Kardynal Capuy Nicolas Schoenberg, ktory pelnil w Watykanei taka sama fukcvje jaka za pontyfikatu Jana Pawla II pelnil Kard. J. Ratzinger w liscie do M. Kopernika z data 1 listopada 1536 r., ktory opublikowany zostal jako druga przedmowa do De revolutionibus potwierdzil jednoznacznie, ze Kopernik byl Niemcem w slowach: “Kiedy kilka lat temu uslyszalem jak jednoglosnie byla chwalona twoja pilnosc zaczalem odczuwac wzrastajaca sympatie do ciebie i doszedlem do przekonania, ze nasi ziomkowie moga czuc sie uszczesliwieni twoja slawa.”
http://homepages.wmich.edu/~mcgrew/schoenberg.htm
Zdawaloby sie, ze problem narodowosci M. Kopernika zostal raz na zawsze rozstrzygniety, i ze Polacy z pelnym uzasadnieniem moga trwac w swym przekonaniu o polskosci fromborskiego astronoma. Atoli okazuje sie, ze jeden z najpopularniejszych magazynow Internetu czyli Wikipedia prezenetuje milionom czytelnikow na calym swiecie Kopernika nie jako Polaka, ale jako Niemca. Oto w liscie Niemcow zasluzonych w roznych dziedzinach kultury Wikipedia pomiescila M. Kopernika wsrod Niemckich naukowcow i inzynierow zasluzonych dla swiatowej nauki
http://en.wikipedia.org/wiki/List_of_Germans
Pozwalam sobie rowniez zwrocic uwage na portret Kopernika wybrany dla owej prezentacji:
http://en.wikipedia.org/wiki/File:Nikolaus_Kopernikus.jpg
bo glosi on dodatkowe przeslanie w kontekscie niedawnego ponownego pochowku domniemanych szczatkow Kopernika w katedrze fromborskiej. Otoz ten sam portret zostal wybrany z obfitej kopernikowskiej ikonografii i umieszczony na trumnie zawierajacej szczatki Kopernika. Googlujcie: Images, Reburial of Copernicus.
Takie jest polityczne tlo dyrektora Centrum Nauki Kopernik, ktorego niemieckie nazwisko harmonizuje z narodowoscia Kopernika wg Kard. Schoenberga, Wiki i RAS
Odnosnie wpisu lolki. Fajnie by bylo....gdyby. Witt Stwosz byl Polakiem. Fajnie by bylo, gdyby Katedry we Wroclawiu i w Gdansku byly polskie, fajnie by bylo gdyby miasta na prawach magdeburskich fundowali w Polsce Polacy. Fajnie by bylo, gdyby Chopin nie byl z ojca Francuza, Kopernik z matki Niemki. Fajnie by bylo, gdyby Warszawa nie zostala zbudowana na wzor miast krzyzackich. Fajnie by bylo, gdyby w Polsce rzadzili Polacy, a nie Francuzi, Szwedzi, Sasowie i inni Rumuni (Batory). Fajnie by bylo, gdyby caly przemysl na Slasku Polacy a nie Niemcy budowali. Fajnie by bylo, gdyby oprocz rajdow na koniku (husaria), wodki i kielbasy Polacy cos sami umieli. Fajnie by bylo, gdyby samemu elektrownie atomowa wybudowali, wlasne a nie darowane czlogi mieli. Fajnie by bylo! Ale nie jest! Moze dlatego Slazacy (nie gorole) chca Autonomi, bo znaja roznice miedzy tymi co moralizuja o tym "co by bylo gdyby", a tymi, ktorzy cos umia a nie tyle polemizuja.
http://www.wsieci.rp.pl/opinie/rekiny-i-plotki/Nagroda-separatystow-z-RAS-dla-Kazimierza-Kutza
RAŚ nagradza Kazimierza Kutza, który popiera działania RAŚ
http://wsieci.rp.pl/opinie/za-burta/Jak-separatysci-z-RAS-chca-powitac-Jaroslawa-Kaczynskiego
Jeżeli ktoś z RAŚ używa języka niemieckiego to tylko żeby uzmysłowić historię, korzenie i pokazać internacjonalność regionu. Gorzką prawdą dla każdego Polaka jest fakt, że prawie cały Śląsk został zbudowany właśnie przez gospodarność Niemców. Gorzką prawdą dla każdego Ślązaka jest fakt, że prawie cały Śląsk został zdewastowany właśne przez gospodarność Polaków. A Ślązacy, obojętnie czy Ci "polscy" czy Ci "niemieccy" kochają od dawien dawna ten region i ubolewają nad tym, że nie mają "na swoim placu" nic do gadania. (22 czerwca 2011 16:33 Hanys Kloss)
Some of the teories said that Ukrainian flag was given by the Silesian knight from the city of Opole - Władysław Opolczyk, Polish governor of Galicia–Volhynia. It has the same colours as Opole flag.
In Kievan Rus' times, yellow and blue continued to be popular. These colours were used on the banners of the Halych-Volhynia principality in the 13th–14th centuries.
http://www.polishclub.org/wp-content/uploads/2011/03/herb-gornego-slaska.jpg
http://img.interia.pl/wiadomosci/nimg/7/3/Bloczek_stron_Ruchu_Slask_3618815.jpg
http://gfx.mmka.pl/newsph/240303/94941.3.jpg
http://www.stolica.opole.pl/files/mapagornyslask.jpg
http://gorny.slask.pl/img/slonskogodkatojeto.jpg
W warszawskiem kopernikowskim disneylandzie zwanym Centrum Nauki 'wyrosla' nowa odrosl w postaci planetarium, w ktorym na wielkim ekranie moza ponoc zobaczyc 20 milionow gwiazd. Na niebie kazdego wieczoru mozna zobaczyc wiecej gwiazd, ale na niebie procz gwiazd nie ma zadnuch technologicznych innowacji Zachodu, wiec nie pobudza to wyobrazni Polakow zjednoczonych w kulcie tego obszaru geograficznego. Z materialow jakie opublikowala GW z okazji ceremonii otwarcia dowiedzialem sie o prestizowym sukcesie dyrektora Centrum Firmhofera, ktory zostal wybrany na dwuletnia kadencje jako prezes Europejskiej Sieci Centrów i Muzeów Nauki.
Takie wyroznienie sklonilo mnie do poszukiwan naukowej biografii dyr. Firmhofera, bo chcialem sie dowiedziec jakie to osiagniecia naukowe zapewnily mu ten sukces. Daremnie szukalem i w Google'u i w wyszukiwarce GW. Poza informacja o pozycji dyrektora Centrum Nauki Kopernik i o wspomnianej pozycji prezesa nie znalazlem informacji o jakiejs ksiazce napisanej przez owego naukowca, ani nawet nie dowiedzialem sie jakiemu problemowi naukowemu byla poswiecona jego praca doktorska. Kiedy jednak przeczytalem, ze R. Firmhofer byl wybrancem L. Kaczynskiego, jako prezydenta m. Warszawy przypomnialo mi sie, ze kiedys J. Urban i jego zespol redakcyjny daremnie szukali egzemplarza pracy doktorskiej L. Kaczynskiego, ktory rozwijal naukowa kariere w Uniwersytecie Gdanskim.
Z faktu iz nie znalazlerm poszukiwanych informacji nie wyciagam zadnego negatywnego wniosku o naukowych walorach R. Firmhofera, zwlaszacza, ze jego zdjecia dostepne w sieci prezentuja go jako mlodego czlowieka i w takim wieku trudno oczekiwac jakichs donioslych odkryc. Badania naukowe to zmudna profesja domagajaca sie wieloletnich konsekwentnych poszukiwan, a takie owocuja dopiero po wielu latach Kopernik napisal w ciagu 70 lat jego zycia tylko jedna ksiezke, poswiecona tylko jednej dyscyplinie – astronomii, ktora poczatkowo zostala doceniona tylko przez jego koscielnych przelozonych i nastepnie byla promowana wylacznie przez ludzi zwiazanych z Kosciolem.
Moje poszukiwania na obszarze 'images' Google'a zaowocowaly zdjeciem dyr. Firmhofera na motocyklu- eksponacie w kopernikowskim disneylandzie, http://www.pap.pl/palio/html.run?_Instance=cms_www.pap.pl&_PageID=29&_RowID=&filename=9196437_9042047_prop_500x500.jpg&_CheckSum=-85689018 ktore to zdjecie zainspirowalo mnie do przedstawienia z jego pomoca w zrozumialy sposob najwazniejszego problemu laczacego sie z kopernikowskim heliocentryzmem, a mianowicie, wokol ktorego 'ciala' niebieskiego krazy ksiezc: wokol ziemi, czy wokol slonca. Zdawac by sie moglo, ze opinia wyrazona przez kard. Mikolaja Schoenberga, ktory za zycia Kopernika pelnil w Watykanie funcje nadzorcy czystosci doktryny rzymskiej religii, a wiec taka sama jaka pelnil kard. J. Ratzinger za pontyfikatu Jana Pawla II, rozstrzygnela raz na zawsze ow trudny problem zarowno na gruncie religii jak i matematyki, atoli rozprawy naukowe, ktore mozna znalezc w sieci przekonuja, ze nie wszyscy przedstawiciele swiata nauki podzielaja radykalna opinie niemieckiego hierachy wyrazona w slowach jego listu do Kopernika z 1536 r., w ktorych przypisal Kopernikowi poglad, ze “ksiezyc wraz z elementami zawartymi w jego sferze mieszczacej sie miedzy sfera Marsa i Venus krazy po rocznej orbicie wokol slonca.”
Jest to logiczny wniosek implikowany przez hipoteze Kopernika choc on sam na swym diagramie przedstawil orbite ksiezyca wokol ziemi, a nie wokol slonca jakby chcial sobie stworzyc mozliwosc ucieczki od swej wlasnej doktryny. Dunski astronom Tycho Brahe, ktory prowadzil obserwacje astronomiczne Pradze skorzystal z tej 'furtki' i wypracowal system, ktory jest swosista synteza geocentryzmu i heliocentryzmu, w ktorej ksiezyc obiega ziemie, zas wszystkie inne 'ciala' niebieskie obiegaja slonce, ktore jednak wraz z nimi okraza ziemie podobnie jak ksiezyc. W ten sposob Tycho Brahe wymigal sie od niebianskiego cyrku, w jaki system Kopernika przeksztalca akrobate-ksiezyc obiegajacy nie ziemie, ale slonce, jak to wyrazil w swym liscie niemiecki hierarcha.
Niestety Kard. Schoenberg nie mial okazji do rozwiniecia tresci swego listu w jakiejs rozprawie naukowej, bo zmarl w niecaly rok po napisaniu owego listu do Kopernika, ktory zostal opublikowany przez autora De revolutionibus jako druga przedmowa do jego dziela. Zgodnie z oczekiwaniami Kopernika wyrazonymi takze w liscie dedykacyjnym jego dziela dla papieza Pawla III, list ten mial zagwarantowac Kopernikowi 'naukowy immunitet', czyli uniemozliwic wszelkie krytyki jego dziela przez kompetentnych astronomow jego czasow. Tak tez sie w istocie stalo i koledzy po fachu fromborskiego kanonika mieli odwage jedynie zapisywac swe krytyczne uwagi na marginesach egzemplarzy dziela Kopernika, jakie posiadali. Jednak nawet papiez nie mial mocy by zmusic zjawiska na niebie do potwierdzenia 'naukowej prawdy' kopernikowskiego heliocentryzmu. Jak zanotowal polski kronikarz Stryjkowski: Roku 1544 bylo zacmienie slonca, ktore trwalo o poltorej godziny zegarowych. I taka sama negacja, ktora jeszcze lepiej pozwala zrozumiec dylemat ksiezyca okrazajacego slonce bylo ostatnie zacmienie ksiezyca, ktore Storca zademonstrowal swiatu ka kilka dni przed ceremonia inauguracji planetarium w Centrum Nauki. Wedlug http://www.longislandpress.com/2011/06/15/lunar-eclipse-today/ proces przechodzenia ksiezyca przez cien ziemi trwal od 1:24 p.m. Do 7:00 p.m. i byl widoczny na calym wiecie z wyjatkiem Ameryki Polnocnej. Nie znalazlem zadnej wzmianki w prasie polskiej o tym zacmieniu i nie wspomnial o nim dyr. Firmhofer w swym wywiadze dla GW z okazji inauguracji wspomnianego planetarium. Dylemat przed jakim stoja polscy astronomowie jest zrozumialy; nie chca oni zajmowac jednoznaczego stanowiska w sprawie ruchow ksiezyca, o ktorych nie mozna nie wspomniec przy okazji zacmienia. Mowienie o ruchu ksiezyca wokol ziemi podwaza autorytet niemieckiego hierarchy, ktory umozliwil publikacje dziela Kopernika i zagwarantowal mu ow 'naukowy immunitet'. Zas pisanie o ruchach ksiezyca po trajektorii wokol slonca zakwestionuja naukowe autorytety amerykanskich redaktorow czasopism naukowych typu 'Discover,' po stronie ktorych opowiedzial sie niemiecki tygodnik Der Spiegel, ktory zaprezentowal swym czytelnikom animacje owego zacmienia w ktorej wyraznie widac ksiezyc obiegajacy ziemie, a nie slonce.
http://www.spiegel.de/video/video-1133081.html Podobna animacja opublikowana w jakims polskim pismie moglaby byc uzana za przejscie na strone wspomnianego Tychona Brahego i jego geo-helio-systemu, co w Polsce wyznajacej heliocentryzm w najczystszej postaci zostaloby potraktowane ze zgroza jako herezja naukowa.
Ksiezyc zadaje klam heliocentryzmowi
Zacytuje kilka wybranych naukowych madrosci z artykulow poswieconych ruchom ksiezca, ktore daja wyobrazenie jak pracuje logika naukowa heliocentrykow. “Sila przyciagania wywierana przez slonce na ksiezyc jest dwa razy wieksza niz identyczna sila wywierana na ksiezyc przez ziemie, a jednak ksiezyc okraza ziemie.” “Poniewaz ksiezyc okraza rzeczywiscie ziemie, to okraza ziemie.” “Ksiezyc okraza ziemie, poniewaz istnieje co takiego jak sfera Hilla nazwana imienime amerykanskiego astronoma G.W. Hilla, Sfera Hilla to po prostu objetosc przestrzeni wokol przedmiotu, gdzie grawitacja tego przedmiotu dominuje nad grawitacja bardziej masywnego, lecz odleglego przedmiotu wokol ktorego ten pierwszy przedmiot orbituje. Innymi slowy, w objetosci przestrzeni wokol ziemi grawitacja ziemi jest wazniejsza niz grawitacja slonca.
Jesli cos okraza ziemie wewnatrz sfery Hilla, to mamy do czynienia z satelita ziemi, a nie z satelita slonca.” To dlatego ksiezyc okraza ziemie a nie slonce mimo dwakroc wiekszej grawitacji slonecznej.” Ludzie, ktorzy posluguja sie ta logika nie wyjasniaja jak to jest mozliwe, ze ziemia, ktora obiega slonce z predkoscia 30km/sek nie gubi ksiezyca, ktory porusza sie wokol ziemi z predkoscia 1 km/sek. Ich ostateczna konkluzja glosi:”Ksiezyc okraza ziemie wiecej niz okraza slonce.” Hipoteza ksiezyca okrazajacego ziemie sugerowana przez diagram Kopernika swiadomie ignoruje podstawowy dogmat heliocentryzmu, a mianowicie ruch obrotowy ziemi, ktory pozwala traktowac ruch slonca jako optyczne zludzenie. Takim samym optycznym zludzeniem musi stac sie ruch ksiezyca wokol ziemi. Atoli doba ksiezycowa dluzsza od slonecznej prawie o godzine potwierdza rzeczywisty ruch ksiezyca. Poniewaz ta roznica nie moze byc wyjasniona obiegiem ksiezyca wokol obracajacej sie heliocentrycznie ziemi musi ona znalez wyjasnienie w hipotetycznym obiegu ksiezyca wokol slonca, tak jak to postulowal w swym liscie Kard. M. Schoenberg. Okazuje sie jednak ze taki hipotetyczny ruch ksiezca niesie z soba te same fizyczne niemozliwosci jak obieg ksiezyca wokol obracajacej sie ziemi!
Prof. Helmer Aslaksen z Wydzialu Matematyki, Narodowego Uniwersytetu w Singapurze nie mogac zaakceptowac takiej zonglerki logicznej zwiazanej z geocentrycznym ruchem ksiezca w systemie heliocentrycznym wypracowal swa wlasna hipotetyczna orbite ksiezyca wokol slonca i zaprezentowal ja sw swym internetowym artykule http://www.math.nus.edu.sg/aslaksen/teaching/convex.html. Wiekszosc matematykow, ktorych zapytal jak wyobrazaja sobie orbite ksiezyca wokol slonca odpowiedzialo ze musialaby ona posiadac petle. W jego wizji, jednak orbita taka wyglada jak dwunastobok (a scislej trzynastobok) z zaokraglonymi katami (rogami)
Zacheca on do wyobrazenia sobie takiej sytuacji; wyobrazcie sobie dyr. Firmhofera na kolistej trasie wyscigowej. Wymija ona na swym motocyklu samochod po prawej rece i natychmiast zwalna, by zjechac na lewe pasmo. Kiedy inny samochod wymija go, przyspiesza on na swym motocyklu i znow wymija po prawej stronie. Nastepnie okraza on (petla!) to drugie auto, lecz kiedy ta jazda bedzie obserwowana z gory, obydwa pojazdy beda poruszac sie przez caly czas do przodu i trasa dyr. Firmhofera bedzie wypukla (convex), bez petli! Nie wyjasnia, dlaczego ta jazda obserwowana z gory gubi petle, ktora w rzeczywistosci wykonuje i ktora jest konieczna, aby mogly zaistniec zacmienia slonca. Bez tej petli zacmienia slonca w heliocentryzmie bylyby niemozliwe.
Prof. Aslaksen wie, ze predkosc ziemi wokol slonca jest 30 razy wieksza od predkosci ksiezyca wokol ziemi, ale w jego systemie znaczy to po prostu, ze “predkosc ksiezyca wokol slonca bedzie sie wahac w granicach 103% i 97% predkosci ziemi wokol slonca i podkresla z moca, ze predkosc ksiezyca wokol slonca nigdy nie bedzie negatywna, co znaczy, ze ksiezyc nigdy nie bedzie sie poruszal po petli do tylu. Prof. Aslaksen eliminuje ruch wsteczny ksiezyca po petli, bo taki ruch bylby rownoznaczny ze zgubieniem ksiezyca przez ziemie.
Jego zmienna predkosc ksiezyca we wspomnianych powyzej granicach procentowych jest rozpaczliwa proba wyjasnienia zjawisk jakie obserwujemy na niebie i ktore rowniez zainspirowaly trajektore ksiezyca wokol slonca wypracowana przez brytyjskich naukowcow z National Maritime Museum, ktora jednak profesor z Singapuru odrzucil jako “bad picture'. Ta trajektora angielskich heliocentrykow wyglada jak narciarski slalom, jaki ksiezyc rzekomo wykonuje by potwierdzic dogmat kard. M. Schoenberga. Ten slalom tlumaczy jednak dlaczego ksiezyc musi miec predkosc o 3% wieksza badz o 3% mniejsza. Otoz po stronie zacmien ksiezyc musi poruszac sie szybciej, by jego doba mogla byc dluzsza od slonecznej, lecz dla osiagniecia tego samego efektu po stronie zacmien slonca ksiezyc musi poruszac sie wolniej, czyli pozostawac w tyle w stosunku do pedzacej ziemi. Innymi slowy zacmienie slonca domaga sie jednoczesnego ruchu ksiezyca do przodu i ruchu do tylu gwarantujacego dlugosc doby ksiezycowej. Patrzac na trajektorie angielskich heliocentrykow nie jest mozliwe uchwycenie owego momentu, kiedy predkosc ksiezyca spada ze 103% predkosci ziemi do 97% jej predkosci.
Odpowiedzi domaga sie rowniez pytanie o przyczyne owej zmiennej predkosci, na ktore nie znalazlem odpowiedzi w moich poszukiwaniach w internecie. Matematyk moze ustanawiac rozne dogmaty sluzace jego hipotezie nie martwiac sie o ich urzeczywistnienie w fizycznej rzeczywistosci. To jest dobrze znana wlasciwosc matematycznych umyslow ktora nie obca byla samemu Kopernikowi. Heliocentrycy nie maja tez odpowiedzi na inny dobrze znany fakt potwierdzony swiatowa statystyka. Waga ziemi, ktora musi byc brana pod uwage w jej heliocentrycznym ruchu nie jest taka sama jak przed wiekami. Zwieksza sie stale liczba ludnosci na swiecie, a takze liczba zwierzat, ktora sluza ludziom jako pozywienie, a wiec zwieksza sie takze waga ziemi. A jednak ten fakt zdaje sie nie miec zadnego wplywu na matematyke heliocentrycznego systemu. Wiemy z wlasnego doswiadczenia, ze musimy uzyc wiekszej sily, by rzucic ciezszy przedmiot. Skad bierze sie zwiekszona sila poruszajaca ziemie po jej torze wokol slonca? I jak slonce rozpoznaje zwiekszony ciezar ziemi, by moc dostosowac do niego odpowiednia sile grawitacyjna?W takiej sytuacji kopernikowska identyfikacja slonca z bogiem byla nieunikniona, by sprostac wyzwaniom zawartym w heliocentryzmie. Ale taka identyfikacja zamienia slonce w materialnego boga podleglego zmianom jakie obserwujemy w innych materialnych przedmiotach. Jest bardzo mozliwe, ze podobne refleksje sklonily Kopernika do ostatecznego wyparcia sie jego systemu, i do modlitwy do ukrzyzowanego Zbawiciela, co tez zainspirowalo podobna pokute Galileusza. Ci ktorzy nie chca uswiadomic narodowi owego faktu, przygotowuja dla niego bolesna przyszlosc. Imperialny Rzym wyznajacy religie boga slonce rozpadl sie jak domek z kart i tak tez stalo sie z podobnymi imperiami starozytnosci. Tylko Bog geocentryzmu trwa niezmienny nad swym stworzeniem, ktore rozbudowuje i wzbogaca.
http://blogs.discovermagazine.com/badastronomy/2008/09/29/the-moon-that-went-up-a-hill-but-came-down-a-planet/
http://www.math.nus.edu.sg/aslaksen/teaching/convex.html
http://www.nmm.ac.uk/gcse-astronomy/sun-and-moon/moon-movement/the-moon%27s-movement
Wspomnienie wygnanca
Pamietam ow dzien, gdy siedzac w wiedenskiej kawiarni dowiedzialem sie z lektury Die Kroner-Zeitung o agonii umierajacego na raka znanego piosenkarza z Jamajki Boba Marleya. Dopiero w tych dniach, gdy nieoczekiwanie znalazlem jego wersje znanego przeboju Boney M By the Rivers of Babylon zrozumialem co wiescilo owo “spotkanie” z nim w wiedenskiej kawiarence. Owo wideo nie ukazuje piosenkarza; przesloniete jest niezwyklym zdjeciem jasnej ksiezycowej nocy z ksiezycem w ostatniej fazie swego obiegu wokol ziemi. Daremnie przez lata szukalem zdjecia takiego ksiezyca, ktore w okamgnieniu zamienia dzielo Kopernika w bezwartosciowa makulature i zarazem zamienia Galileusza w jednego z owych zadufalych medrkow, ktorzy opetani wlasnymi urojeniami nie chca slyszec slow rozumnej krytki zglaszanej nie tylko przez wspolczesnych mu badaczy, ale tzkze przez pokolenia astronomow obserwujacych stworzenie Boga bez hipotetycznych uprzedzen za ta z szacunkiem na jakie zasluguje dzielo Stworzyciela. Zanim podam adres owego wideo Boba Marleya skresle nieco uwag, ktore pozwola zrozumiec jego pelne znaczenie, ktorego, byc moze, on sam nie byl swiadom.
Najwazniejszym zadaniem, jakiego podjal sie Galileusz, bylo udowodnienie, ze swiat Kopernika zainspirowany materialistyczna filozofia grecka jest rzeczywiscie tak materialny jak to glosi tytul jego dziela, ktory glosi swiatu “ewangelie' o cialach niebieskich tego samego rodzaju jak ziemia. Przemieszczenie ziemi spod nieba na wysokosc planet wedrujacych po niebie natchnelo Galileusza mysla, by znalezc przy pomocy teatralnego teleskopu owa czesc ksiezycja jakiej mu brakuje w czasie jego okreslonych faz. Taka astronomia bylo logicznym rozwinieciem nauki greckiego filozofa Platona, ktory glosil, ze swiat powstal z pieciu materialnych bryl bez interwencji Boga. To byl ateistyczny materializm, ktory do dnia dzisiejszego inspiruje badaczy atomow, ktorzy wierza, ze swiat powstal ze skupienia owych miniczasteczek. Mawiali nasi przodkowi: “Nie z atomow sie poformowalo co jest w swiecie; tyle tysiecy lat swiat stoi i kepinka z nich nie urosla.” Wtrace, ze “bomba atomowa” nie jest dowodem na istnienie atomow!
W staropolszczynie pierwiaski byly nazywane pierwociny, czyli poczatki wszystkich rzeczy. Filozof Tales glosil, ze taka pierwocina wszystkiego byla woda, Heraklit, ze – ogien, zas Pitagoras, a za nim Newton zyli w przekonaniu, ze caly swiat powstal z Liczb. (principia mathematica). Galileusz swiecie wierzyl, ze caly swiat nazywany przez niego ksiega natury zostal utworzony w bryl geometrycznych: trojkatow, kwadratow, kolek itd. Ta hipoteza inspirowala artystow nazwanych kubistami i wspolczesnych artystow, ktorzy przedsawiaja kosmicznego Jezusa z trojkatna twarza.
Galileusz, podobnie jak inni wloscy mysliciele Renesansu byl swiadom, ze w III w. imperium rzymskim wladali dwaj Arabowie i ze inni pojmowali za zony arabskie kobiety wyznajace religie boga slonce. Takim cesarzem byl Septimus Severus, ktory pod wplywem swej syryjskiej zony Julii Domny chcial narzucic swiatu religie boga slonce, ktorego arcykaplanem byl, jej ojciec. Kiedy Galileusz zobaczyl przez swoj teleskop “brakujaca czesc ksiezyca” (nie trzeba teleskopu, aby zobaczyc taki siezyc) zaczal snuc spekulacje, ktore zamieniely go w muzulmanina wierzacego w niezliczone hurysy oczekujace na dzihadistow rozerwanych na strzepy ich wlasnymi bombami.
Galileusz zaczal interpretowac cienie na ksiezycu jako kratery, gory i doliny co stalo sie kropka nad 'i' dla kopernikowskich cial niebieskich'. Tymi czczymi spekulacjami uwierzytelnil majaczenia Mahometa o wielosci swiatow zainspirowane podobnymi spekulacjami Buddhy. Celem Mahometa laczacym go z naukami greckich filozofow bylo przezwyciezenie biblijnej Nauki o stworzeniu swiata przez Boga z niczego. W surze fatiha Allah jest nazywany “Panem swiatow” z niezliczonymi zastepami kosmitow i hurys ktore tak podniecaja wyobraznie terrorystow.
Prawdopodobnie Galileusz nie byl swiadom zapisow dawnych kronikarzy, ktorzy wiernie notowali zjawiska jakie obserwowali w swiecie, ktory ich otaczal
Oto w armenski kronikarz Etaum Patmich w kronice z XIII w. zanotowal, ze 14 maja 1048 r. wczesnym wieczorem zaoberwowano gwiazde w dysku nowego ksiezyca (miedzy rogami ksiezyca) czyli, jesli ksiezyc jest “cialem” jak to glosza Kopernik i Galileusz taki widok bylby niemozliwy.
J. Malvesius w swej Chronicon (Muratori L.A. Retum Italicarium scriptores. Lib. 14. Milan, 1729, p. 873) zaantowal, ze w 1064 r. wewnatrz kregu ksiezyca (czyli w jego sierpie), kilka dni po oddaleniu sie go od slonca widoczna byla niezwykle jasna gwiazda.
Katalog Camerona Transient Phenomena Catalog (NSSDC/WDC-A-R&S 78-03, Greenbelt: NASA, 1978, p. 109) opisuje niezwyly miedzioryt ukazujacy gwiazde jaka pojawila sie 26 listopada 1540 r. w wewnetrz kregu ksiezyca dokladnie miedzy krancami jego rogow. Zachowala sie tez moneta bizantyjska ukazujaca gwiazde miedzy rogami ksiezyca (a wiec w pozycji jaka jest odzwierciedlona na fladze Turcji. Podobne zjawisko zostalo tez opisane przez przed-kolumbijskich astronomow z Peru.
Polski kronikarz Stryjkowski zanotowal zacmienie slonca, ktore w rok po opublikowaniu dziela Kopernika zanegowalo jego dzielo, o czym napisze w kolejnym wpisie. Na uwage zasluguja tez artystyczne przedstawienia ksiezyca przez van Eycka, czy Van Gogha, ktore nie uzupelniaja “brakujacych czesci ksiezyca” jak to uczynil Galileusz. Ksiezyc namalowany przez Van Eycka w scenie ukrzyzowania zasluguje na uwage, bo obraz ten powstal wiek przed Galileuszem. Ale najwymowniejsza jest opinia samego Galileusza, ktory zanegowal swe wlasne obserwacje ksiezyca piszac, ze “ksiezyc swieci swym wlasnym swiatlem, albo tez jest przezroczysty dla swiatla slonca” Te opinie Galileusza zanotowal w swej ksiazce pt. The Sleepwalkers Arthur Koestler. Ogladajac wideo Boba Marleya zobaczycie ksiezyc przez ktory widac trzy male gwiazdki, tak jak inne gwiazdy przezieraja przez chmury po prawej stronie zdjecia.
http://www.youtube.com/watch?v=H_i3ERPsLzY&NR=1
4 listopada 2002 wloski dziennik Corriere della Sera doniosl, ze 68% nie bialych obywateli USA nie wierzy w ladowanie NASA na ksiezycu. Przypominam wczesniejszy wpis poswiecony trajektorii lotu na ksiezyc. Matematyk z Teksasu James J. Cranny zadal niezaleczalna rane agencji NASA swa ksiazka p.t. Did Man land on the Moon?” Polecam tez wymowne filmy Diamonds are forever Guya Hamiltona i Capricorn One Petera Hyamsa.o locie na Marsa, ktory powtarza sceny z lotu na ksiezyc, co umieszcza lot na ksiezyc w kategorii science fiction takiej samej jak lot Keplera na ksiezyc w jego snie.
Dr Roman Pytel
Saturday, June 25, 2011
Sunday, June 19, 2011
Z pamięcią katastrofa
http://wyborcza.pl/2029020,76842,8172183.html?sms_code=
Andrzej Romanowski* 2010-07-26, ostatnia aktualizacja 2010-07-23 16:59:39.0
Pora to wreszcie powiedzieć: to patriotyzm w wydaniu "Solidarności" doprowadził nas do PiS-u. Dla naszej tożsamości i tradycji to dzisiaj zagrożenie nie mniejsze niż kiedyś komunizm - bo równie płaskie i kłamliwe
„Fałszywa historia - mistrzyni fałszywej polityki”
Józef Szujski
Świetny wynik Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich to zła wiadomość dla Polski. W jaki sposób katastrofa smoleńska mogła unieść PiS i jego prezesa na tak wysoką falę? Wszak na zdrowy rozum to nieszczęście, wynikłe prawdopodobnie z pędu do demonstracji, z imperatywu lądowania w każdych warunkach, powinno było stanowić przestrogę przed takim uprawianiem polityki. Tymczasem doczekaliśmy zbiorowej histerii odwołującej się do płytko pojętej tradycji bitewnej i powstańczej, do tych wzorów z przeszłości, które wykazywały najmniejszą polityczną kalkulację, ba! największą dozę nieodpowiedzialności.
Jarosław M. Rymkiewicz przeciwstawił "Polskę na lawecie" Polsce, "która chce się podobać na świecie". Otóż niegdyś Polska sarmacka bardzo się podobała samej sobie, za to światu - niekoniecznie. "Trzeba ucywilizować tych Irokezów" - pisał o Polakach do francuskiego filozofa Jeana d'Alemberta Fryderyk II pruski.
Kult sarmackiej swojskości miał długi żywot, więc zapewne także dlatego zdajemy się dziś nie przyjmować do wiadomości, że zmieniła się wreszcie fatalna polska geopolityka. I można to zrozumieć: skoro przez tyle wieków Rzeczpospolita była okrążona przez wrogów - jak mamy teraz przyjąć istnienie państwa otoczonego przez przyjaciół? Skoro przed wiekami toczyliśmy wojny głównie z niewiernymi - jak dziś pojmować polskość poza wiarą katolicką? Skoro sarmacką cnotę przeciwstawiano zepsutej Europie - jak mieć zaufanie do Brukseli? A skoro za sarmackim regionalizmem, za rokoszami szedł paraliż władzy centralnej - jak cenić państwo własne: nie oskarżać go o obcość, zdradę, spisek?
Ugoda, czyli norma
Zrozumieć nie znaczy jednak: godzić się. Historia nie przyzwyczaiła nas do własnego państwa. Już w XVIII w. byliśmy rosyjskim protektoratem. A cóż mówić o wieku XIX, gdy istniało kilka polskich państw, powstałych i rządzonych z woli obcych. Cóż mówić o XX, w którym były i "listopadowe królestwo" pod niemieckim patronatem w I wojnie światowej, i Polska Ludowa pod patronatem sowieckim. Jedynie w międzywojennym XX-leciu mieliśmy państwo naprawdę własne.
Ale tylko dziś nasz patriotyzm rządzi się kilkoma czarno-białymi kliszami. Polacy w niewoli raczej rzadko nie mieli niczego. Ich podstawowe pytanie brzmiało nie tyle „bić się czy nie bić”, ile „umacniać czy nie umacniać te państwa, te autonomie" - czasem quasi-niepodległe. A na to nie było jednej odpowiedzi, wszystko zależało od ewoluującej sytuacji wewnętrznej i zmieniającej się konfiguracji międzynarodowej.
Kto jednak dobrze życzył Polsce, temu ugoda nie myliła się z kapitulacją. Każdy rozumiał, że ugoda to targ, coś za coś. Tym "czymś" była najczęściej rezygnacja z niepodległości (czegóż więcej mógł oczekiwać zaborca) w zamian za prawo kultywowania języka, obyczaju, religii i kultury (czegóż więcej - po katastrofie politycznej - mógł oczekiwać Polak). Nie była ugodą ani targowica w XVIII w., ani PPR w XX. O ile jednak targowica doprowadziła, choć wbrew własnym zamiarom, do rozbioru, o tyle w Europie po II wojnie jedynie siła polityczna bezwzględnie oddana Stalinowi mogła zbudować nowe państwo polskie, a utratę ziem wschodnich zrekompensować nabytkami na zachodzie.
W PRL-u, jak niegdyś w Królestwie Kongresowym czy Rzeczypospolitej Krakowskiej - trzeba było jakoś żyć. A więc i jakoś się ułożyć. Między insurekcją, kapitulacją a zaprzaństwem sytuowała się w XX i XIX w. polityka ugody i można rzec nawet, że była normą, podczas gdy powstania bądź otwarte zdrady - wyjątkami. Po każdej wojnie - mówiąc słowami Poetki - ktoś musiał posprzątać...
Pierwszym w XIX w. układem z zaborcą był plan puławski księcia Adama Czartoryskiego z 1805 r. Zaledwie 11 lat po klęsce powstania kościuszkowskiego. Innym - adres Sejmu galicyjskiego z 1866: "Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy". Zaledwie dwa lata po klęsce styczniowego. Oba nie są przez nas specjalnie lubiane. Gdy jednak uświadomimy sobie, że powstanie kościuszkowskie przyniosło zagładę polsko-litewskiej państwowości, a styczniowe przyniosło rusyfikację - jaki mógł być rachunek zysków i strat?
Przecież to dzięki temu, że Czartoryski trwał nie przy Napoleonie, lecz przy carze Aleksandrze, mógł potem, na kongresie wiedeńskim, wskrzesić Królestwo Polskie. I to dzięki temu, że Polacy ułożyli się z zaborcą austriackim, Galicja stała się z czasem "polskim Piemontem", a Piłsudski mógł tu uzbroić swą kadrówkę. Co by się stało, gdyby w latach napoleońskich Polska nie miała wariantu awaryjnego? I gdyby w 1866 r. Polacy wysunęli hasło powstańcze, dokonali próby oderwania Galicji od Austrii?
Na bezwzględnej krytyce ideologii powstańczej oparto dwie najważniejsze polityki ugody. Ta XIX-wieczna była dziełem stańczyków z krakowskiego "Przeglądu Polskiego"; XX-wieczna - katolików z krakowskiego "Tygodnika Powszechnego". Pierwsza była wynikiem porażenia klęską powstania styczniowego, druga - Powstania Warszawskiego. "Liberum conspiro" - szydził z polskich spisków Józef Szujski. "Powstanie wymierzone militarnie przeciwko Niemcom, politycznie przeciwko Sowietom, demonstracyjnie przeciw Anglosasom, a faktycznie przeciw Polsce" - oskarżał Jasienica. Czy ludzie ci byli zdrajcami? Do takich wniosków mogłoby dziś prowadzić tak bez umiaru chwalone Muzeum Powstania Warszawskiego.
Niesprawiedliwość pamięci
Gdy na dzieje Polski spogląda się z perspektywy szerszej niż kanon patriotycznej niezłomności, gdy dysponuje się elementarną choćby empatią dla kraju i zamieszkujących go, obecnie lub w przeszłości, ludzi różnych narodowości i wyznań, nie powinno się mieć wątpliwości: PiS-owska "polityka historyczna" była wyzwaniem rzuconym Polsce i jej tradycji. Zarówno w Muzeum Powstania, jak i w wystąpieniach prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a wreszcie w szerzonym przez IPN kulcie powojennego "podziemia niepodległościowego" i "żołnierzy wyklętych" liczył się tylko jeden miernik patriotyzmu: upływ krwi - tym większą budzący satysfakcję, im mniej za nim stało politycznej kalkulacji, im bardziej tragiczne były jego skutki.
Otóż takiego myślenia dotąd w Polsce nie znaliśmy. Owszem, w II RP czczono tradycję powstańczą i fetowano weteranów 1863 r., lecz świeża była pamięć stańczyków i pozytywistów, czasem jeszcze żyjących, jak Michał Bobrzyński czy Aleksander Świętochowski. Żywe było dziedzictwo literatury pięknej: goryczy Bolesława Prusa z "Omyłki", rozpaczy Żeromskiego z "Rozdzióbią nas kruki, wrony".
Z patriotyzmem powstańczym konkurował patriotyzm Narodowej Demokracji, dla którego "socjalistyczny" czyn Legionów był w istocie antynarodowy. Nie było też mowy o ograniczeniu patriotyzmu do któregokolwiek z segmentów sceny politycznej ani o łączeniu go z porządkiem katolickim - nie pozwalały na to antyklerykalne i laickie korzenie ideologii Piłsudskiego, Dmowskiego i Witosa. Zresztą sami przywódcy umieli wznieść się ponad historiozofię własnego obozu: kultywujący tradycję powstańczą Piłsudski żywił szacunek do największego wroga powstania - Wielopolskiego. Dlatego, mimo wszelkich ograniczeń i naiwności, patriotyzm II RP miał piętno ogólnonarodowe (choć nie ogólnoobywatelskie), był więc przez Polaków odbierany jako autentyczny. I nic dziwnego, że tak świetnie zdał egzamin w latach II wojny.
Możliwość wyboru istniała też z początku w III RP. Również wtedy żyli jeszcze ludzie pamiętający, z jak niskiego pułapu startowaliśmy. A przy tym nowe elity, wywodzące się z antykomunistycznej opozycji, starały się zachować wierność Sołżenicynowskiej dewizie "żyć bez kłamstwa" - próbowały zaszczepiać społeczeństwu prawdę, przywilej ludzi wolnych. Z takiej postawy brały się próby rozrachunku z polskim antysemityzmem, polityką antyukraińską, powojennym odwetem na Niemcach, postawą AK.
Wprawdzie usiłowania te - ich kulminacją stały się w 2001 r. obchody w Jedwabnem - były w sumie dość marginalne. Szybko zbudził się sprzeciw: Jedwabne - pytano - czy raczej Westerplatte? We wstydliwym milczeniu utonęły nieliczne próby rozrachunku z ideą "Solidarności". A w miarę upływu czasu zaczęto ją traktować nie jako ruch non violence, lecz... nowe powstanie. Nie podjęto też nigdy dyskusji nad rolą polskiego papieża - o tym wolno było mówić tylko na klęczkach.
Lecz mimo to, w całej palecie postaw obecnych w III RP, nikt nie odważał się sławić walki, której jedynym rezultatem była krew. Propagowanie takich wzorców - czuliśmy to wszyscy, ci zwłaszcza, co przeszli przez szkołę "Solidarności" - miałoby wydźwięk antynarodowy. Życzyliśmy dobrze Polsce, więc nie dopuszczaliśmy irracjonalizmu.
Bez debaty
III RP miała szansę stać się państwem wielkiej ideowej syntezy. Powstała wszak w drodze układu z komunistami, ale jej aksjologia była antykomunistyczna. Jedno i drugie stanowiło wartość. Jednak terminem "antykomunizm" ochrzczono u nas walkę nie z systemem czy ideologią, lecz z nieistniejącym PRL-em, a raczej z ludźmi PRL-u, a czasem po prostu z aktualnym przeciwnikiem - jak nie byłym członkiem PZPR, to agentem, jak nie agentem, to człowiekiem, który mógł być agentem... Ta postsolidarnościowa spirala wariactwa, widoczna w kolejnych bataliach o lustrację, dekomunizację i dezubekizację, potężniała z każdym rokiem. A przecież aksjologia państwa to sprawa jednego porządku, a stosunek do przeszłości - drugiego.
Problem bowiem polegał nie tylko na tym, że PRL był jedynym polskim państwem, które okazało się możliwe po przegranej przez Polaków wojnie, lecz także na tym, że ta "Polska Ludowa" ewoluowała. Dlatego zdumiewa, że jest wciąż określana mianem "państwa totalitarnego", że przemilcza się porzucanie (choćby niekonsekwentne) komunistycznej ideologii, lekceważy wzmacnianie (choćby chwilowe) struktur państwowych kosztem rządzącej monopartii. Tymczasem to właśnie stosunek do PRL-u określił nasz postsolidarnościowy dyskurs już od samego początku bezalternatywny. Bo przecież o PRL-u - w książkach, filmach, publicystyce - nie godziło się powiedzieć nic dobrego. Czyżby tę passę miał przełamać dopiero Jarosław Kaczyński sławiący Edwarda Gierka?
Gdyby Okrągły Stół porównać z wcześniejszymi układami - jak te z lat 1805 i 1866 - uderza jego bezprecedensowy triumf: odzyskano całe państwo. Czy był triumfem jednej tylko strony? Ale po stronie solidarnościowej jego sukces wzbudził pogardę dla partnera, który okazał się słaby, toteż wkrótce zaczęła się rozpowszechniać tęsknota za inną niż negocjacyjna drogą zdobywania wolności. Choć więc Okrągły Stół można było interpretować jako wielką rehabilitację (ekspiację?) ludzi PRL-u, odtąd tym bardziej nie było już alternatywy dla wrogości.
Podobnej jednolitości opinii dotąd w Polsce raczej nie mieliśmy. Przeciw poglądowi dominującemu gotowe były zwykle podnieść się głosy sprzeciwu, duch liberum veto.
Na temat przeszłości podejmowano w Sejmie III RP kolejne uroczyste uchwały, ale prawdziwej debaty nie było. Jest to oczywisty rezultat dyskursu bezalternatywnego, ale też braku cywilnej odwagi. Bo czy można sobie wyobrazić, by ktoś - jak niegdyś Stanisław Brzozowski - zaatakował dziś "Polskę zdziecinniałą"? Jak Boy kpił z narodowych świętości? Jak Mrożek szydził z polskiej martyrologii? Jak Gombrowicz wzywał do zastąpienia ojczyzny synczyzną? Dziś, gdy mamy awanturę o krzyż przed Pałacem Prezydenckim, czy ktoś - w imię polskiej racji stanu! - potrafi wykrzyknąć, jak sto lat temu Wyspiański: "Krzyż przeklnę, Chrystusa godło, gdy męką naród uwiodło!"?
Owszem, od lat słychać godne najwyższego szacunku głosy niezgody na polski, solidarnościowy i postsolidarnościowy, kanon patriotyczny: Andrzeja Walickiego, Bronisława Łagowskiego... Jednak dominuje mistyka krwi, męczeństwa i ofiary, symbolika wiecznego powrotu do polskiej Golgoty: Katynia. Ten nasz obecny patriotyzm, ostatecznie już skodyfikowany, krwią opieczętowany, w podziemiach wawelskich złożony - został zaakceptowany choćby w tym tylko sensie, że w tradycji polskiej nie mieści się przesuwanie trumien. Można więc rzec: na takie przeżywanie patriotyzmu zostaliśmy skazani. Ale nie wolno milczeć, gdy widzi się, jak bardzo jest to groźne - dlatego że jest irracjonalne, ale też dlatego, że żywi się szukaniem wroga, spisku i zdrady; obsesyjnie wyklucza z narodowej wspólnoty. Apel o zakończenie wojny polsko-polskiej brzmiał fałszywie w ustach Kaczyńskiego, a trzynastozgłoskowiec użyty w wierszu Rymkiewicza nie sprawia, że utwór ten przestaje być bluźnierczy.
W uprawianej dotąd PiS-owskiej „polityce historycznej” rozbrat z polską tradycją widniał na każdym kroku. Także wtedy, gdy w wystąpieniach publicznych odrzucało się pogodę, luz i śmiech, nie wiedząc, że kpiną, dystansem i parodią żywiono się w Polsce przez stulecia. „Śmiech o szyby bije, z ław się zerwał sejm i krzyknął: »Polska niechaj żyje! «”. W tej wizji Lechonia powinien się zmieścić PiS - a przecież: jakże jest on odmienny.
Bo model patriotyzmu trumiennego, jaki przeżywamy "po Smoleńsku", zawsze tak samo odświętny, patetyczny i ponury - czy może jeszcze poruszyć? Jak się okazało, może. Ale nieprzypadkowo nadeszła reakcja - roześmiana twarz Grzegorza Napieralskiego. I nieprzypadkowo zareagował na reakcję któż, jak nie Jarosław Kaczyński?
Bez Wałęsy, bez lewicy
Czy w minionym pięcioleciu mieliśmy do czynienia z "patriotyzmem afirmatywnym"? Gdy mówiono, że III RP "nie zaproponowała Polakom języka dumy", mogło się zdawać, że raz wreszcie będziemy dumni - w IV RP. A więc np., że powie się rodakom: przeszliście przez PRL z honorem. Tymczasem wielbiciele "dumy" byli zarazem wielbicielami "teczek". Zdawałoby się, że orędownicy "dumy" będą dumni z Okrągłego Stołu. Tymczasem był on dla nich kapitulacją - dumni byli z klęski Powstania Warszawskiego. Z państwa też nie byli dumni - dla nich był to "Rywinland", "Ubekistan".
W dyskursie historycznym, prowadzonym pod hasłem "przywracania pamięci", usuwano z tradycji wszystko, co wiązało się z lewicą. Do ostatnich wyborów tradycja lewicowa to była nieledwie tradycja zdrady. Czy trzeba przypominać, że obrażało to pamięć Piłsudskiego? I czy należało się godzić z kompletną społeczną nieświadomością, czym była niepodległościowa PPS? Z ignorancją tego, że ostatnim uznawanym przez świat premierem rządu londyńskiego był socjalista Tomasz Arciszewski? Z zapomnieniem, jakie stało się udziałem Kazimierza Pużaka, zmarłego w stalinowskim więzieniu?
A skoro byliśmy w stanie przemilczeć setną rocznicę rewolucji 1905 r., to znaczy, że za burtę wyrzuciliśmy nie tylko lewicę, lecz także prawicę: Narodową Demokrację, Dmowskiego... W publicznym dyskursie pominięto też 50. rocznicę polskiego Października, eksponując z 1956 r. tylko poznański Czerwiec - bo krwawy. Mówiono, owszem, o Marcu '68, ale na uroczystości u prezydenta Kaczyńskiego nie zaproszono człowieka symbolu Adama Michnika. Z "Solidarności" pamiętano nie tyle "porozumienie Polaka z Polakiem", i nie tyle lewicowe, egalitarystyczne postulaty, ile stan wojenny owocujący setką zabitych. A skoro na czele "Solidarności" stał Lech Wałęsa, to "język dumy" podszepnął: Wałęsa był agentem i sikał do kropielnicy!
I tak oto przeszłość, zredukowana do "zbrodni komunistycznych" i papierów esbeckich, sadzana, jak gen. Jaruzelski, na ławie oskarżonych, przeszłość, w której brakło wspomnianych pół- i ćwierćwolności, będących istotą dziejów Polski minionych dwóch stuleci, musiała stać się przeszłością sztucznie skodyfikowaną, skłamaną, zinfantylizowaną. A wreszcie też nihilistyczną. Tym bardziej że na jej straży stał IPN.
Bo też IPN to nie tylko - tak na ogół bezkrytyczne - operowanie na papierach ubeckich i esbeckich. To nie tylko filozofia, w której niechętnie traktuje się ojca niepodległości Jacka Kuronia, a ponad miarę eksponuje tużpowojenne podziemie zbrojne. IPN to także pole badawcze ograniczone z mocy ustawy do lat 1944-89. To dla prawdy dziejowej zagrożenie może największe, bo przecież Polacy zetknęli się z komunizmem już w 1918 r., w POW i I Korpusie. A później wymordowano w ZSRR polskich komunistów. Bez uwzględnienia tych pierwszych rozdziałów zagadnienia "Polska a komunizm" praca badawcza IPN-u nie ma większego sensu. Ale przecież nie o nią tu chodziło. Chodziło o igrzyska.
Trujący kwiat
Tak czy inaczej, zrozumienie historycznego dziedzictwa Polaków to dla dzisiejszej prawicy zadanie zbyt intelektualnie wyczerpujące. A dla lewicy Napieralskiego - jałowe i nudne.
"Historia Polski jest jedną z najbardziej zakłamanych historii, jakie znam" - mówił niegdyś Jerzy Giedroyc. Co miałby do powiedzenia w ostatnich latach, gdy historia zaciągnęła się "na służbę" (określenie Mariusza Janickiego i Wiesława Władyki)? A co miałby do powiedzenia w ostatnich tygodniach, gdy odmieniony Kaczyński deklarował z jednej strony odżycie "wartości i patriotyzmu", z drugiej zaś czynił przedmiotem targu te właśnie wartości, zdawało się, że dla niego święte? "Odzyskiwanie pamięci", rozpoczęte niegdyś manipulacją, instrumentalizacją i polityzacją, zakończyło się spaloną ziemią, na której najpierw dokonywano lustratorskich egzorcyzmów bądź groteskowych, rocznicowych happeningów, a w końcu zaprzeczono wszystkiemu, w co dotąd wierzono.
Ale cóż - tego też chcieliśmy, gdyśmy na progu III RP tworzyli ów dyskurs bezalternatywny - z biegiem lat coraz bardziej ideowo jednorodny, nasycony fałszem. Budując na podłożu raczej mało demokratycznym, znaleźliśmy się na równi pochyłej, po której łatwo już było ześlizgnąć się na PiS-owskie dno. Tymczasem - czas to wreszcie przyznać - patriotyzm w wydaniu "Solidarności" musiał doprowadzić do PiS-u, bo jest to jego ukoronowanie, zwieńczenie i kwiat. Ba! ale dla naszej tożsamości i tradycji stanowi dziś ten kwiat zagrożenie nie mniejsze, bo równie płaskie, banalne i kłamliwe jak niegdyś komunizm. A nawet w pewnym sensie większe, bo nie pochodzące "z zewnątrz", lecz odwołujące się do polskiej tradycji, co z tego, że w jej najbardziej anachronicznej wersji. Patriotyczne papu ma zawsze w Polsce klientelę i - jak widać - w ciemno jest aprobowane przez Kościół.
Czy pamiętamy jeszcze zgrabne frazy w rodzaju "aksjologicznej pustki czasów Aleksandra Kwaśniewskiego"? Po dziesięciu latach pracy IPN-u i pięciu "polityki historycznej" doczekaliśmy w Polsce nie pustki już, lecz aksjologicznej katastrofy. Może gorszej od katastrofy smoleńskiej.
*Andrzej Romanowski - literaturoznawca, publicysta. Pracuje na Wydziale Polonistyki UJ i w Instytucie Historii PAN, członek jego Rady Naukowej. Autor kilkuset tekstów naukowych, publicystycznych, esejów i 12 książek
Andrzej Romanowski* 2010-07-26, ostatnia aktualizacja 2010-07-23 16:59:39.0
Pora to wreszcie powiedzieć: to patriotyzm w wydaniu "Solidarności" doprowadził nas do PiS-u. Dla naszej tożsamości i tradycji to dzisiaj zagrożenie nie mniejsze niż kiedyś komunizm - bo równie płaskie i kłamliwe
„Fałszywa historia - mistrzyni fałszywej polityki”
Józef Szujski
Świetny wynik Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich to zła wiadomość dla Polski. W jaki sposób katastrofa smoleńska mogła unieść PiS i jego prezesa na tak wysoką falę? Wszak na zdrowy rozum to nieszczęście, wynikłe prawdopodobnie z pędu do demonstracji, z imperatywu lądowania w każdych warunkach, powinno było stanowić przestrogę przed takim uprawianiem polityki. Tymczasem doczekaliśmy zbiorowej histerii odwołującej się do płytko pojętej tradycji bitewnej i powstańczej, do tych wzorów z przeszłości, które wykazywały najmniejszą polityczną kalkulację, ba! największą dozę nieodpowiedzialności.
Jarosław M. Rymkiewicz przeciwstawił "Polskę na lawecie" Polsce, "która chce się podobać na świecie". Otóż niegdyś Polska sarmacka bardzo się podobała samej sobie, za to światu - niekoniecznie. "Trzeba ucywilizować tych Irokezów" - pisał o Polakach do francuskiego filozofa Jeana d'Alemberta Fryderyk II pruski.
Kult sarmackiej swojskości miał długi żywot, więc zapewne także dlatego zdajemy się dziś nie przyjmować do wiadomości, że zmieniła się wreszcie fatalna polska geopolityka. I można to zrozumieć: skoro przez tyle wieków Rzeczpospolita była okrążona przez wrogów - jak mamy teraz przyjąć istnienie państwa otoczonego przez przyjaciół? Skoro przed wiekami toczyliśmy wojny głównie z niewiernymi - jak dziś pojmować polskość poza wiarą katolicką? Skoro sarmacką cnotę przeciwstawiano zepsutej Europie - jak mieć zaufanie do Brukseli? A skoro za sarmackim regionalizmem, za rokoszami szedł paraliż władzy centralnej - jak cenić państwo własne: nie oskarżać go o obcość, zdradę, spisek?
Ugoda, czyli norma
Zrozumieć nie znaczy jednak: godzić się. Historia nie przyzwyczaiła nas do własnego państwa. Już w XVIII w. byliśmy rosyjskim protektoratem. A cóż mówić o wieku XIX, gdy istniało kilka polskich państw, powstałych i rządzonych z woli obcych. Cóż mówić o XX, w którym były i "listopadowe królestwo" pod niemieckim patronatem w I wojnie światowej, i Polska Ludowa pod patronatem sowieckim. Jedynie w międzywojennym XX-leciu mieliśmy państwo naprawdę własne.
Ale tylko dziś nasz patriotyzm rządzi się kilkoma czarno-białymi kliszami. Polacy w niewoli raczej rzadko nie mieli niczego. Ich podstawowe pytanie brzmiało nie tyle „bić się czy nie bić”, ile „umacniać czy nie umacniać te państwa, te autonomie" - czasem quasi-niepodległe. A na to nie było jednej odpowiedzi, wszystko zależało od ewoluującej sytuacji wewnętrznej i zmieniającej się konfiguracji międzynarodowej.
Kto jednak dobrze życzył Polsce, temu ugoda nie myliła się z kapitulacją. Każdy rozumiał, że ugoda to targ, coś za coś. Tym "czymś" była najczęściej rezygnacja z niepodległości (czegóż więcej mógł oczekiwać zaborca) w zamian za prawo kultywowania języka, obyczaju, religii i kultury (czegóż więcej - po katastrofie politycznej - mógł oczekiwać Polak). Nie była ugodą ani targowica w XVIII w., ani PPR w XX. O ile jednak targowica doprowadziła, choć wbrew własnym zamiarom, do rozbioru, o tyle w Europie po II wojnie jedynie siła polityczna bezwzględnie oddana Stalinowi mogła zbudować nowe państwo polskie, a utratę ziem wschodnich zrekompensować nabytkami na zachodzie.
W PRL-u, jak niegdyś w Królestwie Kongresowym czy Rzeczypospolitej Krakowskiej - trzeba było jakoś żyć. A więc i jakoś się ułożyć. Między insurekcją, kapitulacją a zaprzaństwem sytuowała się w XX i XIX w. polityka ugody i można rzec nawet, że była normą, podczas gdy powstania bądź otwarte zdrady - wyjątkami. Po każdej wojnie - mówiąc słowami Poetki - ktoś musiał posprzątać...
Pierwszym w XIX w. układem z zaborcą był plan puławski księcia Adama Czartoryskiego z 1805 r. Zaledwie 11 lat po klęsce powstania kościuszkowskiego. Innym - adres Sejmu galicyjskiego z 1866: "Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy". Zaledwie dwa lata po klęsce styczniowego. Oba nie są przez nas specjalnie lubiane. Gdy jednak uświadomimy sobie, że powstanie kościuszkowskie przyniosło zagładę polsko-litewskiej państwowości, a styczniowe przyniosło rusyfikację - jaki mógł być rachunek zysków i strat?
Przecież to dzięki temu, że Czartoryski trwał nie przy Napoleonie, lecz przy carze Aleksandrze, mógł potem, na kongresie wiedeńskim, wskrzesić Królestwo Polskie. I to dzięki temu, że Polacy ułożyli się z zaborcą austriackim, Galicja stała się z czasem "polskim Piemontem", a Piłsudski mógł tu uzbroić swą kadrówkę. Co by się stało, gdyby w latach napoleońskich Polska nie miała wariantu awaryjnego? I gdyby w 1866 r. Polacy wysunęli hasło powstańcze, dokonali próby oderwania Galicji od Austrii?
Na bezwzględnej krytyce ideologii powstańczej oparto dwie najważniejsze polityki ugody. Ta XIX-wieczna była dziełem stańczyków z krakowskiego "Przeglądu Polskiego"; XX-wieczna - katolików z krakowskiego "Tygodnika Powszechnego". Pierwsza była wynikiem porażenia klęską powstania styczniowego, druga - Powstania Warszawskiego. "Liberum conspiro" - szydził z polskich spisków Józef Szujski. "Powstanie wymierzone militarnie przeciwko Niemcom, politycznie przeciwko Sowietom, demonstracyjnie przeciw Anglosasom, a faktycznie przeciw Polsce" - oskarżał Jasienica. Czy ludzie ci byli zdrajcami? Do takich wniosków mogłoby dziś prowadzić tak bez umiaru chwalone Muzeum Powstania Warszawskiego.
Niesprawiedliwość pamięci
Gdy na dzieje Polski spogląda się z perspektywy szerszej niż kanon patriotycznej niezłomności, gdy dysponuje się elementarną choćby empatią dla kraju i zamieszkujących go, obecnie lub w przeszłości, ludzi różnych narodowości i wyznań, nie powinno się mieć wątpliwości: PiS-owska "polityka historyczna" była wyzwaniem rzuconym Polsce i jej tradycji. Zarówno w Muzeum Powstania, jak i w wystąpieniach prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a wreszcie w szerzonym przez IPN kulcie powojennego "podziemia niepodległościowego" i "żołnierzy wyklętych" liczył się tylko jeden miernik patriotyzmu: upływ krwi - tym większą budzący satysfakcję, im mniej za nim stało politycznej kalkulacji, im bardziej tragiczne były jego skutki.
Otóż takiego myślenia dotąd w Polsce nie znaliśmy. Owszem, w II RP czczono tradycję powstańczą i fetowano weteranów 1863 r., lecz świeża była pamięć stańczyków i pozytywistów, czasem jeszcze żyjących, jak Michał Bobrzyński czy Aleksander Świętochowski. Żywe było dziedzictwo literatury pięknej: goryczy Bolesława Prusa z "Omyłki", rozpaczy Żeromskiego z "Rozdzióbią nas kruki, wrony".
Z patriotyzmem powstańczym konkurował patriotyzm Narodowej Demokracji, dla którego "socjalistyczny" czyn Legionów był w istocie antynarodowy. Nie było też mowy o ograniczeniu patriotyzmu do któregokolwiek z segmentów sceny politycznej ani o łączeniu go z porządkiem katolickim - nie pozwalały na to antyklerykalne i laickie korzenie ideologii Piłsudskiego, Dmowskiego i Witosa. Zresztą sami przywódcy umieli wznieść się ponad historiozofię własnego obozu: kultywujący tradycję powstańczą Piłsudski żywił szacunek do największego wroga powstania - Wielopolskiego. Dlatego, mimo wszelkich ograniczeń i naiwności, patriotyzm II RP miał piętno ogólnonarodowe (choć nie ogólnoobywatelskie), był więc przez Polaków odbierany jako autentyczny. I nic dziwnego, że tak świetnie zdał egzamin w latach II wojny.
Możliwość wyboru istniała też z początku w III RP. Również wtedy żyli jeszcze ludzie pamiętający, z jak niskiego pułapu startowaliśmy. A przy tym nowe elity, wywodzące się z antykomunistycznej opozycji, starały się zachować wierność Sołżenicynowskiej dewizie "żyć bez kłamstwa" - próbowały zaszczepiać społeczeństwu prawdę, przywilej ludzi wolnych. Z takiej postawy brały się próby rozrachunku z polskim antysemityzmem, polityką antyukraińską, powojennym odwetem na Niemcach, postawą AK.
Wprawdzie usiłowania te - ich kulminacją stały się w 2001 r. obchody w Jedwabnem - były w sumie dość marginalne. Szybko zbudził się sprzeciw: Jedwabne - pytano - czy raczej Westerplatte? We wstydliwym milczeniu utonęły nieliczne próby rozrachunku z ideą "Solidarności". A w miarę upływu czasu zaczęto ją traktować nie jako ruch non violence, lecz... nowe powstanie. Nie podjęto też nigdy dyskusji nad rolą polskiego papieża - o tym wolno było mówić tylko na klęczkach.
Lecz mimo to, w całej palecie postaw obecnych w III RP, nikt nie odważał się sławić walki, której jedynym rezultatem była krew. Propagowanie takich wzorców - czuliśmy to wszyscy, ci zwłaszcza, co przeszli przez szkołę "Solidarności" - miałoby wydźwięk antynarodowy. Życzyliśmy dobrze Polsce, więc nie dopuszczaliśmy irracjonalizmu.
Bez debaty
III RP miała szansę stać się państwem wielkiej ideowej syntezy. Powstała wszak w drodze układu z komunistami, ale jej aksjologia była antykomunistyczna. Jedno i drugie stanowiło wartość. Jednak terminem "antykomunizm" ochrzczono u nas walkę nie z systemem czy ideologią, lecz z nieistniejącym PRL-em, a raczej z ludźmi PRL-u, a czasem po prostu z aktualnym przeciwnikiem - jak nie byłym członkiem PZPR, to agentem, jak nie agentem, to człowiekiem, który mógł być agentem... Ta postsolidarnościowa spirala wariactwa, widoczna w kolejnych bataliach o lustrację, dekomunizację i dezubekizację, potężniała z każdym rokiem. A przecież aksjologia państwa to sprawa jednego porządku, a stosunek do przeszłości - drugiego.
Problem bowiem polegał nie tylko na tym, że PRL był jedynym polskim państwem, które okazało się możliwe po przegranej przez Polaków wojnie, lecz także na tym, że ta "Polska Ludowa" ewoluowała. Dlatego zdumiewa, że jest wciąż określana mianem "państwa totalitarnego", że przemilcza się porzucanie (choćby niekonsekwentne) komunistycznej ideologii, lekceważy wzmacnianie (choćby chwilowe) struktur państwowych kosztem rządzącej monopartii. Tymczasem to właśnie stosunek do PRL-u określił nasz postsolidarnościowy dyskurs już od samego początku bezalternatywny. Bo przecież o PRL-u - w książkach, filmach, publicystyce - nie godziło się powiedzieć nic dobrego. Czyżby tę passę miał przełamać dopiero Jarosław Kaczyński sławiący Edwarda Gierka?
Gdyby Okrągły Stół porównać z wcześniejszymi układami - jak te z lat 1805 i 1866 - uderza jego bezprecedensowy triumf: odzyskano całe państwo. Czy był triumfem jednej tylko strony? Ale po stronie solidarnościowej jego sukces wzbudził pogardę dla partnera, który okazał się słaby, toteż wkrótce zaczęła się rozpowszechniać tęsknota za inną niż negocjacyjna drogą zdobywania wolności. Choć więc Okrągły Stół można było interpretować jako wielką rehabilitację (ekspiację?) ludzi PRL-u, odtąd tym bardziej nie było już alternatywy dla wrogości.
Podobnej jednolitości opinii dotąd w Polsce raczej nie mieliśmy. Przeciw poglądowi dominującemu gotowe były zwykle podnieść się głosy sprzeciwu, duch liberum veto.
Na temat przeszłości podejmowano w Sejmie III RP kolejne uroczyste uchwały, ale prawdziwej debaty nie było. Jest to oczywisty rezultat dyskursu bezalternatywnego, ale też braku cywilnej odwagi. Bo czy można sobie wyobrazić, by ktoś - jak niegdyś Stanisław Brzozowski - zaatakował dziś "Polskę zdziecinniałą"? Jak Boy kpił z narodowych świętości? Jak Mrożek szydził z polskiej martyrologii? Jak Gombrowicz wzywał do zastąpienia ojczyzny synczyzną? Dziś, gdy mamy awanturę o krzyż przed Pałacem Prezydenckim, czy ktoś - w imię polskiej racji stanu! - potrafi wykrzyknąć, jak sto lat temu Wyspiański: "Krzyż przeklnę, Chrystusa godło, gdy męką naród uwiodło!"?
Owszem, od lat słychać godne najwyższego szacunku głosy niezgody na polski, solidarnościowy i postsolidarnościowy, kanon patriotyczny: Andrzeja Walickiego, Bronisława Łagowskiego... Jednak dominuje mistyka krwi, męczeństwa i ofiary, symbolika wiecznego powrotu do polskiej Golgoty: Katynia. Ten nasz obecny patriotyzm, ostatecznie już skodyfikowany, krwią opieczętowany, w podziemiach wawelskich złożony - został zaakceptowany choćby w tym tylko sensie, że w tradycji polskiej nie mieści się przesuwanie trumien. Można więc rzec: na takie przeżywanie patriotyzmu zostaliśmy skazani. Ale nie wolno milczeć, gdy widzi się, jak bardzo jest to groźne - dlatego że jest irracjonalne, ale też dlatego, że żywi się szukaniem wroga, spisku i zdrady; obsesyjnie wyklucza z narodowej wspólnoty. Apel o zakończenie wojny polsko-polskiej brzmiał fałszywie w ustach Kaczyńskiego, a trzynastozgłoskowiec użyty w wierszu Rymkiewicza nie sprawia, że utwór ten przestaje być bluźnierczy.
W uprawianej dotąd PiS-owskiej „polityce historycznej” rozbrat z polską tradycją widniał na każdym kroku. Także wtedy, gdy w wystąpieniach publicznych odrzucało się pogodę, luz i śmiech, nie wiedząc, że kpiną, dystansem i parodią żywiono się w Polsce przez stulecia. „Śmiech o szyby bije, z ław się zerwał sejm i krzyknął: »Polska niechaj żyje! «”. W tej wizji Lechonia powinien się zmieścić PiS - a przecież: jakże jest on odmienny.
Bo model patriotyzmu trumiennego, jaki przeżywamy "po Smoleńsku", zawsze tak samo odświętny, patetyczny i ponury - czy może jeszcze poruszyć? Jak się okazało, może. Ale nieprzypadkowo nadeszła reakcja - roześmiana twarz Grzegorza Napieralskiego. I nieprzypadkowo zareagował na reakcję któż, jak nie Jarosław Kaczyński?
Bez Wałęsy, bez lewicy
Czy w minionym pięcioleciu mieliśmy do czynienia z "patriotyzmem afirmatywnym"? Gdy mówiono, że III RP "nie zaproponowała Polakom języka dumy", mogło się zdawać, że raz wreszcie będziemy dumni - w IV RP. A więc np., że powie się rodakom: przeszliście przez PRL z honorem. Tymczasem wielbiciele "dumy" byli zarazem wielbicielami "teczek". Zdawałoby się, że orędownicy "dumy" będą dumni z Okrągłego Stołu. Tymczasem był on dla nich kapitulacją - dumni byli z klęski Powstania Warszawskiego. Z państwa też nie byli dumni - dla nich był to "Rywinland", "Ubekistan".
W dyskursie historycznym, prowadzonym pod hasłem "przywracania pamięci", usuwano z tradycji wszystko, co wiązało się z lewicą. Do ostatnich wyborów tradycja lewicowa to była nieledwie tradycja zdrady. Czy trzeba przypominać, że obrażało to pamięć Piłsudskiego? I czy należało się godzić z kompletną społeczną nieświadomością, czym była niepodległościowa PPS? Z ignorancją tego, że ostatnim uznawanym przez świat premierem rządu londyńskiego był socjalista Tomasz Arciszewski? Z zapomnieniem, jakie stało się udziałem Kazimierza Pużaka, zmarłego w stalinowskim więzieniu?
A skoro byliśmy w stanie przemilczeć setną rocznicę rewolucji 1905 r., to znaczy, że za burtę wyrzuciliśmy nie tylko lewicę, lecz także prawicę: Narodową Demokrację, Dmowskiego... W publicznym dyskursie pominięto też 50. rocznicę polskiego Października, eksponując z 1956 r. tylko poznański Czerwiec - bo krwawy. Mówiono, owszem, o Marcu '68, ale na uroczystości u prezydenta Kaczyńskiego nie zaproszono człowieka symbolu Adama Michnika. Z "Solidarności" pamiętano nie tyle "porozumienie Polaka z Polakiem", i nie tyle lewicowe, egalitarystyczne postulaty, ile stan wojenny owocujący setką zabitych. A skoro na czele "Solidarności" stał Lech Wałęsa, to "język dumy" podszepnął: Wałęsa był agentem i sikał do kropielnicy!
I tak oto przeszłość, zredukowana do "zbrodni komunistycznych" i papierów esbeckich, sadzana, jak gen. Jaruzelski, na ławie oskarżonych, przeszłość, w której brakło wspomnianych pół- i ćwierćwolności, będących istotą dziejów Polski minionych dwóch stuleci, musiała stać się przeszłością sztucznie skodyfikowaną, skłamaną, zinfantylizowaną. A wreszcie też nihilistyczną. Tym bardziej że na jej straży stał IPN.
Bo też IPN to nie tylko - tak na ogół bezkrytyczne - operowanie na papierach ubeckich i esbeckich. To nie tylko filozofia, w której niechętnie traktuje się ojca niepodległości Jacka Kuronia, a ponad miarę eksponuje tużpowojenne podziemie zbrojne. IPN to także pole badawcze ograniczone z mocy ustawy do lat 1944-89. To dla prawdy dziejowej zagrożenie może największe, bo przecież Polacy zetknęli się z komunizmem już w 1918 r., w POW i I Korpusie. A później wymordowano w ZSRR polskich komunistów. Bez uwzględnienia tych pierwszych rozdziałów zagadnienia "Polska a komunizm" praca badawcza IPN-u nie ma większego sensu. Ale przecież nie o nią tu chodziło. Chodziło o igrzyska.
Trujący kwiat
Tak czy inaczej, zrozumienie historycznego dziedzictwa Polaków to dla dzisiejszej prawicy zadanie zbyt intelektualnie wyczerpujące. A dla lewicy Napieralskiego - jałowe i nudne.
"Historia Polski jest jedną z najbardziej zakłamanych historii, jakie znam" - mówił niegdyś Jerzy Giedroyc. Co miałby do powiedzenia w ostatnich latach, gdy historia zaciągnęła się "na służbę" (określenie Mariusza Janickiego i Wiesława Władyki)? A co miałby do powiedzenia w ostatnich tygodniach, gdy odmieniony Kaczyński deklarował z jednej strony odżycie "wartości i patriotyzmu", z drugiej zaś czynił przedmiotem targu te właśnie wartości, zdawało się, że dla niego święte? "Odzyskiwanie pamięci", rozpoczęte niegdyś manipulacją, instrumentalizacją i polityzacją, zakończyło się spaloną ziemią, na której najpierw dokonywano lustratorskich egzorcyzmów bądź groteskowych, rocznicowych happeningów, a w końcu zaprzeczono wszystkiemu, w co dotąd wierzono.
Ale cóż - tego też chcieliśmy, gdyśmy na progu III RP tworzyli ów dyskurs bezalternatywny - z biegiem lat coraz bardziej ideowo jednorodny, nasycony fałszem. Budując na podłożu raczej mało demokratycznym, znaleźliśmy się na równi pochyłej, po której łatwo już było ześlizgnąć się na PiS-owskie dno. Tymczasem - czas to wreszcie przyznać - patriotyzm w wydaniu "Solidarności" musiał doprowadzić do PiS-u, bo jest to jego ukoronowanie, zwieńczenie i kwiat. Ba! ale dla naszej tożsamości i tradycji stanowi dziś ten kwiat zagrożenie nie mniejsze, bo równie płaskie, banalne i kłamliwe jak niegdyś komunizm. A nawet w pewnym sensie większe, bo nie pochodzące "z zewnątrz", lecz odwołujące się do polskiej tradycji, co z tego, że w jej najbardziej anachronicznej wersji. Patriotyczne papu ma zawsze w Polsce klientelę i - jak widać - w ciemno jest aprobowane przez Kościół.
Czy pamiętamy jeszcze zgrabne frazy w rodzaju "aksjologicznej pustki czasów Aleksandra Kwaśniewskiego"? Po dziesięciu latach pracy IPN-u i pięciu "polityki historycznej" doczekaliśmy w Polsce nie pustki już, lecz aksjologicznej katastrofy. Może gorszej od katastrofy smoleńskiej.
*Andrzej Romanowski - literaturoznawca, publicysta. Pracuje na Wydziale Polonistyki UJ i w Instytucie Historii PAN, członek jego Rady Naukowej. Autor kilkuset tekstów naukowych, publicystycznych, esejów i 12 książek
Wywiad z Dyrektorem centrum nauki Kopernik
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34889,9798974,Szef__Kopernika___goscie_z_Zachodu_nam_zazdroszcza.html
Szef "Kopernika": goście z Zachodu nam zazdroszczą
Rozmawiał Dariusz Bartoszewicz 2011-06-17, ostatnia aktualizacja 2011-06-16 17:38:57.0
Goście z Zachodu nas chwalą. Zazdroszczą nam planetarium. Są zaskoczeni standardem. Marzy mi się budowanie mostów na Wschód - z Rosją, Gruzją, Tadżykistanem - rozmowa z Robertem Firmhoferem, szefem "Kopernika".
Dariusz Bartoszewicz: Znów ten "Kopernik". Jakby atrakcji było mało, w niedzielę otwieracie najnowszą - planetarium. Jakie ono jest?
Robert Firmhofer: To jedno z najlepszych planetariów na świecie. Powtórzę raz jeszcze opinię pana Mamoru Mohriego, japońskiego astronauty i dyrektora National Museum of Emerging Science and Innovation w Tokio. Powiedział mi, że optyczne urządzenia, które mamy w planetarium, zapewniają najwierniejszy obraz kosmosu w stosunku do tego, co widział na własne oczy. "Żeby zobaczyć lepszy, trzeba lecieć w kosmos" - stwierdził, a był tam dwa razy.
Te 20 mln gwiazd to nie wszystko. Nasze Niebo Kopernika to także zanurzenie widza w filmowej projekcji cyfrowej na sferycznym ekranie oraz możliwość nawigowania do dowolnej planety naszego Układu Słonecznego i znacznie dalej - aż do granic obserwowalnego wszechświata, wedle życzenia widzów. Takie podróże marzeń w czasie i przestrzeni. To daje niesamowite poczucie wolności. Planetarium będzie ofertą dla wszystkich: przedszkolaków, uczniów i dorosłych.
Odkrywanie parków i dachu
Zejdźmy na ziemię. Kiedy wreszcie zostanie otwarty Park Odkrywców. Między "Kopernikiem" a mostem Świętokrzyskim są wciąż płoty. Możemy sobie zza siatki popatrzeć na zieleń, drzewa, prace artystów, ławki
- Firma ogrodnicza nas prosi, żeby jeszcze nie otwierać, bo trawa się słabo ukorzeniła. Częściowo była rozwijana z rolek, w wielu miejscach siana na wiosnę. Ustalimy jakiś racjonalny termin, by nie zniszczyć zieleni. Park Odkrywców na pewno będzie otwarty w tym sezonie.
A ogród na dachu? Jest gotowy, a na górę wciąż nie można wejść. Dlaczego?
- Wpuszczaliśmy już różne grupy zwiedzających. Zauważyliśmy jednak, że dzieci wchodzą na krawędzie "kraterów", które dziurawią dach "Kopernika" i kończą się na parterze atriami. Zdarza się nawet, że rodzice sadzają je na szerokich balustradach, by zapewnić lepsze widoki na Wisłę czy Stadion Narodowy.
Z tego powodu dach z ogrodem będzie zamknięty? Przecież na balustradę mostu przez Wisłę też każdy może się wdrapać - i spaść lub skoczyć.
- Ogród zostanie otwarty po zabezpieczeniu otworów kraterów. To kwestia odpowiedzialności za bezpieczeństwo dzieci.
Rozciągniecie nad nimi siatki?
- Szukamy najlepszego rozwiązania, rozmawiamy z architektem i generalnym wykonawcą. Zapewne dostęp do kraterów zostanie osłonięty szklanymi ekranami.
Najlepsza twarz Warszawy
W ostatnich dniach maja w "Koperniku" odbyła 22. konferencja Stowarzyszenia ECSITE, czyli Europejskiej Sieci Centrów i Muzeów Nauki. Było blisko 1000 osób - nie tylko z Europy, ale też z USA, Tunezji, Jemenu, Syrii, Indii, Chin, Japonii, Malezji, Singapuru, Tajwanu czy Meksyku. Co mówili?
- Chwalili nas. Wiele osób zapewniało, że mamy wzorcowe centrum nauki, jedno z najlepszych na świecie. Wskazywali na funkcjonalny budynek, świetny program, ludzi pełnych entuzjazmu i znających języki, ekspozycje, znakomitą lokalizację nad rzeką. Z uznaniem mówili, że cała koncepcja naszego centrum nauki jest oryginalna, nie kopiuje żadnego innego, łączy nauki przyrodnicze z humanistycznymi i sztuką. Powtarzali: teraz jesteście w ECSITE jednym z punktów odniesienia. Spodobał się też dobór mówców, program sesji pod wspólnym tytułem "Wolność".
Powitanie uczestników odbyło się w Pałacu Kultury. Goście zwracali uwagę na odczarowanie jego formy i przeszłości zegarem, kolorowymi światłami. Mówili, że wyzwoliliśmy się od jego dawnej symboliki, że w modelowy sposób przeszliśmy od komunizmu do kapitalizmu. Ciepło zostało przyjęte również to, że zarówno na czele władz miasta, jak i ministerstwa nauki stoją kobiety: prof. Hanna Gronkiewicz-Waltz i prof. Barbara Kudrycka.
Uroczysty obiad urządziliśmy w Arkadach Kubickiego. Fantastyczne wnętrze. Furorę robiły dania polskiej kuchni i produkty slow-food.
A na koniec jeszcze Piknik Naukowy z tysiącami uczestników. Zrobił wrażenie?
- Goście pytali, jak nam się udało zorganizować równocześnie dwie tak wielkie imprezy, które nałożyły się na siebie. Dziwili się, że uczestnicy Pikniku Naukowego są tak zaangażowani - nie tylko się przyglądają, ale biorą we wszystkim udział, rozmawiają z naukowcami i studentami. Zazdrościli nam.
Czyli "Kopernik" pokazał najlepszą twarz Warszawy?
- Mieliśmy świadomość, że na ECSITE przyjeżdża elitarna grupa ludzi. To liderzy opinii ze swoich krajów. Chciałem przy okazji promować i nasze państwo, i nasze miasto, pokazać je z najlepszej strony. Wielokrotnie słyszałem od naszych gości, że przyjeżdżając do Warszawy, nie spodziewali się takiego standardu.
Rząd, być może trochę zaskoczony tak dużym sukcesem "Kopernika", zapowiada, że będą powstawać kolejne podobne inicjatywy. Premier Tusk użył nawet określenia "mini-Koperniki". To dobry pomysł?
- Znakomity. Takie centra już powstają - choć z trudem - siłami samorządów. Władze lokalne potrafią udźwignąć koszt remontu czy postawienia nowego budynku. Większy kłopot jest z wizją, zdefiniowaniem misji, tworzeniem instytucji czy wystaw. Takie inicjatywy warto wspierać, bo sieć zawsze daje większą efektywność niż jeden duży "Kopernik". Centra nauki mogą stworzyć w Polsce komplementarny system edukacji, bo w szkole wciąż za często naucza się metodą pamięciową.
Jestem zwolennikiem tworzenia laboratoriów edukacyjnych, które zapewnią praktyczny kontakt z metodą naukową. Plan wstępny rządu ich tworzenia już jest, my oferujemy wsparcie, know-how. Chętnie podzielimy się naszymi doświadczeniami.
Reflektor na Wschód
Na dwa lata został pan wybrany prezesem Europejskiej Sieci Centrów i Muzeów Nauki. Co to oznacza? Że będzie pan ciągle podróżował i rzadziej przebywał w "Koperniku"?
- Bez przesady. W dobie Skype'a i internetu wyjazdy nie są tak częste ani konieczne. Na pewno muszę brać udział w największych regionalnych konferencjach w USA oraz w Azji.
Biuro wykonawcze ECSITE działa w Brukseli i stamtąd czuwa nad rozwojem organizacji. Raz na jakiś czas są potrzebne kontakty z komisarzami z Komisji Europejskiej. Na szczęście dzięki prezydencji Polski w UE oni będą przyjeżdżać do Warszawy. Na jedną z głównych lokalizacji na takie spotkania wybrany został "Kopernik". Dzięki temu jako szef ECSITE zaoszczędzę na kosztach podróży i reprezentacji zewnętrznej.
Jakie stawia Pan sobie cele na te dwa lata?
- W skład ECSITE wchodzi 400 organizacji różnego typu. Europejskie centra nauki mają co roku 32 mln publiczności, wszystkie prowadzą jakieś własne badania dotyczące skuteczności edukacji nieformalnej. Chciałbym je ujednolicić, wypracować model europejskiej współpracy, wspólną metodę badawczą, żeby pomóc w lepszym wykorzystaniu potencjału centrów nauki w kształceniu młodego pokolenia.
Mój drugi cel - skierować reflektor na wschodnią część Europy. Bo w ECSITE jest zdecydowana przewaga z krajów starej Unii. A w Polsce się dużo dzieje, sporo w Czechach, zaczyna się dziać na Ukrainie. W Rosji powstają różne ośrodki, np. w Moskwie Invel, organizacja non-profit promująca innowacje w energetyce, utworzona przez 33 duże firmy z tego sektora przemysłu, modernizowane Muzeum Darwina czy planetarium. Naszych sąsiadów ze Wschodu chcemy wciągnąć w orbitę europejską, budować mosty. Już wymieniamy korespondencję o współpracy rosyjskich ośrodków z ECSITE. Należy wesprzeć projekty ukraińskie. Gruzja zapowiedziała, że chce się wzorować na "Koperniku". Konsultowaliśmy też projekty dla Tadżykistanu, pomagamy nauczycielom białoruskim. Jak widać - cenią nas i na Zachodzie, i na Wschodzie, "Kopernik" przebił się na świecie.
Szef "Kopernika": goście z Zachodu nam zazdroszczą
Rozmawiał Dariusz Bartoszewicz 2011-06-17, ostatnia aktualizacja 2011-06-16 17:38:57.0
Goście z Zachodu nas chwalą. Zazdroszczą nam planetarium. Są zaskoczeni standardem. Marzy mi się budowanie mostów na Wschód - z Rosją, Gruzją, Tadżykistanem - rozmowa z Robertem Firmhoferem, szefem "Kopernika".
Dariusz Bartoszewicz: Znów ten "Kopernik". Jakby atrakcji było mało, w niedzielę otwieracie najnowszą - planetarium. Jakie ono jest?
Robert Firmhofer: To jedno z najlepszych planetariów na świecie. Powtórzę raz jeszcze opinię pana Mamoru Mohriego, japońskiego astronauty i dyrektora National Museum of Emerging Science and Innovation w Tokio. Powiedział mi, że optyczne urządzenia, które mamy w planetarium, zapewniają najwierniejszy obraz kosmosu w stosunku do tego, co widział na własne oczy. "Żeby zobaczyć lepszy, trzeba lecieć w kosmos" - stwierdził, a był tam dwa razy.
Te 20 mln gwiazd to nie wszystko. Nasze Niebo Kopernika to także zanurzenie widza w filmowej projekcji cyfrowej na sferycznym ekranie oraz możliwość nawigowania do dowolnej planety naszego Układu Słonecznego i znacznie dalej - aż do granic obserwowalnego wszechświata, wedle życzenia widzów. Takie podróże marzeń w czasie i przestrzeni. To daje niesamowite poczucie wolności. Planetarium będzie ofertą dla wszystkich: przedszkolaków, uczniów i dorosłych.
Odkrywanie parków i dachu
Zejdźmy na ziemię. Kiedy wreszcie zostanie otwarty Park Odkrywców. Między "Kopernikiem" a mostem Świętokrzyskim są wciąż płoty. Możemy sobie zza siatki popatrzeć na zieleń, drzewa, prace artystów, ławki
- Firma ogrodnicza nas prosi, żeby jeszcze nie otwierać, bo trawa się słabo ukorzeniła. Częściowo była rozwijana z rolek, w wielu miejscach siana na wiosnę. Ustalimy jakiś racjonalny termin, by nie zniszczyć zieleni. Park Odkrywców na pewno będzie otwarty w tym sezonie.
A ogród na dachu? Jest gotowy, a na górę wciąż nie można wejść. Dlaczego?
- Wpuszczaliśmy już różne grupy zwiedzających. Zauważyliśmy jednak, że dzieci wchodzą na krawędzie "kraterów", które dziurawią dach "Kopernika" i kończą się na parterze atriami. Zdarza się nawet, że rodzice sadzają je na szerokich balustradach, by zapewnić lepsze widoki na Wisłę czy Stadion Narodowy.
Z tego powodu dach z ogrodem będzie zamknięty? Przecież na balustradę mostu przez Wisłę też każdy może się wdrapać - i spaść lub skoczyć.
- Ogród zostanie otwarty po zabezpieczeniu otworów kraterów. To kwestia odpowiedzialności za bezpieczeństwo dzieci.
Rozciągniecie nad nimi siatki?
- Szukamy najlepszego rozwiązania, rozmawiamy z architektem i generalnym wykonawcą. Zapewne dostęp do kraterów zostanie osłonięty szklanymi ekranami.
Najlepsza twarz Warszawy
W ostatnich dniach maja w "Koperniku" odbyła 22. konferencja Stowarzyszenia ECSITE, czyli Europejskiej Sieci Centrów i Muzeów Nauki. Było blisko 1000 osób - nie tylko z Europy, ale też z USA, Tunezji, Jemenu, Syrii, Indii, Chin, Japonii, Malezji, Singapuru, Tajwanu czy Meksyku. Co mówili?
- Chwalili nas. Wiele osób zapewniało, że mamy wzorcowe centrum nauki, jedno z najlepszych na świecie. Wskazywali na funkcjonalny budynek, świetny program, ludzi pełnych entuzjazmu i znających języki, ekspozycje, znakomitą lokalizację nad rzeką. Z uznaniem mówili, że cała koncepcja naszego centrum nauki jest oryginalna, nie kopiuje żadnego innego, łączy nauki przyrodnicze z humanistycznymi i sztuką. Powtarzali: teraz jesteście w ECSITE jednym z punktów odniesienia. Spodobał się też dobór mówców, program sesji pod wspólnym tytułem "Wolność".
Powitanie uczestników odbyło się w Pałacu Kultury. Goście zwracali uwagę na odczarowanie jego formy i przeszłości zegarem, kolorowymi światłami. Mówili, że wyzwoliliśmy się od jego dawnej symboliki, że w modelowy sposób przeszliśmy od komunizmu do kapitalizmu. Ciepło zostało przyjęte również to, że zarówno na czele władz miasta, jak i ministerstwa nauki stoją kobiety: prof. Hanna Gronkiewicz-Waltz i prof. Barbara Kudrycka.
Uroczysty obiad urządziliśmy w Arkadach Kubickiego. Fantastyczne wnętrze. Furorę robiły dania polskiej kuchni i produkty slow-food.
A na koniec jeszcze Piknik Naukowy z tysiącami uczestników. Zrobił wrażenie?
- Goście pytali, jak nam się udało zorganizować równocześnie dwie tak wielkie imprezy, które nałożyły się na siebie. Dziwili się, że uczestnicy Pikniku Naukowego są tak zaangażowani - nie tylko się przyglądają, ale biorą we wszystkim udział, rozmawiają z naukowcami i studentami. Zazdrościli nam.
Czyli "Kopernik" pokazał najlepszą twarz Warszawy?
- Mieliśmy świadomość, że na ECSITE przyjeżdża elitarna grupa ludzi. To liderzy opinii ze swoich krajów. Chciałem przy okazji promować i nasze państwo, i nasze miasto, pokazać je z najlepszej strony. Wielokrotnie słyszałem od naszych gości, że przyjeżdżając do Warszawy, nie spodziewali się takiego standardu.
Rząd, być może trochę zaskoczony tak dużym sukcesem "Kopernika", zapowiada, że będą powstawać kolejne podobne inicjatywy. Premier Tusk użył nawet określenia "mini-Koperniki". To dobry pomysł?
- Znakomity. Takie centra już powstają - choć z trudem - siłami samorządów. Władze lokalne potrafią udźwignąć koszt remontu czy postawienia nowego budynku. Większy kłopot jest z wizją, zdefiniowaniem misji, tworzeniem instytucji czy wystaw. Takie inicjatywy warto wspierać, bo sieć zawsze daje większą efektywność niż jeden duży "Kopernik". Centra nauki mogą stworzyć w Polsce komplementarny system edukacji, bo w szkole wciąż za często naucza się metodą pamięciową.
Jestem zwolennikiem tworzenia laboratoriów edukacyjnych, które zapewnią praktyczny kontakt z metodą naukową. Plan wstępny rządu ich tworzenia już jest, my oferujemy wsparcie, know-how. Chętnie podzielimy się naszymi doświadczeniami.
Reflektor na Wschód
Na dwa lata został pan wybrany prezesem Europejskiej Sieci Centrów i Muzeów Nauki. Co to oznacza? Że będzie pan ciągle podróżował i rzadziej przebywał w "Koperniku"?
- Bez przesady. W dobie Skype'a i internetu wyjazdy nie są tak częste ani konieczne. Na pewno muszę brać udział w największych regionalnych konferencjach w USA oraz w Azji.
Biuro wykonawcze ECSITE działa w Brukseli i stamtąd czuwa nad rozwojem organizacji. Raz na jakiś czas są potrzebne kontakty z komisarzami z Komisji Europejskiej. Na szczęście dzięki prezydencji Polski w UE oni będą przyjeżdżać do Warszawy. Na jedną z głównych lokalizacji na takie spotkania wybrany został "Kopernik". Dzięki temu jako szef ECSITE zaoszczędzę na kosztach podróży i reprezentacji zewnętrznej.
Jakie stawia Pan sobie cele na te dwa lata?
- W skład ECSITE wchodzi 400 organizacji różnego typu. Europejskie centra nauki mają co roku 32 mln publiczności, wszystkie prowadzą jakieś własne badania dotyczące skuteczności edukacji nieformalnej. Chciałbym je ujednolicić, wypracować model europejskiej współpracy, wspólną metodę badawczą, żeby pomóc w lepszym wykorzystaniu potencjału centrów nauki w kształceniu młodego pokolenia.
Mój drugi cel - skierować reflektor na wschodnią część Europy. Bo w ECSITE jest zdecydowana przewaga z krajów starej Unii. A w Polsce się dużo dzieje, sporo w Czechach, zaczyna się dziać na Ukrainie. W Rosji powstają różne ośrodki, np. w Moskwie Invel, organizacja non-profit promująca innowacje w energetyce, utworzona przez 33 duże firmy z tego sektora przemysłu, modernizowane Muzeum Darwina czy planetarium. Naszych sąsiadów ze Wschodu chcemy wciągnąć w orbitę europejską, budować mosty. Już wymieniamy korespondencję o współpracy rosyjskich ośrodków z ECSITE. Należy wesprzeć projekty ukraińskie. Gruzja zapowiedziała, że chce się wzorować na "Koperniku". Konsultowaliśmy też projekty dla Tadżykistanu, pomagamy nauczycielom białoruskim. Jak widać - cenią nas i na Zachodzie, i na Wschodzie, "Kopernik" przebił się na świecie.
Planetarium w Centrum Nauki Kopernik otwarte
Centrum Nauki Kopernik: supernowoczesne planetarium oficjalnie otwarte
...
mar, PAP 2011-06-19, ostatnia aktualizacja 2011-06-19 14:57:33.0
Planetarium "Niebo Kopernika" otwarto dziś w warszawskim Centrum Nauki Kopernik. Goście planetarium będą mogli odbyć wirtualną podróż do wybranych planet Układu Słonecznego, zwiedzić Drogę Mleczną czy zobaczyć pokaz nieba świecącego 20 milionami gwiazd.
- Jesteśmy dumni, bo "Niebo Kopernika" jest najbardziej zaawansowanym technologicznie planetarium na świecie: 20 milionów gwiazd wyświetlanych na kopule, podróże w czasie i przestrzeni na życzenie widzów po układzie słonecznym, ale także dalej, aż do granic obserwowanego Wszechświata - powiedział dyrektor Centrum Robert Firmhofer.
Jak powiedział, w planetarium jak w soczewce skupiają się te cechy nowoczesnej edukacji, które towarzyszą całemu projektowi Kopernika.
- Prezentujemy rzetelną wiedzę, porządkujemy wiedzę o świecie, nie dzielimy nauk, tylko je łączymy - powiedział Firmhofer.
Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz podkreśliła, że jeśli mamy konkurować z innymi krajami, to takie Centrum jest bardzo ważne. - Dało impuls zwrócenia się Warszawy ku Wiśle, co było marzeniem Stefana Starzyńskiego - powiedziała prezydent Warszawy.
Minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka zaznaczyła, że dzięki Centrum dokonuje się "przewrót kopernikański" w myśleniu o nauce. - Otwarcie planetarium to otwarcie nieba dla wszystkich Polaków - powiedziała minister nauki.
Jak dodała, polscy astronomowie liderują w świecie w odkrywaniu nowych gwiazd, ale dzięki planetarium może być ich jeszcze więcej.
Planetarium "Niebo Kopernika" jest jednym z najnowocześniejszych planetariów w Europie. Widzowie będą mogli w nim oglądać pokazy na ekranie sferycznym ekranie o średnicy 16 metrów. Projektor gwiazdowy wyświetli nawet 20 milionów gwiazd, podczas gdy w większości planetariów widocznych jest ich około 100-200 tysięcy. Jednorazowo na widowni planetarium zasiądzie ponad 130 osób.
Co zobaczą goście planetarium?
Każdy seans w planetarium będzie trwał około godziny i złoży się z dwóch części. Pierwszą będzie pokaz "Niebo nad Warszawą", czyli kilkunastominutowa cyfrowa projekcja pokazująca układ gwiazd, który danego dnia można zobaczyć nad miastem.
Dzięki zapleczu informatycznemu i nowoczesnemu oprogramowaniu planetarium umożliwi widzom odbywanie podróży w czasie i przestrzeni. Widz może zażyczyć sobie dokąd chce polecieć, np. na którą planetę, a realizator pokazu go tam zaprowadzi.
"Możemy udać się do dowolnej planety Układu Słonecznego, zwiedzać całą naszą galaktykę, Drogę Mleczną, a także udać się na skraj obserwowanego Wszechświata" - opisywał dyrektor CNK.
W drugiej części widzowie zobaczą jeden z filmów edukacyjnych. Na razie będzie można wybrać spośród sześciu propozycji: "Tajemnice nieba Majów"; "Początek ery kosmicznej"; "Dobór naturalny: Darwin i największa z jego tajemnic"; "Ziemia, Księżyc i Słońce"; "Czarne dziury: podróż w nieznane"; "Pod jednym niebem". Ponieważ planetarium dysponuje własnym studiem, wkrótce zaczną w nim powstawać zupełnie nowe filmy i pokazy naukowe.
Planetarium "Niebo Kopernika" będzie dostępne od wtorku do czwartku od 9.30 do 20, a od piątku do niedzieli od 10 do 21.30. Za wejście na pokaz nieba będzie trzeba kupić jednak oddzielny bilet. Bilet normalny kosztuje 18 złotych, rodzinny dla czterech osób 47 złotych. Obejrzenie seansu wieczornego w piątki, soboty i niedziele to koszt 25 złotych.
Druga część otwarcia planetarium odbędzie się w niedzielny wieczór. Osoby, które wcześniej zarejestrowały się do udziału w uroczystości wysłuchają koncertu Urszuli Dudziak pod tytułem "Niebo dźwięków" i zobaczą specjalną iluminację na budynku planetarium. Sześciu miłośników astronomii opowie o swojej pasji podczas prezentacji multimedialnej "Moje Niebo".
...
mar, PAP 2011-06-19, ostatnia aktualizacja 2011-06-19 14:57:33.0
Planetarium "Niebo Kopernika" otwarto dziś w warszawskim Centrum Nauki Kopernik. Goście planetarium będą mogli odbyć wirtualną podróż do wybranych planet Układu Słonecznego, zwiedzić Drogę Mleczną czy zobaczyć pokaz nieba świecącego 20 milionami gwiazd.
- Jesteśmy dumni, bo "Niebo Kopernika" jest najbardziej zaawansowanym technologicznie planetarium na świecie: 20 milionów gwiazd wyświetlanych na kopule, podróże w czasie i przestrzeni na życzenie widzów po układzie słonecznym, ale także dalej, aż do granic obserwowanego Wszechświata - powiedział dyrektor Centrum Robert Firmhofer.
Jak powiedział, w planetarium jak w soczewce skupiają się te cechy nowoczesnej edukacji, które towarzyszą całemu projektowi Kopernika.
- Prezentujemy rzetelną wiedzę, porządkujemy wiedzę o świecie, nie dzielimy nauk, tylko je łączymy - powiedział Firmhofer.
Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz podkreśliła, że jeśli mamy konkurować z innymi krajami, to takie Centrum jest bardzo ważne. - Dało impuls zwrócenia się Warszawy ku Wiśle, co było marzeniem Stefana Starzyńskiego - powiedziała prezydent Warszawy.
Minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka zaznaczyła, że dzięki Centrum dokonuje się "przewrót kopernikański" w myśleniu o nauce. - Otwarcie planetarium to otwarcie nieba dla wszystkich Polaków - powiedziała minister nauki.
Jak dodała, polscy astronomowie liderują w świecie w odkrywaniu nowych gwiazd, ale dzięki planetarium może być ich jeszcze więcej.
Planetarium "Niebo Kopernika" jest jednym z najnowocześniejszych planetariów w Europie. Widzowie będą mogli w nim oglądać pokazy na ekranie sferycznym ekranie o średnicy 16 metrów. Projektor gwiazdowy wyświetli nawet 20 milionów gwiazd, podczas gdy w większości planetariów widocznych jest ich około 100-200 tysięcy. Jednorazowo na widowni planetarium zasiądzie ponad 130 osób.
Co zobaczą goście planetarium?
Każdy seans w planetarium będzie trwał około godziny i złoży się z dwóch części. Pierwszą będzie pokaz "Niebo nad Warszawą", czyli kilkunastominutowa cyfrowa projekcja pokazująca układ gwiazd, który danego dnia można zobaczyć nad miastem.
Dzięki zapleczu informatycznemu i nowoczesnemu oprogramowaniu planetarium umożliwi widzom odbywanie podróży w czasie i przestrzeni. Widz może zażyczyć sobie dokąd chce polecieć, np. na którą planetę, a realizator pokazu go tam zaprowadzi.
"Możemy udać się do dowolnej planety Układu Słonecznego, zwiedzać całą naszą galaktykę, Drogę Mleczną, a także udać się na skraj obserwowanego Wszechświata" - opisywał dyrektor CNK.
W drugiej części widzowie zobaczą jeden z filmów edukacyjnych. Na razie będzie można wybrać spośród sześciu propozycji: "Tajemnice nieba Majów"; "Początek ery kosmicznej"; "Dobór naturalny: Darwin i największa z jego tajemnic"; "Ziemia, Księżyc i Słońce"; "Czarne dziury: podróż w nieznane"; "Pod jednym niebem". Ponieważ planetarium dysponuje własnym studiem, wkrótce zaczną w nim powstawać zupełnie nowe filmy i pokazy naukowe.
Planetarium "Niebo Kopernika" będzie dostępne od wtorku do czwartku od 9.30 do 20, a od piątku do niedzieli od 10 do 21.30. Za wejście na pokaz nieba będzie trzeba kupić jednak oddzielny bilet. Bilet normalny kosztuje 18 złotych, rodzinny dla czterech osób 47 złotych. Obejrzenie seansu wieczornego w piątki, soboty i niedziele to koszt 25 złotych.
Druga część otwarcia planetarium odbędzie się w niedzielny wieczór. Osoby, które wcześniej zarejestrowały się do udziału w uroczystości wysłuchają koncertu Urszuli Dudziak pod tytułem "Niebo dźwięków" i zobaczą specjalną iluminację na budynku planetarium. Sześciu miłośników astronomii opowie o swojej pasji podczas prezentacji multimedialnej "Moje Niebo".
Sunday, June 5, 2011
Kordon wokol PiSu i Relikwie JP2
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80271,9728528,B__szefowa_PJN__Nie_mialam_wsparcia_dla_sprzeciwu.html
"Musimy zbudować obywatelski kordon sanitarny wokół PiS"
prot, PAP 2011-06-05, ostatnia aktualizacja 2011-06-05 15:49:49.0
- Wiem, że trzeba zrobić wszystko, żeby powstrzymać politykę nieobliczalną, politykę osobistych fobii i obsesji - napisała Kluzik-Rostkowska w oświadczeniu. Podkreśliła, że na odbywającym się poprzedniego dnia kongresie PJN nie mogła ubiegać się o przewodnictwo w partii, gdyż nie uzyskała wsparcia większości klubu PJN dla "twardego sprzeciwu" wobec polityki Jarosława Kaczyńskiego.
- PJN, który nie przekracza progu wyborczego, faktycznie będzie służył Jarosławowi Kaczyńskiemu. Politykowi o wielu twarzach, który raz chce kończyć polsko-polską wojnę, by po chwili znów wzniecać ją na nowo. Politykowi, który głosząc hasła antykomunistyczne, za kilka miesięcy może - w imię osobistej wendetty - postkomunistom oddać władzę - oświadczyła Kluzik-Rostkowska.
- Jeśli chcemy polityki roztropnej, opartej na współpracy, a nie wojnach, musimy zbudować swoisty społeczny, obywatelski "kordon sanitarny" wokół PiS. To jedyny sposób, by powstrzymać szaleństwo i cynizm. Wierzę, że znajdę w Was sojuszników dla takiej polityki - napisała.
Jej zdaniem polska prezydencja, przygotowania do Euro 2012, potrzeba większego wsparcia rodziny i usunięcie biurokratycznych blokad dla przedsiębiorców, a także odpowiedź na rekordowe bezrobocie wśród absolwentów - wymagają "współdziałania i dialogu, a nie konfrontacji i zacietrzewienia". B. szefowa PJN nawiązała także do rocznicy wyborów 4 czerwca. - Wszyscy mamy prawo do dumy z osiągnięć polskiej demokracji. Nie dajmy sobie wmówić, że te 20 lat to było pasmo afer i rządów agentów. Że wolna Polska nie istnieje, bo to kondominium - czytamy w liście.
Zmiana warty w PJN
Wczoraj odbył się pierwszy kongres krajowy PJN, podczas którego dotychczasowa liderka partii zrezygnowała z kandydowania. Nowym prezesem PJN został Paweł Kowal. Był jedynym kandydatem.
Kluzik-Rostkowska argumentując wcześniej swą rezygnację z kandydowania na szefa PJN oraz zapowiedź złożenia wszystkich innych funkcji partyjnych powiedziała, że jej koncepcja PJN została odrzucona, a ona sama nie chce polityki, z którą się nie zgadza. Podkreślała, że w jej opinii grupa, która stworzyła PJN, wyszła z PiS, żeby z PiS-em walczyć.
Kluzik-Rostkowska życzyła PJN przekroczenia progu wyborczego w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Pytana później przez dziennikarzy, jaka będzie jej przyszłość polityczna i czy w ogóle zamierza wystartować w wyborach parlamentarnych, odparła: "No właśnie. Dzisiaj pojadę na krótki urlop. Zobaczymy, co się będzie działo dalej". Zapewniła, że ma "plan B"; nie chciała jednak mówić o szczegółach.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,9727710,Setki_osob_w_procesji_z_relikwiami_Jana_Pawla_II.html
Relikwie Jana Pawła II złożone w Świątyni Opatrzności [WIDEO]
mm, PAP 2011-06-05, ostatnia aktualizacja 2011-06-05 14:12:54.0
- Relikwie Jana Pawła II zostały złożone w Panteonie Wielkich Polaków w Świątyni Opatrzności Bożej w warszawskim Wilanowie. Wcześniej miała miejsce procesja z relikwiami i msza święta przed Świątynią Opatrzności Bożej. Na Polach Wilanowskich zgromadziło się kilka tysięcy osób.
Procesja z relikwiami Jana Pawła II przechodzi przez Warszawę
Relikwiarz został umieszczony w sejfie za pancerną szybą. Tam umieszczony jest romb ze srebrnymi bokami, których faktura przypomina paliusz (szeroka na kilka centymetrów taśma z wyszytymi krzyżykami, jedno z insygniów papieskich). W przeszklonym wnętrzu rombu umieszczona jest kryształowa kropla, w której znajduje się fragment sutanny z krwią Jana Pawła II z zamachu na Placu św. Piotra. Relikwiarz będzie wkomponowany w portret błogosławionego, wykonany w Weronie z drobnych granitowych kamyków i szkła.
Panteon znajduje się w dolnej części świątyni. Umieszczono w nim symboliczny grób papieża Jana Pawła II. W panteonie pochowani są: ostatni prezydent Rzeczpospolitej na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, pierwszy po 1989 r. minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski, poeta ks. Jan Twardowski. Złożenie relikwii poprzedzone było ogólnonarodową mszą świętą dziękczynną za beatyfikację Jana Pawła II, której przewodniczył nuncjusz apostolski w Polsce abp Celestino Migliore; homilię wygłosił przewodniczący episkopatu Polski abp Józef Michalik.
"Wrogość-nigdy!"
- Jan Paweł II i kard. Wyszyński mają nam jeszcze i dziś parę spraw do przekazania. Po pierwsze, że Kościół jest i ma być ojcem dla wszystkich bez utożsamiania się z jakąkolwiek grupą, partią czy orientacją. Jego misją jest przekaz wiary we współczesnej rzeczywistości, którą trzeba przenikać ewangelią i przykładać jednakową miarę do wszystkiego i wszystkich. Urząd pasterski to wskazywanie dróg, ale i ocena rzeczywistości, przestrzeganie i upominanie - podkreślił abp Józef Michalik podczas mszy św. dziękczynnej za beatyfikację papieża-Polaka, odprawionej przed Świątynią Opatrzności Bożej w Wilanowie.
Hierarcha podkreślił, że Kościół z niepokojem patrzy na "chorobliwe podziały wśród różnych orientacji". - Są one tak dalekie i niepokojące, że znieważa się najwyższe autorytety, że doszło do morderstwa politycznego niewinnego człowieka, ale z drugiej strony także źle jest, jeśli brak woli pojednania i nawet obecność w Kościele bywa kwalifikowana partyjnie czy politycznie. Niedopuszczalne jest deptanie bohaterów historii i upolitycznianie świętych symboli, choćby krzyża, bo to jest symbol święty i nie wolno się nim posługiwać do uzyskania przewagi nad drugą stroną. Różnica zdań jest dopuszczalna, nienawiść, wrogość - nigdy! - przestrzegał abp Michalik.
Procesja przed od pl. Piłsudskiego
Relikwie Jana Pawła II zostały przyniesione do Wilanowa w uroczystej procesji, która z pl. Piłsudskiego wiodła Traktem Królewskim do Pól Wilanowskich. Na poszczególnych odcinkach relikwie niesione były przez przedstawicieli różnych środowisk. Na trasie do procesji dołączyli prezydenci i burmistrzowie miast papieskich z całej Polski.
"Musimy zbudować obywatelski kordon sanitarny wokół PiS"
prot, PAP 2011-06-05, ostatnia aktualizacja 2011-06-05 15:49:49.0
- Wiem, że trzeba zrobić wszystko, żeby powstrzymać politykę nieobliczalną, politykę osobistych fobii i obsesji - napisała Kluzik-Rostkowska w oświadczeniu. Podkreśliła, że na odbywającym się poprzedniego dnia kongresie PJN nie mogła ubiegać się o przewodnictwo w partii, gdyż nie uzyskała wsparcia większości klubu PJN dla "twardego sprzeciwu" wobec polityki Jarosława Kaczyńskiego.
- PJN, który nie przekracza progu wyborczego, faktycznie będzie służył Jarosławowi Kaczyńskiemu. Politykowi o wielu twarzach, który raz chce kończyć polsko-polską wojnę, by po chwili znów wzniecać ją na nowo. Politykowi, który głosząc hasła antykomunistyczne, za kilka miesięcy może - w imię osobistej wendetty - postkomunistom oddać władzę - oświadczyła Kluzik-Rostkowska.
- Jeśli chcemy polityki roztropnej, opartej na współpracy, a nie wojnach, musimy zbudować swoisty społeczny, obywatelski "kordon sanitarny" wokół PiS. To jedyny sposób, by powstrzymać szaleństwo i cynizm. Wierzę, że znajdę w Was sojuszników dla takiej polityki - napisała.
Jej zdaniem polska prezydencja, przygotowania do Euro 2012, potrzeba większego wsparcia rodziny i usunięcie biurokratycznych blokad dla przedsiębiorców, a także odpowiedź na rekordowe bezrobocie wśród absolwentów - wymagają "współdziałania i dialogu, a nie konfrontacji i zacietrzewienia". B. szefowa PJN nawiązała także do rocznicy wyborów 4 czerwca. - Wszyscy mamy prawo do dumy z osiągnięć polskiej demokracji. Nie dajmy sobie wmówić, że te 20 lat to było pasmo afer i rządów agentów. Że wolna Polska nie istnieje, bo to kondominium - czytamy w liście.
Zmiana warty w PJN
Wczoraj odbył się pierwszy kongres krajowy PJN, podczas którego dotychczasowa liderka partii zrezygnowała z kandydowania. Nowym prezesem PJN został Paweł Kowal. Był jedynym kandydatem.
Kluzik-Rostkowska argumentując wcześniej swą rezygnację z kandydowania na szefa PJN oraz zapowiedź złożenia wszystkich innych funkcji partyjnych powiedziała, że jej koncepcja PJN została odrzucona, a ona sama nie chce polityki, z którą się nie zgadza. Podkreślała, że w jej opinii grupa, która stworzyła PJN, wyszła z PiS, żeby z PiS-em walczyć.
Kluzik-Rostkowska życzyła PJN przekroczenia progu wyborczego w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Pytana później przez dziennikarzy, jaka będzie jej przyszłość polityczna i czy w ogóle zamierza wystartować w wyborach parlamentarnych, odparła: "No właśnie. Dzisiaj pojadę na krótki urlop. Zobaczymy, co się będzie działo dalej". Zapewniła, że ma "plan B"; nie chciała jednak mówić o szczegółach.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,9727710,Setki_osob_w_procesji_z_relikwiami_Jana_Pawla_II.html
Relikwie Jana Pawła II złożone w Świątyni Opatrzności [WIDEO]
mm, PAP 2011-06-05, ostatnia aktualizacja 2011-06-05 14:12:54.0
- Relikwie Jana Pawła II zostały złożone w Panteonie Wielkich Polaków w Świątyni Opatrzności Bożej w warszawskim Wilanowie. Wcześniej miała miejsce procesja z relikwiami i msza święta przed Świątynią Opatrzności Bożej. Na Polach Wilanowskich zgromadziło się kilka tysięcy osób.
Procesja z relikwiami Jana Pawła II przechodzi przez Warszawę
Relikwiarz został umieszczony w sejfie za pancerną szybą. Tam umieszczony jest romb ze srebrnymi bokami, których faktura przypomina paliusz (szeroka na kilka centymetrów taśma z wyszytymi krzyżykami, jedno z insygniów papieskich). W przeszklonym wnętrzu rombu umieszczona jest kryształowa kropla, w której znajduje się fragment sutanny z krwią Jana Pawła II z zamachu na Placu św. Piotra. Relikwiarz będzie wkomponowany w portret błogosławionego, wykonany w Weronie z drobnych granitowych kamyków i szkła.
Panteon znajduje się w dolnej części świątyni. Umieszczono w nim symboliczny grób papieża Jana Pawła II. W panteonie pochowani są: ostatni prezydent Rzeczpospolitej na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, pierwszy po 1989 r. minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski, poeta ks. Jan Twardowski. Złożenie relikwii poprzedzone było ogólnonarodową mszą świętą dziękczynną za beatyfikację Jana Pawła II, której przewodniczył nuncjusz apostolski w Polsce abp Celestino Migliore; homilię wygłosił przewodniczący episkopatu Polski abp Józef Michalik.
"Wrogość-nigdy!"
- Jan Paweł II i kard. Wyszyński mają nam jeszcze i dziś parę spraw do przekazania. Po pierwsze, że Kościół jest i ma być ojcem dla wszystkich bez utożsamiania się z jakąkolwiek grupą, partią czy orientacją. Jego misją jest przekaz wiary we współczesnej rzeczywistości, którą trzeba przenikać ewangelią i przykładać jednakową miarę do wszystkiego i wszystkich. Urząd pasterski to wskazywanie dróg, ale i ocena rzeczywistości, przestrzeganie i upominanie - podkreślił abp Józef Michalik podczas mszy św. dziękczynnej za beatyfikację papieża-Polaka, odprawionej przed Świątynią Opatrzności Bożej w Wilanowie.
Hierarcha podkreślił, że Kościół z niepokojem patrzy na "chorobliwe podziały wśród różnych orientacji". - Są one tak dalekie i niepokojące, że znieważa się najwyższe autorytety, że doszło do morderstwa politycznego niewinnego człowieka, ale z drugiej strony także źle jest, jeśli brak woli pojednania i nawet obecność w Kościele bywa kwalifikowana partyjnie czy politycznie. Niedopuszczalne jest deptanie bohaterów historii i upolitycznianie świętych symboli, choćby krzyża, bo to jest symbol święty i nie wolno się nim posługiwać do uzyskania przewagi nad drugą stroną. Różnica zdań jest dopuszczalna, nienawiść, wrogość - nigdy! - przestrzegał abp Michalik.
Procesja przed od pl. Piłsudskiego
Relikwie Jana Pawła II zostały przyniesione do Wilanowa w uroczystej procesji, która z pl. Piłsudskiego wiodła Traktem Królewskim do Pól Wilanowskich. Na poszczególnych odcinkach relikwie niesione były przez przedstawicieli różnych środowisk. Na trasie do procesji dołączyli prezydenci i burmistrzowie miast papieskich z całej Polski.
Subscribe to:
Posts (Atom)