jest miażdżąca większość. Do nich się zwracamy, by podjęli decyzję i żeby namawiali innych do tej decyzji. Wiele milionów Polaków wie już dziś, że będzie głosować na PiS. Zwracam się do nich: namówcie każdy choćby jedną osobę, a nasze zwycięstwo będzie wielkie. PIS zwycięży! - przekonywał lider PiS.
- Polacy mają dość władzy, która jest arogancka, wobec tych, których uważa za słabych, a niekiedy wręcz klękająca przed możnymi z Polski i zagranicy. My nie będziemy się kłaniać ani klękać. Będziemy budowali Polskę godną, silną i szanowaną. Zwyciężymy, bo dla Polski zwyciężyć musimy - powiedział na zakończenie.
http://wybory.gazeta.pl/wyboryparlamentarne/1,118281,10430114,Intelektualisci_pisza_do_Niemcow_w_obronie_Jaroslawa.html
Intelektualiści piszą do Niemców w obronie Jarosława Kaczyńskiego
jagor, PAP 2011-10-07, ostatnia aktualizacja 2011-10-07 16:46:35.0
Ok. 150 intelektualistów podpisało się pod listem do niemieckiej opinii publicznej. Jak podkreślają, w mediach w Niemczech i Polsce pojawiły się manipulacje dotyczące słów prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego na temat Angeli Merkel i okoliczności, w których objęła ona urząd kanclerski.
Pod "listem otwartym do niemieckiej opinii publicznej" podpisali się m.in.: artysta fotografik Adam Bujak, prof. Zdzisław Krasnodębski, dr hab. Andrzej Waśko, dr hab. Wojciech Roszkowski, prof. Edward Malec, prof. Andrzej Zybertowicz, dr Tomasz Żukowski, ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz.
"Politycy i media zmanipulowali słowa prezesa"
Zdaniem sygnatariuszy listu politycy Platformy Obywatelskiej oraz niektóre media "zdecydowali o włączeniu w przebieg kampanii wyborczej" kwestii relacji polsko-niemieckich. Zaznaczają, że "pretekstem do tego działania, szkodliwego dla atmosfery naszych wzajemnych stosunków, stała się polityczna nadinterpretacja zapisów książki Jarosława Kaczyńskiego "Polska naszych marzeń", wykrzywiająca ich sens i przesłanie". W ocenie autorów listu, w mediach w Niemczech i Polsce pojawiły się manipulacje dotyczące słów Kaczyńskiego.
"Ubolewamy z powodu takiego nieodpowiedzialnego działania niektórych polityków i mediów w Polsce i Niemczech. Jest nam przykro, że podobne insynuacje, znajdujące poparcie w części mediów w obu krajach, nie tylko fałszują nasze głębokie przekonanie o potrzebie budowania trwałych i partnerskich więzi pomiędzy naszymi krajami, ale także prowadzą do powielania personalnych stereotypów i uprzedzeń, które nigdy nie stanowią solidnej podstawy do równoprawnej współpracy" - napisano w liście.
"Jesteśmy zdecydowanie przeciwni takiemu stylowi uprawiania polityki i uważamy, że tylko rzetelna i oparta na prawdzie wymiana poglądów, negocjacje i uczciwe uzgadnianie interesów stanowią podstawę do skutecznych i trwałych więzi w relacjach międzynarodowych" - oświadczyli sygnatariusze listu.
Kanclerz Merkel a kampania wyborcza PiS-u
W książce "Polska naszych marzeń" prezes PiS napisał, że nie sądzi, "żeby kanclerstwo Angeli Merkel było wynikiem czystego zbiegu okoliczności". Dopytywany o to w wywiadzie dla "Newsweeka", powiedział: "Ona wie, co ja chcę przez to powiedzieć. Tyle wystarczy".
W podobnym tonie napisany jest cały rozdział "Angela Merkel, czyli specjalne sąsiedztwo". "Ważne jest, że od Polski Merkel chce przede wszystkim może miękkiego, ale jednak podporządkowania" - czytamy w książce. Prezes PiS wspomina m.in. swoje pierwsze spotkanie z Merkel, kiedy nie była jeszcze kanclerzem Niemiec, w restauracji Hawelka. Już wówczas wyczuł, że Merkel chce, by Polska miała takie samo stanowisko ws. wojny w Iraku jak Niemcy. "Polska miała robić to co Niemcy" - tego chciała Merkel, zdaniem Kaczyńskiego.
Te słowa Kaczyńskiego szeroko komentowały niemieckie media. Dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisał w środę, że prezes PiS znów sięgnął w kampanii wyborczej po niemiecką kartę, a rolę "złego Niemca" odgrywa tym razem Angela Merkel.
Byli szefowie MSZ solidaryzują się z kanclerz Niemiec
"Czujemy się w obowiązku wyrazić głęboki sprzeciw wobec ostatnich wypowiedzi prezesa Jarosława Kaczyńskiego o stosunkach polsko-niemieckich" -czytamy w liście, pod którym podpisali się: Władysław Bartoszewski, Andrzej Olechowski, Włodzimierz Cimoszewicz, Dariusz Rosati i Adam Daniel Rotfeld. Jak podkreślili insynuowanie podejrzanych przyczyn demokratycznego wyboru przywódcy kraju, który jest ważnym partnerem w Unii Europejskiej i z którym łączą nas przyjazne relacje, przez lidera najważniejszej partii opozycyjnej i kandydata na premiera RP, jest dla Polski szkodliwe.
Wątek niemiecki w kampanii PiS
Obrońcą słów prezesa Kaczyńskiego o Angeli Merkel w obecnej kampanii wyborczej był m.in. Joachim Brudziński. Jedynka PiS-u w Szczecinie, szef komitetu wykonawczego tej partii, mówił, w wywiadzie dla RMF FM , że "dla każdego średnio rozgarniętego to oczywista oczywistość, co prezes miał na myśli". - Poprzednik Merkel, Schroeder mówił, że Polska powinna być państwem drugiej kategorii, a dziś jest czołowym biznesmenem w konsorcjum Nord Stream, które ponad naszymi głowami buduje Merkel z Putinem - tłumaczył słowa prezesa PiS Brudziński.
Wydaje się, że wątek z kanclerz Niemiec to tylko część wyraźnie antyniemieckiej strategii PiS-u w kampanii wyborczej.
Nord Stream, Partnerstwo Wschodnie i Stadion Narodowy
W Szczecinie szef komitetu wykonawczego zapowiedział, że po wygranych wyborach Prawo i Sprawiedliwośćbędzie egzekwowało od strony niemieckiej zagłębienie nitki gazociągu Nord Stream w miejscu, gdzie krzyżuje się ona z północnym torem podejściowym do portu w Świnoujściu. Jeśli Niemcy - zaznaczył polityk PiS - nie zgodzą się na zagłębienie gazociągu, to PiS skieruje sprawę "na drogę sądową przed sądami niemieckimi, a jeśli będzie taka potrzeba, to również przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości". Brudziński wyjaśnił, że "wystąpienie do sądu nastąpi w oparciu o konwencje o swobodzie żeglugi i powszechnej dostępności do portów".
- Partnerstwo Wschodnie to faktycznie koncepcja niemiecka, którą tylko dla niepoznaki zgłosiły cztery lata temu Polska i Szwecja - ogłosił dość niespodziewanie w Fundacji Batorego Witold Waszczykowski z PiS. Były wiceszef MSZ i BBN, kandydat na posła z listy PiS reprezentował swoją partię na debacie Fundacji Batorego o polityce wschodniej w programach głównych polskich partii politycznych.
Z kolei na trop spisku z udziałemniemieckich architektów wpadła była szefowa polskiej dyplomacji Anna Fotyga, która walczy o mandat w Gdańsku.
- W katastrofie samolotowej zginął wybitny polski architekt Stefan Kuryłowicz, który całe życie marzył, by zaprojektować Stadion Narodowy. A wy wybraliście niemieckiego architekta. Chciałabym, by państwo bardziej wspierali polską przedsiębiorczość - oświadczyła.
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103086,10411093,Niemiecka_prasa__Merkel_w_roli__zlego_Niemca__Kaczynskiego.html
Niemiecka prasa: Merkel w roli "złego Niemca" Kaczyńskiego
aw, PAP, Deutsche Welle 2011-10-05, ostatnia aktualizacja 2011-10-05 15:44:58.0
Jarosław Kaczyński znów sięgnął w kampanii wyborczej po niemiecką kartę, a rolę "złego Niemca" odgrywa tym razem kanclerz Angela Merkel - napisał dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung". "Kaczyński sugeruje, że Merkel doszła do władzy dzięki Stasi" - pisze "Die Welt".
"Gdy Jarosław Kaczyński, narodowo-konserwatywny były premier Polski, chce wygrać wybory, chętnie sięga po pomoc z Niemiec. W 2005 roku, gdy razem z bratem bliźniakiem po raz pierwszy szykował się do objęcia władzy, pomógł mu Wehrmacht" - napisał dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" w artykule, który na stronie internetowej dziennika został wyeksponowany, jako najważniejsza wiadomość.
Niemiecki dziennik wyjaśnia, że "na kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich rozpowszechnił informację, że liberalno-konserwatywny kandydat Donald Tusk miał "dziadka w Wehrmachcie", i dlatego nie może być wiarygodnym patriotą. Tusk, który miesiącami prowadził we wszystkich sondażach, przegrał wybory, Lech Kaczyński został prezydentem, a Jarosław niedługo później szefem rządu".
"FAZ" zwraca uwagę, że najwyraźniej "w zwycięstwie w najbliższych wyborach ma pomóc Kaczyńskiemu Stasi". "Tym razem rolę "złego Niemca" odgrywa kanclerz Angela Merkel" - dodaje.
Według gazety faktycznym celem ataku jest jednak premier Donald Tusk, "który z przyjaznych relacji z niemiecką kanclerz uczynił swój znak firmowy".
Niemcy zaniepokojeni książką Kaczyńskiego
"FAZ" pisze, że Kaczyński poświęcił Merkel cały rozdział w swojej nowej książce. "Jego pierwsze zdanie jest zarówno tajemnicze jak i alarmujące" - pisze gazeta, cytując fragment, w którym szef PiS pisze, iż nie wierzy, że kanclerstwo Angeli Merkel było wynikiem czystego zbiegu okoliczności. Dziennik relacjonuje też wypowiedź Kaczyńskiego na ten temat z wywiadu dla tygodnika "Newsweek".
Jak ocenia korespondent "FAZ", mniej mglisty jest już drugi akapit z rozdziału książki Kaczyńskiego, gdzie ocenia on, że Merkel chce podporządkowania Polski, chociażby w łagodnej formie oraz tęsknocie Niemców za dawnymi terenami wschodnimi, które po wojnie stały się zachodnią Polską.
"Tylko Tusk powstrzyma szaleńcze idee Jarosława Kaczńyskiego"
"Kaczyński rozwija temat i pisze o zagrożeniu wynikającym z niemieckich inwestycji na zachodzie kraju (...) oraz o "kupionych polskich intelektualistach, którzy za pieniądze załatwiają interesy wroga. Autorzy, jak Andrzej Szczypiorski, Andrzej Stasiuk albo Olga Tokarczuk, ale także doradca Tuska Władysław Bartoszewski, stali się 'zakładnikami swego ekonomicznego sukcesu w Niemczech'" - cytuje "FAZ".
"Kaczyński nie umieścił Tuska bezpośrednio w tym szeregu. Jednak w sondażach zbliżył się do przeciwnika, przewaga Tuska topnieje i także on od dawna posługuje się hasłami, które sugerują rozstrzygające starcie: 'Tusk albo Kaczyński' - to decydujący wybór tego dnia. Nikt inny nie zdołałby powstrzymać przynajmniej tych najbardziej szaleńczych idei Jarosława Kaczyńskiego. Albo-albo." - pisze "FAZ".
Także portale internetowe innych niemieckich gazet zamieszczają depesze agencyjne na temat aktualnej debaty w Polsce wokół słów Kaczyńskiego o Niemczech i Merkel.
"Walka jest ostra, a wyniki nieznany"
Inne gazety zwracają uwagę na kampanię "narodowych konserwatystów" Jarosława Kaczyńskiego skierowaną do młodzieży. Tygodnik "Die Zeit"pisze, że: "W czasach walki wyborczej możliwe jest to, co normalnie byłoby nie do pomyślenia". "Die Zeit" wspomina w tym kontekście o wizycie prezesa PiS w warszawskich klubach młodzieżowych.
Dalej "Die Zeit" zaznacza: walka jest ostra, a jej wynik nieznany. Zwrot Kaczyńskiego w kierunku młodzieży niemiecka gazeta postrzega jako coś nowego, a nawet innowacyjnego. "Młode kobiety reklamujące PIS są obecnie hitem wyborczym", a pomysł "przynosi pierwsze efekty" - pisze hamburski tygodnik zauważając pomniejszający się dystans w sondażach między PiS i PO.
"Wyniki wyborów mogą być niespodzianką"
Także gazeta "Junge Welt" zwraca uwagę właśnie na ten młodzieżowy aspekt walki przedwyborczej i ofensywę PiS adresowaną do młodych Polaków. Gazeta zauważa, że mimo pomniejszającego się dystansu między liberalną PO a konserwatywną PiS szanse na przejęcie władzy przez Jarosława Kaczyńskiego są jednak znikome, bo polskim konserwatystom brakuje odpowiedniego partnera koalicyjnego.
"Junge Welt" poświęca także uwagę wschodzącym gwiazdom polskiej sceny politycznej, w tym ekscentrycznemu Januszowi Palikotowi i prezentuje polską walkę przedwyborczą jako dynamiczną i pełną niewiadomych. Gazeta zaznacza, że tym razem wyniki wyborów i losy walczących ugrupowań pozostają do końca trudne do przewidzenia. Tym samym rezultaty głosowania mogą się okazać niespodzianką.
Tuesday, October 4, 2011
Kanclerz Ehrhard chcial kupic zjednoczenie Niemiec od Rosji
10/04/2011 04:50 PM
A 'Half-Baked' Deal
Former German Chancellor Considered Buying East Germany
By Jan Friedmann and Axel Frohn
Newly released documents from the CIA and State Department suggest that former German Chancellor Ludwig Erhard wanted to purchase German unity from the Soviet Union for around $25 billion. But the Americans didn't take the German leaders suggestion very seriously at the time.
German Chancellor Ludwig Erhard had wanted to tell US President John F. Kennedy about his pet political project in a face-to-face meeting, and the date had already been set. In the end, though, the head of the West German government was only able to pay his last respects to the West's most powerful man. Only a few feet divided Erhard on Nov. 25, 1963 at Arlington Cemetery from the casket of the murdered president and his mourning wife.
For the time being, the arduous efforts that had been made only weeks earlier by the diplomatic ground troops at the United States Embassy in the West German capital of Bonn and in Washington would remain unspoken at the highest levels of government -- namely the intention of Germany to seek to buy its unity back from the Soviet Union that is detailed in formerly classified documents recently made available in Washington.
The spectacular plot some 50 years ago, was largely unknown in Germany. Here, Erhard, a heavy-set, cigar-smoking man, is best regarded for the work he did as a minister under former Chancellor Konrad Adenauer. Erhard was considered the father of the German economic miracle, which saw the country's fortunes rise dramatically in the postwar period during the 1950s.
But newly released and reviewed documents from the Central Intelligence Agency and the State Department suggest that Erhard, whose term as chancellor between 1963 and 1966 was rather unremarkable, actually had far more ambitious plans as Germany's leader. The Americans had been made privy to the planned deal as potential mediators between the West Germans and the Soviets.
How Much Would Reunification Cost?
There are few documents about this plan in the German national archives. This may in part be a result of the fact that conservative Christian Democrat Erhard avoided expressing his intentions to other politicians and officials. The only person he appears to have mentioned it to was his rival at the time, Willy Brandt of the center-left Social Democrats. In an interview with SPIEGEL published in 1984, Brandt recalled an episode during his term as Berlin's mayor in which Erhard had asked him during a ride in a car how much "it would really cost for Russia to concede the GDR to us?"
For Erhard, the issue was more than a theoretical scenario, as several dossiers and transcripts from US diplomats show. In confidential discussions with the US ambassador in Bonn, George McGhee, the German chancellor spoke of a "necessary sacrifice" or a new gesture.
The Soviet economy was under pressure, Erhard pontificated, and the Kremlin would welcome any money from West Germany, although there was a risk that any money lent would not be seen again. Such aid, which would not be repayed, could be the "price for reunification," Erhard said, according to the documents. The documents also state that Erhard said he was considering the delivery of German industrial plant and equipment for the development of Siberia. In exchange, Soviet leader Nikita Khrushchev could be obliged to a "phased program" involving "the wall, reunification, self-determination and freedom for Germany."
The Christian Democrat wanted to entice the communists on the other side of the Iron Curtain with enormous sums of money. His closest confidante, Chancellery Chief of Staff Ludger Westrick, even went so far as to name them at a dinner with Ambassador McGhee on Oct. 21, 1963: Loans of perhaps $2.5 billion a year for 10 or more years, or approximately 100 billion deutsche marks at the currency exchange rate at the time.
Soviet Hardships
Erhard based his assumptions on the problems the Soviet superpower was facing at the time. The Soviet Union feared China as a rival and was also suffering one of its biggest economic crises. The Kremlin had been bargaining for long-term loans, and its gold reserves were disappearing. In the end, Moscow had to purchase millions of tons of wheat from the West in exchange for hard currency.
In his reports to Washington, Ambassador McGhee referred to the originality of the plan and said it reflected Erhard's "tendency to think in predominantly economic terms." But he also described what he felt was "considerable political naiveté."
The State Department offered a similar assessment. The acting secretary of state at the time, George Ball, considered the plan to be "half-baked and unrealistic," instead saying that a "complete plan" was needed that would also deal with the problems surrounding the denuclearization of Germany and the withdrawal of foreign troops based on German soil. Economic aid, it was concluded in a briefing, would hardly be the appropriate means needed to secure political concessions from the Soviet Union. The US diplomats concluded there was almost "no possibility that the Soviets would seriously consider such a deal at the present time."
Shortly after Christmas in 1963, Erhard accepted an invitation to visit President Lyndon B. Johnson at his ranch in Texas. The men had a barbeque and later Johnson told a confidant: "That Erhard was all over me. He was ready to go in the barn and milk my cows if he could find the teats."
When Erhard asked the president to present the plan to Soviet leader Nikita Khrushchev, Johnson responded coolly, saying that, for the time being, he had no intention of meeting with the Soviet leader.
A further meeting between Erhard and Johnson at the White House in June 1964 was during the US election campaign, and the issue of reunification wasn't discussed any further. The circumstances also changed. Khrushchev was toppled in October 1964; and, by that time, the British, French, Italians and Japanese were providing the Soviet Union with cheap loans.
In January 1965, the chancellor determined that his plan was no longer "politically realistic." The idea of buying reunification remained an elusive vision for some time to come. Perhaps this was fortunate for the sake of the German federal budget, as well, given that two and a half decades later, the Soviet troops would withdraw from East Germany at a bargain price: an expense compensation of just under 15 billion deutsche marks.
URL:
http://www.spiegel.de/international/germany/0,1518,789811,00.html
A 'Half-Baked' Deal
Former German Chancellor Considered Buying East Germany
By Jan Friedmann and Axel Frohn
Newly released documents from the CIA and State Department suggest that former German Chancellor Ludwig Erhard wanted to purchase German unity from the Soviet Union for around $25 billion. But the Americans didn't take the German leaders suggestion very seriously at the time.
German Chancellor Ludwig Erhard had wanted to tell US President John F. Kennedy about his pet political project in a face-to-face meeting, and the date had already been set. In the end, though, the head of the West German government was only able to pay his last respects to the West's most powerful man. Only a few feet divided Erhard on Nov. 25, 1963 at Arlington Cemetery from the casket of the murdered president and his mourning wife.
For the time being, the arduous efforts that had been made only weeks earlier by the diplomatic ground troops at the United States Embassy in the West German capital of Bonn and in Washington would remain unspoken at the highest levels of government -- namely the intention of Germany to seek to buy its unity back from the Soviet Union that is detailed in formerly classified documents recently made available in Washington.
The spectacular plot some 50 years ago, was largely unknown in Germany. Here, Erhard, a heavy-set, cigar-smoking man, is best regarded for the work he did as a minister under former Chancellor Konrad Adenauer. Erhard was considered the father of the German economic miracle, which saw the country's fortunes rise dramatically in the postwar period during the 1950s.
But newly released and reviewed documents from the Central Intelligence Agency and the State Department suggest that Erhard, whose term as chancellor between 1963 and 1966 was rather unremarkable, actually had far more ambitious plans as Germany's leader. The Americans had been made privy to the planned deal as potential mediators between the West Germans and the Soviets.
How Much Would Reunification Cost?
There are few documents about this plan in the German national archives. This may in part be a result of the fact that conservative Christian Democrat Erhard avoided expressing his intentions to other politicians and officials. The only person he appears to have mentioned it to was his rival at the time, Willy Brandt of the center-left Social Democrats. In an interview with SPIEGEL published in 1984, Brandt recalled an episode during his term as Berlin's mayor in which Erhard had asked him during a ride in a car how much "it would really cost for Russia to concede the GDR to us?"
For Erhard, the issue was more than a theoretical scenario, as several dossiers and transcripts from US diplomats show. In confidential discussions with the US ambassador in Bonn, George McGhee, the German chancellor spoke of a "necessary sacrifice" or a new gesture.
The Soviet economy was under pressure, Erhard pontificated, and the Kremlin would welcome any money from West Germany, although there was a risk that any money lent would not be seen again. Such aid, which would not be repayed, could be the "price for reunification," Erhard said, according to the documents. The documents also state that Erhard said he was considering the delivery of German industrial plant and equipment for the development of Siberia. In exchange, Soviet leader Nikita Khrushchev could be obliged to a "phased program" involving "the wall, reunification, self-determination and freedom for Germany."
The Christian Democrat wanted to entice the communists on the other side of the Iron Curtain with enormous sums of money. His closest confidante, Chancellery Chief of Staff Ludger Westrick, even went so far as to name them at a dinner with Ambassador McGhee on Oct. 21, 1963: Loans of perhaps $2.5 billion a year for 10 or more years, or approximately 100 billion deutsche marks at the currency exchange rate at the time.
Soviet Hardships
Erhard based his assumptions on the problems the Soviet superpower was facing at the time. The Soviet Union feared China as a rival and was also suffering one of its biggest economic crises. The Kremlin had been bargaining for long-term loans, and its gold reserves were disappearing. In the end, Moscow had to purchase millions of tons of wheat from the West in exchange for hard currency.
In his reports to Washington, Ambassador McGhee referred to the originality of the plan and said it reflected Erhard's "tendency to think in predominantly economic terms." But he also described what he felt was "considerable political naiveté."
The State Department offered a similar assessment. The acting secretary of state at the time, George Ball, considered the plan to be "half-baked and unrealistic," instead saying that a "complete plan" was needed that would also deal with the problems surrounding the denuclearization of Germany and the withdrawal of foreign troops based on German soil. Economic aid, it was concluded in a briefing, would hardly be the appropriate means needed to secure political concessions from the Soviet Union. The US diplomats concluded there was almost "no possibility that the Soviets would seriously consider such a deal at the present time."
Shortly after Christmas in 1963, Erhard accepted an invitation to visit President Lyndon B. Johnson at his ranch in Texas. The men had a barbeque and later Johnson told a confidant: "That Erhard was all over me. He was ready to go in the barn and milk my cows if he could find the teats."
When Erhard asked the president to present the plan to Soviet leader Nikita Khrushchev, Johnson responded coolly, saying that, for the time being, he had no intention of meeting with the Soviet leader.
A further meeting between Erhard and Johnson at the White House in June 1964 was during the US election campaign, and the issue of reunification wasn't discussed any further. The circumstances also changed. Khrushchev was toppled in October 1964; and, by that time, the British, French, Italians and Japanese were providing the Soviet Union with cheap loans.
In January 1965, the chancellor determined that his plan was no longer "politically realistic." The idea of buying reunification remained an elusive vision for some time to come. Perhaps this was fortunate for the sake of the German federal budget, as well, given that two and a half decades later, the Soviet troops would withdraw from East Germany at a bargain price: an expense compensation of just under 15 billion deutsche marks.
URL:
http://www.spiegel.de/international/germany/0,1518,789811,00.html
Subscribe to:
Posts (Atom)